Nikt nie jest doskonały
Możesz spędzić całe życie, próbując upodobnić się do modelki, ale większość z nas nigdy nie będzie drugą Claudią Schiffer. Nie porównujmy się z gwiazdami. Chociaż aktorki zapewniają, że ich atrakcyjny wygląd jest zasługą genów i diety, to zwykle nieprawda, mówi Wendy Lewis, ekspertka odmładzania.
Ilu osobom doradzała już Pani w sprawie odmładzania i pielęgnacji?
Wendy Lewis: Nie wiem. Pewnie już tysiącom. W moich biurach w Nowym Jorku i
Londynie przyjmuję ludzi z całego świata. Doradzam też czasem w miastach, do których przylatuję na konferencje. Konsultuję również przez telefon. Klient przysyła mi dobrej jakości cyfrowe zdjęcia, a potem umawiamy się na rozmowę albo kontakt e-mailowy. Wkrótce będę używała kamery internetowej. Tak jest dużo szybciej i łatwiej, ludzie nie mają ani czasu, ani pieniędzy, żeby latać do Nowego Jorku na jedno spotkanie ze mną.
Po co kobietom konsultantka odmładzania? Nie lepiej polegać na opinii lekarza?
Jestem niezależna. Nie mam żadnych powiązań z lekarzami, klinikami ani firmami kosmetycznymi. Polecam preparaty, zabiegi i specjalistów. Wyłącznie takich, którzy moim zdaniem są dla danej kobiety najlepsi. Kiedy zaczynałam pracę dwadzieścia lat temu, ta branża wyglądała zupełnie inaczej. Było mniej chirurgów plastycznych, znano tylko jeden sposób wykonywania liftingu twarzy, jedną technikę korekcji powiek. Klienci też byli nieliczni, zwykle bogaci i sławni. Nie zastanawiali się długo nad zabiegiem, bo wybór mieli niewielki. Albo kupowali kremy, albo robili lifting. Nie istniało nic pomiędzy. Dziś jest botoks, wypełniacze, lasery, dermabrazja, pilingi, ultradźwięki, mnóstwo kosmetyków.
Poza tym odmładzanie nie ogranicza się już tylko do twarzy: wypełniacze używane są także przy zmianie kształtu biustu, pilingi do wygładzania dekoltu i dłoni, fale wysokiej częstotliwości do ujędrniania brzucha po porodzie. Ludzie nie wiedzą, co wybrać, zwłaszcza że producenci często składają obietnice na wyrost. Zmienili się też specjaliści. Dziesięć lat temu większość lekarzy odmawiała wykonania zabiegu, jeśli uważali, że pacjentka go nie potrzebuje. A dziś presja rynku jest tak wielka, że się zgadzają. Jedna z moich klientek, atrakcyjna trzydziestolatka, uparła się chodzić raz w miesiącu na thermage, czyli ujędrnianie skóry falami radiowymi.
Zabieg jest skuteczny, ale nie powinno się go robić aż tak często. Musiałam interweniować u jej lekarza. Inna kobieta, dwudziestoparolatka, co dwa tygodnie umawiała się na wypełnianie ust. To niepotrzebne, w dodatku każdy, kto raz spróbował, wie, że zabieg ten nie należy do przyjemnych. Moim zdaniem dziewczyna cierpiała na dysmorfofobię, zaburzenie postrzegania swego ciała, i lekarz powinien był ją powstrzymać.
Kiedy jest za wcześnie na zabieg odmładzający?
Czy dwudziestolatka potrzebuje wygładzania zmarszczek botoksem? Nie. Laserowego fotoodmładzania? Też nie. Operacyjnej korekcji worków pod oczami? Rzadko. Coraz więcej kobiet w okolicach trzydziestki chce robić sobie lifting prewencyjnie. To bardzo popularne wśród mieszkanek Los Angeles. Protestuję! Można o takim zabiegu pomyśleć po 45. roku życia.
Typ klientek najbardziej niebezpiecznych dla samych siebie to zadbane trzydziestolatki. Świetnie wyglądają, ale już osiągnęły pewien materialny status i chcą wydać na siebie dużo pieniędzy. Wtedy najłatwiej wpakować się w kłopoty. Zabieg w młodym wieku może uniemożliwić w późniejszych latach wykonanie innej operacji. Tak jest na przykład z liposukcją brzucha.
