Bez śladu

- Jakim cudem ten człowiek zdobył nasz adres mejlowy? - zapytałem.

article cover
Świat Książki

- Mój ojciec - bąknęła.

- Co twój ojciec?

- Kiedy włamał się tu i zostawił kapelusz na stole, mógł przyjść na górę, żeby się rozejrzeć, i wtedy włączyć komputer, by odczytać z niego nasz adres.

- Cyn - zacząłem ostrożnie. - Przecież nadal nie wiemy, czy to twój ojciec zostawił ten kapelusz. Nie wiemy, kto się włamał do naszego domu.

Przypomniałem sobie teorię Rolly'ego, zgodną z moimi podejrzeniami, że Cynthia mogła sama podrzucić ten kapelusz do kuchni. I przez chwilę, ale tylko krótką chwilę, dołączyło się do tego skojarzenie, jak łatwo byłoby otworzyć niezależne konto w sieci Hotmail i wysłać tego mejla pod nasz adres.

Nie wygłupiaj się! - ofuknąłem się w myślach.

Po mojej ostatniej uwadze Cynthia przelotnie spiorunowała mnie wzrokiem, toteż dodałem szybko:

- Ale masz rację. Ktokolwiek się tu włamał, bez trudu mógł wejść na górę, powęszyć w naszych pokojach, włączyć komputer i spisać nasz adres mejlowy.

- A więc to ten sam mężczyzna - oznajmiła. - Ten, który dzwonił do mnie tamtego ranka, a którego natychmiast zaliczyłeś do świrów. To on teraz wysłał nam wiadomość, a poprzednio węszył po naszym domu i podrzucił w kuchnikapelusz. Fedorę mojego ojca. Układało się to w sensowną całość.

Czułem się zupełnie bezradny, szukając odpowiedzi na pytanie, kim może być ten mężczyzna. Czy on także zamordował Tess? A może był to ten sam człowiek, którego przypadkiem zauważyłem przez teleskop Grace późnym wieczorem, gdy z ulicy obserwował nasz dom?

- I wciąż nawiązuje do przebaczenia - dodała Cynthia. - Pisze, że mi wybaczają. O co mu właściwie chodzi? I co ma znaczyć ta uwaga, że to już nie potrwa długo?

Pokręciłem głową.

- Zwróć też uwagę na adres zwrotny. - Wskazałem odpowiednie okienko na ekranie. - To tylko ciąg cyfr.

- To nie jest tylko ciąg cyfr - odparła moja żona - ale data. Dwunasty maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku. Dzień zniknięcia mojej rodziny.

- Nie jesteśmy tu bezpieczni - powiedziała tego samego dnia wieczorem.

Siedziała w łóżku przykryta kołdrą do pasa. Wyglądałem właśnie przez okno, zerkając ostrożnie zza zasłonki na ulicę tuż przed położeniem się do łóżka. Weszło mi to w krew, począwszy od bulwersującego odkrycia z ubiegłego tygodnia.

- Nie jesteśmy - powtórzyła. - Dobrze wiem, że czujesz to samo, co ja, tyle że nie chcesz o tym rozmawiać. Boisz się, że tylko niepotrzebnie mnie zdenerwujesz, przez co popadnę w obłęd albo coś w tym rodzaju.

- Wcale się nie obawiam, że popadniesz w obłęd - odparłem stanowczo.

- Ale też nie chcesz przyznać, iż jesteśmy bezpieczni - powiedziała Cynthia. - Tak samo ty nie jesteś bezpieczny, jak ja i Grace.

Świetnie to wiedziałem. Nie musiała mi o tym przypominać Ta myśl nawet przez chwilę nie dawała mi spokoju.

- Moja ciotka została zamordowana. Człowiek, którego zaangażowaliśmy do zbadania sprawy zaginięcia moich rodziców, sam zaginął. Ty i Grace widzieliście parę dni temu jakiegoś mężczyznę obserwującego nasz dom. No i ktoś tutaj był, Terry. Jeśli nawet nie mój ojciec, to ktoś obcy. Zostawił na stole kapelusz i prawdopodobnie siedział przed naszym komputerem.

