One otarły się o śmierć
Dwie nasze czytelniczki omal nie zginęły w groźnych wypadkach. Te dramatyczne doświadczenia na zawsze je zmieniły... Teraz dziewczyny dużo bardziej cenią życie i, jak twierdzą, stały się lepszymi osobami.
W środku nocy obudziła się i stwierdziła, że w domu szaleje pożar. Nie mogła po prostu wyjść z budynku, znalazła się w pułapce. Miała tylko jedną małą szansę ratunku...
Rodzice robili generalny remont w naszym domu i z tego powodu na parę tygodni przeprowadziliśmy się do mieszkania po mojej prababci.
Mieściło się ono na ostatnim piętrze starej kamienicy, w której wszystko trzymało się na słowo honoru.
Strach było wchodzić po skrzypiących, drewnianych schodach.
A jak odkręcałam wodę w łazience, zastanawiałam się, czy stary piecyk gazowy nie wybuchnie. No, ale mówiliśmy sobie - to tylko kilka tygodni.
Tego wieczoru byłam sama w domu, rodzice pojechali na wieś odwiedzić chorą ciotkę i zostali na noc. Obejrzałam jakiś film i położyłam się spać. W pewnym momencie obudził mnie mój własny kaszel.
W domu było szaro od dymu! Z początku myślałam, że zostawiłam garnek na kuchence i nie zgasiłam ognia, ale z klatki, a może z mieszkania niżej, dobiegły mnie krzyki: "Ratunku!", "Pali się!" i wtedy zrozumiałam, że sprawa jest znacznie poważniejsza.
Poderwałam się z łóżka i rzuciłam się do wyjścia. Kiedy otworzyłam drzwi, dym dużo gęściejszy niż w mieszkaniu dosłownie uderzył mnie w nos i oczy.
Zachwiałam się, zaraz zaczęłam łzawić i krztusić się. Kątem oka widziałam, jak płomienie buchają przy ścianach...
Próbowałam zatkać nos i jakoś pokonać te schody. Ale nie mogłam oddychać, kręciło mi się w głowie, bałam się, że zemdleję i upadnę prosto w ogień. Słyszałam wycie ludzi na niższych piętrach, to było potworne.
W panice wycofałam się do mieszkania. Tu jeszcze przynajmniej mogłam oddychać. Myślałam: "Boże, co dalej?! Ogień zaraz tu dojdzie, spalę się żywcem!". Opanowałam się jednak, choć z trudem. Przypomniałam sobie, że w łazience było małe okienko, a tuż obok niego żelazna, wisząca drabinka, która prowadziła chyba na dach.
Gdyby udało mi się na nią wdrapać... Weszłam na taboret, otworzyłam okienko, usiadłam na parapecie, wysuwając głowę i ręce na zewnątrz. Drabinka, która normalnie wisiała bardzo blisko okna, teraz wydawała mi się koszmarnie daleko...
Zacisnęłam zęby, chwyciłam się jej i powoli podciągnęłam się w jej stronę. Kiedy stanęłam na niej całym ciężarem, zachybotała niebezpiecznie. Wtedy dopiero zobaczyłam, jak jest stara i zardzewiała. W dodatku tuż nade mną szczeble się kończyły.
Zrozumiałam, że nie dam rady wyjść na dach. Musiałam tam zostać i czekać na pomoc, modląc się, żebydrabinka się nie urwała i nie spadła razem ze mną z czwartego piętra... Wtedy usłyszałam syreny. Nadjechała straż!
Zaczęłam wołać pomocy. Szybko mnie dostrzegli. Zdawało mi się, że całe wieki upłynęły, zanim rozpięli trampolinę i mogłam zeskoczyć.
W normalnych okolicznościach panikowałabym, gdybym mia?a to zrobić, jednak wtedy nie myślałam o strachu, chciałam tylko znaleźć się na ziemi. Kiedy to się wreszcie stało, zabrano mnie do szpitala.
Miałam jeszcze siłę poprosić, żeby ktoś powiadomił moich rodziców. Przyjechalitak prędko, jak mogli. Następnie przez kilka dni leżałam, to wybuchając płaczem, to wpadając w jakiś letarg...
Potem dopiero powoli zaczęło docierać do mnie, jakie były skutki tamtego pożaru...
Dwoje ludzi poniosło śmierć. Udusili się dymem, usiłując zejść po schodach i nie udało się ich uratować.
Wiele osób było w ciężkim stanie z powodu oparzeń i przez zatrucie tlenkiem węgla. Jak dobrze, że wpadłam na pomysł wydostania się z domu przez okno i że dałam radę to zrobić...
