Kiedy waga staje się obsesją
Monika i Ula opowiedzą wam, jak udało im się zaakceptować własne ciało, pogodzić się ze zbędnymi (lub nie) kilogramami w świecie, w którym wszyscy chcą być szczupli za wszelką cenę i uparcie sądzą, że chude = piękne!
Zaczęłam zwracać uwagę na kilogramy, gdy byłam w ostatniej klasie gimnazjum. Wydawało mi się, że jestem brzydka i mniej pociągająca od innych dziewczyn. Ważyłam wtedy 69 kg (przy 1,74 m wzrostu) i czułam się z tym źle. Szczególnie wstydziłam się wielkich piersi i naprawdę solidnych pośladków. Bardzo chciałam wyglądać jak modelka, podobać się facetom.
Ale to, co widziałam w lustrze, było dalekie od ideału. A na dodatek moja mama, która jest bardzo szczupła, ciągle powtarzała, że jak będę gruba, to nigdy nie znajdę chłopaka.
To mnie dobijało. Nie widziałam przed sobą żadnych szans na szczęśliwe życie i znalezienie faceta. Jedyną przyjemnością, jaka mi pozostała, było jedzenie. Jadłam coraz więcej, katując się myślami, że utyję, a im częściej tak myślałam, tym więcej pochłaniałam jedzenia. W ten sposób osiągnęłam 75 kilogramów.
Jedzenie stało się moją obsesją. A waga rosła w zastraszającym tempie... Przez pewien czas próbowałam kamuflażu: nosiłam bardzo luźne ubrania, wielkie bluzy i bojówki. Raczej mało sexy styl, ale przekonałam sama siebie, że to nie ma dla mnie znaczenia. Byłam w kiepskim stanie psychicznym, nie miałam ochoty nigdzie wychodzić.
Siedziałam w domu i dołowałam się, porównując moje wielkie pośladki ze zgrabnymi pupami szczupłych koleżanek.
Byłam święcie przekonana, że wszyscy widzą i komentują moją tuszę i że nikt nie będzie chciał zadawać się z takim hipopotamem jak ja. Nawet zwykła koleżeńska rozmowa z chłopakiem wydawała mi się niemożliwa, a pocałunki, przytulanie się? Wiedziałam, że ja tego nie zaznam... Byłam na maksa zablokowana.
Unikałam WF-u i wszelkich ćwiczeń, nie chodziłam do klubów ani na dyskoteki. Na plaży (mieszkam nad morzem), nigdy się nie rozbierałam. Jak tylko jakiś facet chciał ze mną porozmawiać, na wszelki wypadek od razu go atakowałam. Zachowywałam się agresywnie, przekonana o tym, że wszyscy w duchu się ze mnie śmieją i uważają za serdel, który nawet nie ma chęci schudnąć.
W zeszłe wakacje poszłam do pracy
Sprzedawałam pamiątki turystom i jakoś żaden z nich nie skomentował mojego wyglądu. To mnie trochę odblokowało, poza tym wreszcie miałam jakieś zajęcie. Sama nie wiem kiedy, zjechałam do 65 kilogramów, ale to mnie nie zadowalało, nadal czułam się gruba. Wystarczyło jednak, bym znów odważyła się spróbować ubierać bardziej kobieco.
Niestety, nie było to łatwe. W sklepach znajdywałam jedynie spodnie w rozmiarach 34-38, z bardzo niską talią...
No i weszła moda na rurki, a żeby dobrze wyglądać w tym kroju, trzeba być chudym jak patyk! Doprowadziłam więc do perfekcji sztuczki na zredukowanie moich krągłości: nie jadłam nic aż do wieczora, by brzuch nie był wzdęty, a w ciągu dnia napinałam mięśnie, by go było mniej widać...
Zaczęłam spotykać się z chłopakami
Nie były to jednak dobre związki: uważałam, że robią mi łaskę i bałam się, że mnie rzucą, jeśli zacznę mieć własne zdanie, więc siedziałam cicho i zgadzałam się na złe traktowanie.
Pierwszy facet odwoływał SMS-em co drugie spotkanie (a ja zawsze przygotowywałam się na nie godzinami). Drugi publicznie komplementował szczupłe dziewczyny, mimo że w sytuacji sam na sam najwyraźniej był zachwycony moimi kształtami!
Wszyscy oni bawili się mną, a ja sądziłam, że przyczyną ich zachowania jest moja waga.
Wszystko się zmieniło, kiedy poznałam mojego obecnego chłopaka, Piotrka
On sprawił, że uwierzyłam w siebie i zobaczyłam, kim naprawdę jestem: miłą dziewczyną o pięknym, seksownym ciele. Całe szczęście, że go spotkałam, bo on odmienił moje życie. Jesteśmy razem od sześciu miesięcy, a Piotrek nie przestaje mi powtarzać, że zachwycam go taka, jaka jestem. Powoli uczę się odsłaniać przed nim moje fałdki bez wstydu.