Jeśli w przyszłości trzeba będzie zrobić rekonstrukcję piersi, to już nie pobierze się do tego zabiegu tkanek z brzucha. Młode kobiety proszą też o usunięcie tłuszczu z twarzy. A za piętnaście lat, gdy pojawią się zmarszczki albo kształt twarzy straci wyrazistość, będą gorzko żałować. W tych sprawach trzeba myśleć długofalowo.
Ale od kiedy?
Jeśli boisz się zmarszczek, powinnaś zapobiegać im niezależnie od wieku. Tyle że rozsądnie. Mam klientki dwudziestoletnie, które przychodzą się dowiedzieć, jakich używać kremów i jak chronić skórę. Moja rada: stosuj filtry przeciw promieniom UV. Kiedyś proponowałam SPF 15, teraz nawet 30. Bo coraz więcej jest przypadków raka skóry, a filtry stosujemy za rzadko, nie nakładamy ich kilkakrotnie w ciągu dnia, kupujemy kremy z SPF 5 albo 7. Przecież to żadna ochrona! Co do konkretnych produktów pielęgnacyjnych, to nie ma reguł.
Na pewno rynek się zdemokratyzował, tak jak w przypadku ubrań. Do T-shirtu z H&M nosimy żakiet Armaniego i jesteśmy supermodne. Podobnie z kosmetykami: można używać luksusowego kremu za 500 dolarów lub takiego za 20. Albo obu. I to nie jest żaden wstyd, robią tak moje klientki, a są wśród nich sekretarki, szefowe banków i panie z wyższych sfer. Ważne, żeby krem działał! Nowoczesne technologie już nie są zarezerwowane tylko dla najdroższych kosmetyków. Stosują je też firmy produkujące preparaty ze średniej półki cenowej.
Zawsze staram się dopasowywać kosmetyki nie tylko do potrzeb cery, ale i budżetu kobiety. Jeśli dzięki wyrzeczeniom kupi bardzo drogi krem przeciwzmarszczkowy, będzie go sobie żałować, nakładać na skórę zbyt mało, nie uzyska zamierzonego efektu. W pielęgnacji potrzebna jest konsekwencja, a nie dużo pieniędzy. Ta dewiza świetnie się sprawdza w czasach kryzysu.
Podobno w Pani branży funkcjonuje termin "plastykonomia", od ekonomii i chirurgii plastycznej. Jak polityka i ruchy na giełdzie wpływają na rynek zabiegów odmładzających?
Po zamachu na World Trade Center w 2001 roku liczba operacji plastycznych w Ameryce drastycznie spadła. W obliczu wielkiego nieszczęścia nikt nie myślał o takich błahostkach jak dbanie o urodę. Jednak już sześć miesięcy później sytuacja zaczęła wracać do normy. Obecny zastój w branży to efekt kryzysu ekonomicznego. Jego skutki odczuwają nawet bardzo zamożne osoby, które w innej sytuacji pewnie planowałyby operację, ale dziś odkładają ją na później. Inna sprawa, że mają do wyboru wiele nieinwazyjnych zabiegów.
Myślą więc sobie: zamiast wydać 30 tysięcy dolarów na pełny lifting twarzy, zrobię sobie tylko częściowy minilift za 15 tysięcy. A wypełnianie zmarszczek będzie mnie kosztować jeszcze mniej. Jednak nadal zabiegi odmładzające są traktowane jako inwestycja w przyszłość. Wizerunek wpływa przecież na życie zawodowe. W Anglii doradzam aktorom, którzy pracują dla BBC, w Stanach - osobom, które udzielają się publicznie. Jeśli masz czterdzieści parę lat i pracujesz razem z dwudziestolatkami, to jasne, że odczuwasz presję młodego wyglądu.
Kolejny modny termin to "employment cosmetics". Co ludzie są w stanie zrobić, by zdobyć lub utrzymać pracę?
Inwestycja w wygląd dla każdego oznacza co innego: jedna kobieta wyda dużo pieniędzy na ubrania, makijaż i fryzurę, inna zafunduje sobie botoks i wypełni zmarszczki. W dojrzalszym wieku zrobi minilift albo lifting. Mężczyźni wybielają i prostują zęby, operacyjnie likwidują worki pod oczami, przeszczepiają włosy. Najgorzej, gdy poprawia się zbyt wiele rzeczy naraz. Ten błąd popełniła na przykład znana w USA dziennikarka telewizyjna Greta Van Susteren. Gdy przechodziła z CNN do Fox News, miała chwilę przerwy i zrobiła sobie operację plastyczną twarzy. Kiedy wreszcie pojawiła się na wizji, wyglądała jak inna osoba.