Moja rodzina nie poniosła też wielkich szkód materialnych - spłonęło nam tylko trochę ubrań oraz sprzętu, który przenieśliśmy do tamtego mieszkania, większość rzeczy została w starym. A niektórzy ludzie z tego domu stracili wszystko...
Lecz choć fizycznie nic mi się nie stało i niewiele moich rzeczy spłonęło, psychicznie nie mogłam się otrząsnąć.
Mnóstwo razy zastanawiałam się, co by było, gdyby moi rodzice tamtego dnia nie wyjechali, gdyby też byli w domu.
Miałam też koszmary, że kiedy śpię, w domu wybucha pożar.
Budziłam się w środku nocy spanikowana. Najgorsze było wspomnienie bezsilności wobec szalejącego żywiołu.
Nigdzie nie mogłam poczuć się bezpiecznie. Podskakiwałam na każdy hałas, bojąc się, że to trzaska ogień w pobliżu... W końcu rodzice namówili mnie na terapię u psychologa. Też nie od razu zrobiło się lepiej, lecz teraz już czuję, że to mi pomaga.
Strach i poczucie bezsilności zacierają się.
Dzięki terapeucie zrozumiałam, że powinnam być dumna z siebie, bo umiałam zachować zimną krew. Że wcale nie jestem bezradna wobec żywiołu - zdołałam przecież przed nim uciec.
Co więcej, myślę o tym, żeby zostać ratowniczką, pomagać ludziom w niebezpieczeństwie. Szukam szkoleń.
Jeśli mi się uda, będzie to jedyny pozytywny skutek tego bolesnego doświadczenia: ja, osoba bojaźliwa i niezbyt wysportowana, zostanę Supermenką.
Znajomi, którym opowiadam o tych planach, nie wierzą własnym uszom. Mówią, że narodziła się nowa Patrycja, niczym Feniks z popiołów...
Zwyczajny wyjazd na zakupy na zawsze zmienił moje życie. Kamila, 17 lat.
Przez kilka sekund myślałam ze to już koniec. Potem długo nie wiedziała, co się dzieje z nią i z jej rodziną...
Byliśmy wtedy na wakacjach w górach i mama wybrała się na zakupy. Ja i brat dołączyliśmy do niej. Z powrotem jechaliśmy pod górę serpentyną.
Nagle zza zakrętu z ogromną prędkością wypadł samochód, którego znosiło na nasz pas! Wyglądało na to, że kierowca stracił panowanie nad autem.
Ślizgając się i piszcząc oponami, pędził na czołówkę. Siedząc na fotelu pasażera, pomyślałam: "To koniec".
Mama odruchowo skręciła kierownicą maksymalnie w prawo, w ten sposób uniknęliśmy zderzenia. Niestety, pobocze było wąziutkie. Uderzyliśmy w drzewo. Poczułam wstrząs i straciłam przytomność. Kiedy ją odzyskałam, byłam już w karetce.
Otworzyłam oczy, jednak nic nie widziałam. Usiłowałam zapytać sanitariuszy, co z mamą i bratem, ale nie mogłam poruszyć ustami!
Wpadłam w panikę, dostałam ataku duszności. Myślałam, że straciłam wzrok i mowę! Najgorsze, że nie mogłam dowiedzieć się, co z moją rodziną! Znów zemdlałam...
Miałam uraz głowy, wstrząs mózgu, złamaną rękę i kilka stłuczeń.
Bratu, który siedział w dziecięcym foteliku, właściwie nic się nie stało. Ja też wkrótce odzyskałam wzrok i mowę. Niestety z mamą było gorzej. Zapadła w śpiączkę i przez kilka dni lekarze nie wiedzieli, czy się wybudzi.
Do tej pory cierpi na bóle głowy i zaburzenia pamięci. Ja też tak naprawdę nie jestem już taka jak kiedyś. Wiem, że miałam niewiarygodne szczęście, że przeżyłam. To zupełnie zmieniło mój sposób patrzenia na świat.
Wcześniej nie dogadywałam się z mamą, teraz jesteśmy sobie bardzo bliskie. Poza tym doszłam do wniosku, że skoro Bóg pozostawił mnie żywą, powinnam być lepsza. Znajomi mówią, że stałam się trochę nawiedzona.
Fakt, dawniej uwielbiałam oglądać seriale i balangować, teraz myślę, że to strata czasu, którego nie wolno marnować, bo... nigdy nie wiadomo, co stanie się następnego dnia.
Spędzam dużo czasu z rodziną.
Jeżeli jestem skłócona z tatą lub mamą, nie kładę się spać ani nie wychodzę z domu, dopóki się z nimi nie pogodzę. Bo boję się, że potem może być za późno.