Zrozumiałam, że nie mam żadnej nadwagi, a to, że moje ciało nie przypomina ciał wychudzonych modelek o chłopięcej budowie, wcale nie znaczy, że nie jest piękne. Piotrek zachęca mnie do noszenia ubrań, które podkreślają moje kształty.
Początkowo miałam pewne opory, ale teraz czuję się z tym wspaniale! Nareszcie bawię się modą: botki, mini, dekolty - próbuję wszystkiego! Efekty są super. Ciągle ktoś pyta mnie, czy jestem na diecie, bo ostatnio wyraźnie schudłam, a ja nie straciłam nawet jednego kilograma: po prostu teraz, ubierając się inaczej, pokazuję się ze swojej najlepszej strony.
Najważniejsze, że przychodzi mi to bez wysiłku: zaakceptowałam moje ciało i dzięki temu ono czyni mnie piękną. Zrozumiałam, że całe lata męczyłam się niepotrzebnie.
Nie ma sensu próbować za wszelką cenę wyglądać jak modelki z wybiegów i okładek kolorowych pism. Bo, po pierwsze, jesteś piękna, jeśli się taka czujesz. A po drugie, w realnym życiu chłopaków pociągają normalnie zbudowane dziewczyny, a nie wieszaki na ubrania!
Ula bezskutecznie walczyła z otyłością długie lata. Dzisiaj opowiada o swoich zmaganiach i o tym, jak udało jej się wygrać z nadwagą i pogodzić się ze swoim ciałem...
Gdy miałam 7 lat, wyjechałam na rok do USA, do mojego ojca
Kiedy wróciłam do Polski, byłam już otyła. Mama ciągała mnie po lekarzach, ale kilogramy się trzymały. Kuzyni przezywali mnie "mleczną krową". Często słyszałam; "Byłabyś ładna... gdybyś schudła". Nie istniałam w oczach facetów.
Nie było mowy, żeby jakiś chłopak pokazał się ze mną, to byłby obciach... Ludzie ciągle dawali mi "dobre rady". Pewnego dnia nauczycielka wezwała mnie do siebie po lekcjach. Oświadczyła, że jestem za gruba, że moja waga jest fatalna dla zdrowia i że muszę zrozumieć, że powinnam schudnąć. Jakbym sama tego nie wiedziała...
Byłam wściekła: ona nie ma prawa mówić mi takich rzeczy! Czy nie wie, że jej uwagi ranią?! Jednak starałam się odchudzić, próbując różnych diet, planując jadłospis na każdy dzień. Bez skutku. W wieku 18 lat ważyłam 132 kilogramy.
Miałam trudności z chodzeniem, często brakowało mi tchu. Wszystko mi przypominało, że jestem "ponad normę": spojrzenia w sklepach z ciuchami (gdzie żaden rozmiar na mnie nie pasował), w restauracji (horror), w autobusie (zajmowałam dwa siedzenia). W końcu zebrałam się na odwagę i spotkałam się z dietetyczką.
W jej gabinecie przeżyłam najgorsze poniżenie w życiu. Przez pięć długich minut lekarka patrzyła na mnie, nic nie mówiąc. Potem oznajmiła, że jestem najgorszym przypadkiem, z jakim się spotkała i spytała, czy naprawdę chcę schudnąć, bo jak mam tylko udawać, to mogę nie zawracać jej głowy. To był policzek! Wstałam i wymaszerowałam wściekła z gabinetu. Postanowiłam pracować nad sobą sama.
Zapisałam się na hip-hop, ale na drugim treningu doznałam dotkliwej kontuzji. Zapomniałam założyć ochraniacze i jedno kolano uległo uszkodzeniu. Na pogotowiu wszyscy komentowali głośno moją tuszę. Po powrocie do domu byłam kompletnie zdołowana, płakałam, nie mogłam chodzić, cierpiałam. Ale głodziłam się i schudłam 20 kilo, co poprawiło stan moich kolan. Niestety kilogramy szybko wróciły. Wzięłam udział w castingu do reklamy ubrań dla puszystych osób. I co? Tam usłyszałam, że jestem zbyt gruba i zdeformuję ubrania.
Miałam dość. Stwierdziłam, że nie pozwolę, by kilogramy rujnowały mi życie! Całkiem sama w ciągu 18 miesięcy schudłam 37 kilo. I walczyłam dalej. Zapisałam się na ćwiczenia. Gdy wracałam, mama przygotowywała mi sałatki.
Zrezygnowałam z fast foodów. Znajomi bardzo mnie wspierali, spotkałam też wspaniałych ludzi, którzy mi pomogli.
Zrozumiałam, że to, czy inni mnie zaakceptują, zależy ode mnie
Udało mi się, rozmawiając z ludźmi, przełamać lody. Znalazłam przyjaciół. Dziś wciąż jestem zbyt okrągła, ale akceptuję siebie. Wierzę, że mi się uda: całkiem zwalczę otyłość i będę szczęśliwa!