- To na pewno nie był twój ojciec - odrzekłem.

- Mówisz tak, bo dobrze wiesz, kto się włamał do naszego domu, czy tylko próbujesz mi w ten sposób przekazać, że, twoim zdaniem, mój ojciec nie żyje?

Nie odpowiedziałem.

- A dlaczego w tutejszym wydziale ruchu drogowego nie ma żadnych dokumentów dotyczących prawa jazdy mojego ojca? -zapytała. - Dlaczego nie ma jego danych w archiwach ubezpieczeń społecznych?

- Nie wiem - odparłem zmęczonym głosem.

- Myślisz, że Abagnall znalazł coś kompromitującego Vince'a? Chodzi mi o Vince'a Fleminga. Czy nie wspominał, że zamierza zdobyć więcej informacji na jego temat? Może właśnie przez to zniknął bez śladu? A może nic mu się nie stało, tylko w pogoni za informacjami o Flemingu zapomniał skontaktować się z żoną?

- Posłuchaj, mamy za sobą długi i ciężki dzień. Spróbujmy się trochę przespać.

- Proszę, powiedz wyraźnie, że nie masz już przede mną żadnych tajemnic - rzuciła. - Jak choćby informacji o chorobie Tess czy też o kopertach z gotówką, które przez lata otrzymywała od tajemniczego człowieka.

- Nie mam przed tobą żadnych tajemnic - odrzekłem. - Czy nie pokazałem ci tego mejla? Przecież mogłem go wykasować i nie wspomnieć ci o nim ani słowem. Niemniej zgadzam się z tobą, że musimy zachować ostrożność. Mamy nowe zamki w drzwiach i jak dotąd nikt ich jeszcze nie sforsował. Przestałem też robić ci uwagi na temat odprowadzania Grace do szkoły.

- Jak sądzisz, co się właściwie dzieje? - zapytała, ale sposób, w jaki to zrobiła, niemal oskarżycielski ton, zasugerował mi wyraźnie, iż nadal podejrzewa, że jeszcze nie wszystko jej powiedziałem.

- Jezu Chryste! - warknąłem. - Nie mam pojęcia. To nie moja cholerna rodzina zniknęła przed laty z powierzchni tej przeklętej ziemi!

Popatrzyła na mnie w osłupieniu. Sam niemalże osłupiałem.

- Przepraszam. Nie powinienem był tak reagować. Wybacz. Po prostu... ta sprawa mnie także działa na nerwy.

- To moje problemy działają tobie na nerwy - uściśliła.

- Nic podobnego. Tylko... czy nie powinniśmy wyjechać na jakiś czas? We trójkę. Grace łatwo zwolnić ze szkoły. Ja wydębiłbym jakoś parę dni od Rolly'ego, gdybym pomógł mu znaleźć zastępstwo, a i ty zapewne mogłabyś wziąć wolne...

Gwałtownym ruchem zsunęła kołdrę, spuściła nogi z łóżka i wstała.

- Idę spać z Grace. Chce być pewna, że nic jej się nie stanie. Ktoś z nas musi w końcu podjąć jakieś kroki.

Nie zareagowałem, gdy wetknęła swoją poduszkę pod pachę i wymaszerowała z sypialni.

Głowa mnie bolała, poszedłem więc do łazienki, żeby poszukać tylenolu w apteczce. Nagle rozległy się głośne kroki w korytarzu.

Jeszcze zanim Cynthia pojawiła się w otwartych drzwiach, doleciały mnie jej histeryczne okrzyki:

- Terry! Terry!

- Co się stało?

- Nie ma jej. Nie ma Grace w sypialni. Zniknęła! Pobiegłem za nią korytarzem do pokoju małej, zapalając po

drodze światła. Minąłem Cynthię i przed nią wpadłem do środka.