Ludzi nie da się tak łatwo oszukać. Pojawiły się plotki, widzowie żądali wyjaśnień, bo nikt się tego po niej nie spodziewał. To nie jest typ kobiety, którą zatrudnia się z uwagi na świetny wygląd, tylko dlatego, że ma interesujące rzeczy do powiedzenia. Musiała się potem ze swoich operacji publicznie tłumaczyć. No i moim zdaniem straciła na wyrazistości, miała kiedyś takie intensywne spojrzenie.
Wśród Pani klientów są ludzie różnej narodowości. Czy interesują ich te same zabiegi?
Każda kultura ma swoje osobliwe upodobania. Wśród Koreanek, którym brak pewności siebie, nastała moda na zastrzyki z botoksu w struny głosowe, dzięki temu głos im nie drży. Koreanki proszą też dość często o zmniejszenie kości policzkowych, by twarz wydawała się mniej azjatycka. Zupełnie tego nie rozumiem, za tak zarysowane policzki wiele kobiet na Zachodzie dałoby się posiekać. Amerykanki obsesyjnie likwidują zmarszczki. Mieszkanki Nowego Jorku albo zamożnego Orange County w Kalifornii dbają o idealnie gładkie czoła, jeśli masz bruzdy, to wyróżniasz się z tłumu. Co ciekawe, kobiety z Nowego Jorku i z Londynu mają podobny gust: twarz ma być zadbana, świeża, ale bez przesady.
Efekty zabiegów nie mogą rzucać się w oczy: trochę botoksu, trochę wypełniaczy albo mini- lift. I tyle. Co innego mieszkanki północnej Anglii, z Manchesteru czy Liverpoolu, albo z południowych stanów USA. Tu panuje syndrom żony piłkarza: usta mają być duże, podobnie jak oczy i piersi. Do tego bardzo długie włosy. Rezultat jak z Dallas. Generalnie w sprawie poprawiania urody Europejki są bardziej zdystansowane. Jeśli skóra jest w dobrej kondycji, parę zmarszczek tu czy tam w ogóle im nie przeszkadza. Co prawda botoks wszędzie świetnie się sprzedaje, jednak mieszkanki Europy, zwłaszcza Francuzki, stawiają na wygląd bardziej naturalny.
Wybierają też mniejsze implanty do powiększenia piersi i przeważnie w kształcie łezki. Z kolei Rosjanki i Bułgarki chcą mieć wszystko, co najdroższe i najlepsze. Efekt ma być widoczny. Nie jest ważne, czy ludzie się domyślą, czy nie. Wybierają więc na przykład duże implanty piersi, mocno ostrzykują usta. Polki na tym tle są dość umiarkowane. Nie miałam wprawdzie wielu klientek z waszego kraju, ale te, które do mnie trafiły, interesowały się głównie plastyką brzucha albo operacją biustu po urodzeniu dziecka. No, może niektóre z nich wybierały zbyt duże implanty, pewnie pod wpływem mężczyzn i telewizji.
Skoro już jesteśmy przy telewizji, czy ludzie naprawdę wzorują się na celebrytach?
Cały czas. I niestety coraz częściej mają nierealne oczekiwania. Dziesięć lat temu typową klientkę trapił jeden problem: chciała się pozbyć garbka na nosie, blizn po trądziku lub zrobić lifting. Teraz kobiety przychodzą z listą życzeń i teczką dokumentacji: wycinków z prasy, wydruków z internetu. Ostatnio jedna z klientek pokazała mi reklamę z kolorowego pisma. Wskazała na szesnastoletnią modelkę i powiedziała: "Chcę mieć takie oczy jak ona". Patrzę na zdjęcie i nie mogę uwierzyć, że ta dorosła kobieta, pięćdziesięciolatka, bardzo atrakcyjna i inteligentna, chce wyglądać jak nastolatka. "Niech pani samej siebie posłucha - powiedziałam. - Przecież to nie ma sensu!".
Po chwili roześmiała się i przyznała mi rację. Poradziłam, by przyniosła swoje zdjęcie, gdy miała 25 lat. Musisz być realistką, masz wyglądać jak swoja młodsza wersja, a nie jak ktoś inny. Tymczasem ludzie stale pytają mnie, gdzie mogą sobie zrobić taką operację jak Jennifer Aniston albo Madonna. A przecież takie prośby są oderwane od rzeczywistości. Jeśli zaczniesz porównywać się z celebrytami, z góry skazana jesteś na porażkę. Możesz spędzić całe życie, próbując wyglądać jak supermodelka, ale nigdy nią nie będziesz. Chyba że się taka urodzisz. Gwiazdy na każdym zdjęciu wyglądają perfekcyjnie, bo każdy centymetr ich ciała może być komputerowo poprawiony. Poza tym znane osoby zazwyczaj już na starcie kariery miały świetne warunki fizyczne. I prowadzą zupełnie inny tryb życia, bardzo o siebie dbają. Złości mnie jednak, gdy zapewniają, że ich wygląd to wyłącznie zasługa genów, diety i uprawiania jogi. Nie można mieć pięćdziesięciu paru lat i perfekcyjnej twarzy bez jakichkolwiek zabiegów!
Jest Pani w stanie powiedzieć, kto zrobił sobie zabieg?
Zazwyczaj tak. Dobry lekarz dostrzeże to zawsze i od razu podświadomie oceni. Madonna wygląda świetnie. Sharon Stone to bardzo atrakcyjna kobieta, ale jej twarz jest nieco mniej ekspresyjna. Faye Dunaway ma już trochę za bardzo naciągniętą skórę, ale to dość powszechne u starszych gwiazd. Na Nicole Kidman kobiety pragną się wzorować, ale lekarze na konferencjach dermatologicznych podają ją jako przykład osoby, która zbyt mocno ostrzyknęła sobie czoło botoksem. W Ameryce obserwuję odwrót od takiego wizerunku, twarze mają być bardziej naturalne. Wielu osób wzdraga się przed zastrzykami z botoksu - obawiają się efektu maski. Zawsze wtedy pytam: "czy uważasz, że moja twarz jest nieruchoma"?
Dzieli się Pani osobistymi doświadczeniami z klientami?
Jestem w tych sprawach bardzo otwarta. Kiedy zaczynałam pracę w branży, byłam młodą, naiwną dziewczyną, która nigdy nie pozwoliłaby sobie niczego zoperować. Ale nienawidziłam garbu na moim nosie i zlikwidowałam go, mając 23 lata. To była wielka zmiana w moim życiu. Żałuję, że nie zrobiłam tego, gdy byłam nastolatką. W wieku 45 lat miałam mały lifting twarzy, potem zaś zoperowałam górne powieki. W ubiegłym roku zrobiłam korekcję dolnych powiek i jestem bardzo zadowolona z rezultatów. Miałam też liposukcję. Nie żeby efekty były szczególnie widoczne, ale zrobiłam. A do tego wypróbowałam pilingi, lasery, botoks i wypełniacze.
Jak Pani zdaniem będziemy dbać o urodę w najbliższej przyszłości?
Wzrośnie jeszcze rola pielęgnacji w domu. To niezwykle silny trend. Jeśli nie chcesz iść do dermatologa, możesz stosować kosmetyki wzorowane na zabiegach dermatologii estetycznej, choćby te z serii Regenerist marki Olay. Samodzielnie zastrzyków z botoksu raczej nie będziemy sobie robić, ale trwają prace nad lekiem w postaci kremu lub maści, które podziałają na skórę jak botoks.
Już teraz w niektórych amerykańskich aptekach można zrobić sobie analizę skóry, taka diagnostyka będzie niedługo dostępna także w domu. Kobieta sama zbada, czy jej skóra jest zbyt sucha, czy może się przetłuszcza. I na podstawie takiej analizy dobierze sobie odpowiednie kremy. Diagnostyka domowa bardzo się rozwinie, naukowcy opracowują również testy wykrywające zmiany nowotworowe na skórze. Niedawno na rynek USA i Wielkiej Brytanii weszły lasery Tria do domowej depilacji. Kilka lat temu byłoby to nie do pomyślenia. Nieinwazyjne zabiegi staną się jeszcze bardziej popularne nie tylko dlatego, że operacje plastyczne są od nich droższe, ale z powodu braku czasu na długą rekonwalescencję.
Już dziś, zamiast robić lifting, wiele osób woli wygładzić zmarszczki zastrzykami z kwasu hialuronowego, zwłaszcza że lekarze używają wypełniaczy w coraz bardziej pomysłowy sposób. Wstrzykują warstwowo różne ich rodzaje, jedne głębiej, inne zaś płycej, by uzyskać lepszy efekt. Z nowości największe wrażenie zrobiła na mnie ostatnio brazylijska proteinowa regeneracja włosów. Czy macie ją już w Polsce? Przy tak częstym farbowaniu i tylu podróżach to najlepsze, co mogłam zrobić dla swojej fryzury.
Rozmawiała Aleksandra Stelmach