- Już sprawdzałam! Nie mam jej tu!

- Grace! - Otworzyłem drzwi szafy, zajrzałem pod łóżko. Ubrania, które miała na sobie tego dnia, leżały na krześle przy biurku. Wybiegłem z powrotem, zajrzałem do łazienki, odsunąłem nawet zasłonkę w kabinie prysznicowej, ale nikogo za nią nie było. Cynthia wbiegła do pokoju, w którym stał nasz komputer. Chwilę później spotkaliśmy się ponownie na korytarzu. Mała rzeczywiście zniknęła bez śladu.

- Grace! - zawołała Cynthia, zapalając kolejne światła. Pognałem schodami na dół. Nie mogło jej się przydarzyć nic złego, powtarzałem w myślach. To po prostu niewiarygodne.

Cynthia szarpnięciem otworzyła drzwi od piwnicy, wykrzykując w ciemność imię córki. Nie było żadnej odpowiedzi.

Ja wpadłem do kuchni i od razu zwróciłem uwagę, że drzwi kuchenne, w których też zainstalowaliśmy dodatkowy zamek, są lekko uchylone.

Serce podeszło mi do gardła.

- Dzwoń na policję! - rzuciłem do żony.

- Och, mój Boże... - zająknęła się Cynthia.

Zapaliłem światło nad drzwiami, pchnąłem drzwi i wyskoczyłem na dwór, mimo że byłem boso.

- Grace! - zawołałem.

Niespodziewanie odpowiedział mi wzburzony głosik:

- Tato! Zgaś to światło!

Błyskawicznie obróciłem się w prawo. Grace stała pod ścianą domu, w samej piżamie, z teleskopem rozstawionym na trawniku i wycelowanym w niebo.

- O co chodzi?! - zapytała rozdrażniona.

Oboje nie tylko mogliśmy, ale zdecydowanie powinniśmy wziąć urlop, zwłaszcza po tej nocy, niemniej oboje z rana obowiązkowo stawiliśmy się w pracy.

- Naprawdę przepraszam - bąknęła Grace chyba po raz setny, pochylona nad talerzem z płatkami śniadaniowymi.

- Nigdy więcej nie waż się robić takich numerów - syknęła Cynthia.

- Przecież powiedziałam, że przepraszam.

Żona, która oczywiście spała tej nocy razem z córką, chyba nie zamierzała nawet na chwilę spuszczać jej z oka.

- Wiesz, że chrapiesz przez sen? - zagadnęła Grace.

Po raz pierwszy tego dnia miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale udało mi się od tego powstrzymać.

Jak zwykle pierwszy wyjechałem do pracy. Cynthia ani się ze mną nie pożegnała, ani nie odprowadziła do drzwi. Wciąż miała mi za złe wybuch poprzedzający fałszywy alarm o zniknięciu Grace. Właśnie teraz, kiedy powinniśmy się szczególnie nawzajem wspierać, wyrastała między nami niewidzialna bariera. Cynthia nie mogła się uwolnić od podejrzeń, że jednak wciąż coś przed nią ukrywam, a mnie napawały niepokojem nawarstwiające się podejrzenia w stosunku do niej, które bałem się nazwać wprost nawet przed samym sobą.

Niemniej sądziła, że obarczam ją winą za wszystko, co nas spotyka. Nie ulegało wątpliwości, że jej przeszłość, jej balast z dzieciństwa, zaczyna coraz mocniej rzutować na nasze codzienne życie. Może podświadomie nawet miałem o to w jakimś stopniu do niej pretensję, ale ani przez chwilę nie uważałem, że należy ją winić za tajemnicze zniknięcie najbliższej rodziny.

Jedno nas łączyło, a mianowicie troska o to, jak ostatnie wydarzenia wpłyną na Grace. Co gorsza, sposób, jaki nasza córka znalazła sobie na zapomnienie o rodzinnych przykrościach, to znaczy ciągłe zamartwianie się możliwością tragicznych skutków upadku jakiejś asteroidy na Ziemię, sam z siebie zdawał się katalizować kolejne awantury.

Moi uczniowie zachowywali się wyjątkowo dobrze. Widocznie musiała się wśród nich rozejść plotka co do prawdziwej natury mojej kilkudniowej nieobecności. Śmierć w rodzinie. Dzieciaki w wieku licealnym, jak większość urodzonych drapieżników, były wyczulone na słabe punkty ofiary, które dadzą się wykorzystać w walce przeciwko niej. Sądząc z wszelkich doniesień, właśnie w myśl tej zasady potraktowali kobietę, która zgłosiła się na zastępstwo. Jąkała się delikatnie, co można było raczej Przyjąć za przejaw drobnego zawahania przed pierwszym słowem każdego zdania, ale to dzieciakom w zupełności wystarczyło, żeby zacząć ją przedrzeźniać już po paru minutach. Nie wątpiłem, że pierwszego dnia wracała do domu zapłakana o czym inni nauczyciele donieśli mi podczas przerwy na lunch bez cienia współczucia. Wynikało stąd, że ta droga ginie w dżungli znacznie dzikszej, niż dotąd sądziłem, którą można było tylko albo pokonać, albo zostać przez nią pokonanym.

Ale ja zostałem potraktowany ulgowo. I to nie tylko przez moją grupę pisania twórczego, ale także przez dwie inne klasy, w których nauczałem angielskiego. Wydaje mi się jednak, że ich dobre zachowanie wcale nie wynikało z szacunku dla mojej żałoby, a w każdym razie nie był to najważniejszy powód. Nie rozrabiali tylko dlatego, że wyczekiwali jakichkolwiek oznak słabości z mojej strony, uronionej łzy, wybuchu zniecierpliwienia, trzaśnięcia drzwiami.

Ale się nie doczekali. Od nikogo nie oczekiwałem specjalnego traktowania.

Po zakończeniu pierwszej lekcji, gdy klasa już wychodziła z sali, podeszła do mnie Jane Scavullo.

- Przykro mi z powodu pańskiej ciotki.

- Dziękuję - odparłem. - Gwoli ścisłości, to ciotka mojej żony, chociaż byłem z nią równie blisko związany.

- Wszystko jedno - rzuciła i zawróciła na pięcie. Wczesnym popołudniem przechodziłem obok sekretariatu,

gdy nagle sekretarka wypadła na korytarz. Na mój widok stanęła raptownie.

- Właśnie chciałam pana szukać - powiedziała. - Dzwoniłam do pańskiego gabinetu, ale nikt nie odbierał.

- To dlatego, że jestem tutaj.

- Telefon do pana - wyjaśniła. - Dzwoni pańska żona, jeśli się nie mylę.

- Rozumiem.

- Może pan odebrać w sekretariacie.

- Dzięki.

Poszedłem za nią. Wskazała aparat stojący na biurku, na jego obudowie rytmicznie migała lampka.

- Proszę wcisnąć ten klawisz.

Podniosłem słuchawkę i wcisnąłem migający klawisz.

- Cynthia?

- Terry, ja...

- Właśnie miałem do ciebie dzwonić. Strasznie mi przykro za wczorajszy wieczór. Przepraszam za to, co powiedziałem.

Sekretarka usiadła na swoim miejscu i pochyliła się nad papierami, udając, że nie słucha.

- Terry, coś się...

- Może powinniśmy wynająć innego detektywa. To fakt, że wciąż nie wiadomo, co się stało z Abagnallem, lecz...

- Możesz się wreszcie zamknąć, Terry? - warknęła. Zamilkłem.

- Coś się stało - powiedziała bardzo cicho, niemal szeptem. - Już wiem, gdzie oni są.
Bez śladu
Linwood Barclay

Świat Książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas