Drapieżnik, niestety, istnieje
Maureen Callahan napisała znakomitą książkę. Niestety, prawdziwą. "Drapieżnik. Prawdziwa historia najbardziej nieuchwytnego mordercy XXI wieku" wstrząsa czytelnikiem do głębi. I zastępuje wymyślone przez scenarzystów horrory.
Bez względu na to, co oglądamy w serialach takich jak CSI czy Mindhunter albo w innych produkcjach popkultury, ludzie, którzy zabijają w sposób losowy i pozbawiony motywu, pojawiają się niezmiernie rzadko. Dlatego właśnie tkwią potem w zbiorowej świadomości tak długo. Z tego samego powodu wielu z nas sądzi, że każdy seryjny morderca jest znany ogółowi społeczeństwa.
Morderstwo seryjne jest najrzadszą formą zbrodni. Antybohater tej książki nie przypomina żadnego przestępcy, z jakim FBI miało wcześniej do czynienia. Okazał się nowego rodzaju potworem, odpowiedzialnym za prawdopodobnie najdłuższą serię niewyjaśnionych zaginięć i morderstw w historii współczesnych Stanów Zjednoczonych. I pewnie nigdy o nim nie słyszeliście.
Słowo od autorki
Książka ta wyrosła z wielogodzinnych rozmów w większości z agentami specjalnymi zajmującymi się omawianą sprawą. Fragmenty, w których opisano czyjeś myśli, mają źródło w informacjach przekazanych mi bezpośrednio przez daną osobę. W niektórych przypadkach przesłuchania przeprowadzone przez FBI zostały skondensowane i poddane edycji, by stały się czytelniejsze.
Część pierwsza
Na poboczu czteropasmowej drogi, skryty za niemal półtorametrową warstwą śniegu, stał niewielki kiosk z kawą, którego fasada o morskiej barwie kontrastowała żywo z szarością asfaltu i sieciowych dyskontów. Przejeżdżający obok kierowcy widzieli tylko wyzierający spoza zasp czubek położonego na odludziu budyneczku. Tamtej nocy w kiosku pracowała osiemnastoletnia Saman tha Koenig, zatrudniona od niecałego miesiąca. Nie został po niej ślad. Zaginięcie Samanthy zostało zgłoszone z samego rana w czwartek drugiego lutego 2012 roku przez baristkę, która przyszła ją zastąpić. Zmienniczka wyczuła, że coś jest nie tak - jej koleżanka zawsze zostawiała porządek w kiosku, lecz tamtego ranka wewnątrz panował bałagan, a do tego zniknął utarg z poprzedniego dnia.
Strzępki informacji, które policji w Anchorage udało się od razu zebrać, nie naprowadzały na żaden trop. Zaginiona była lubianą przez rówieśników uczennicą ostatniej klasy liceum - czasem zdarzało się jej urwać z lekcji i niewykluczone, że miała pewne doświadczenia z narkotykami. Potrafiła się dogadać 16 z każdym, nie tylko ze szkolnymi gwiazdami. W życiu najważniejsze były dla niej dwie osoby: jej chłopak Duane, z którym chodziła od niemal roku, oraz wychowujący ją samotnie ojciec, James. Jak zatem należało interpretować jej zniknięcie?
Owszem, Samantha mogła zostać uprowadzona, jednak śledczym bardziej prawdopodobne wydawało się, że po prostu uciekła. Policjanci nie znaleźli żadnych śladów walki. W kiosku zainstalowany był alarm, ale Samantha go nie uruchomiła. Do tego dziewczyna korzystała ze swojej komórki przed zniknięciem i już po nim - za pośrednictwem SMS-ów kłóciła się z Duane’em, oskarżając go o zdradę. Jednocześnie dzwoniła wcześniej do taty z prośbą, by przywiózł jej do kiosku kolację. Po co miałaby to robić, gdyby planowała ucieczkę?
Sierżant w komendzie policji w Anchorage uznał to śledztwo za dobrą okazję do przeszkolenia kogoś z nowicjuszy. Postanowił powierzyć sprawę detektyw Monique Doll, trzydziestopięciolatce z trzeciego już w jej rodzinie pokolenia gliniarzy. Tego dnia po raz pierwszy dziewczyna przyszła do pracy w wydziale zabójstw. Poprzednich dziesięć lat spędziła w wydziale antynarkotykowym, z czego cztery lata jako tajna agentka DEA*. Jej kwalifikacje nie budziły więc wątpliwości. Detektyw Doll wyróżniała się również jako najbardziej czarująca policjantka w Anchorage. Odpowiednio do nazwiska** była atrakcyjną blondynką, choć posługiwała się uniseksową ksywką Miki. Jej mężem był prawdziwy as na posterunku w Anchorage, przystojniak Justin Doll. Monique z Justinem cieszyli się poważaniem wśród lokalnej społeczności.
- Zajmiesz się tym, okoliczności są podejrzane - usłyszała detektyw Doll od sierżanta. Po drugiej stronie miasta agent specjalny FBI Steve Payne finalizował sprawę związaną z narkotykami, gdy zadzwonił do niego kolega z policji.
W Anchorage to powszechna praktyka, bo choć miasto jest duże, funkcjonuje jak mała mieścina. Gliniarze, agenci FBI, oskarżyciele, obrońcy - wszyscy się tutaj znają.
Na tym właśnie polega paradoks życia na Alasce: mieszka tu wielu zatwardziałych indywidualistów, ale każdy z nich dobrze wie, że pewnego dnia ostrej zimy może się zdarzyć, że pomoc innych ludzi okaże się niezbędna.
Payne dowiedział się, że zeszłej nocy zaginęła osiemnastolatka, która wcześniej wysłała swojemu chłopakowi kilka wściekłych wiadomości. Według jednej z teorii Samantha ukradła dzienny utarg, by zafundować sobie dzień lub dwa wolnego. W Anchorage takie rzeczy zdarzały się dość często. A jednak Payne nie dał się zwieść. Planowanie własnego zniknięcia wymaga długofalowej strategii oraz dość skomplikowanego działania. Samantha była młoda i brakowało jej pieniędzy. Payne regularnie zaglądał do przydrożnych kiosków z kawą i wiedział, że baristki zarabiają grosze. Do tego pracującym w pojedynkę dziewczynom latem kazano nosić bikini.
Nie miały lekko. Dokąd miałaby się udać nastolatka sama w ciemną zimową noc w środku tygodnia? Ziemię pokrywał zmarznięty śnieg, a pick-upa wziął tym razem Duane. Anchorage to nie miejsce na spacery. Wizja Samanthy oddalającej się gdzieś samotnie na piechotę nie miała żadnego sensu. Gdyby poszła do domu przyjaciółki, jak sugerowała w SMS-ach do Duane’a, policja już by ją pewnie znalazła. Payne zaoferował swą pomoc.
- Mamy wystarczająco dużo ludzi - usłyszał na to od kolegi. - Myślę, że sami to rozgryziemy. Payne się rozłączył, ale wciąż czuł, że coś nie gra. Dobrze wiedział, że pierwsza zasada każdego śledztwa brzmi: zachować otwarty umysł. Nie wolno na siłę budować własnej teorii o domniemanej zbrodni. Doszły go słuchy, że po zaginięciu Samanthy policjanci nawet nie odgrodzili kiosku taśmą i druga baristka przez cały ranek obsługiwała tam klientów. Jeśli kiosk faktycznie stanowił miejsce zbrodni, to zostało ono naruszone. Aż trudno uwierzyć, pomyślał Payne. To przecież były elementarne kwestie: pierwsze godziny śledztwa są bezcenne, bo dowody są jeszcze świeże, a do tego można przeprowadzić najbardziej wartościowe przesłuchania świadków. Co równie ważne, prowadzący śledztwo są wówczas najbardziej zaangażowani i dociekliwi, gdyż stają twarzą w twarz z nową zagadką i nowymi przeciwnikami. Te chwile decydują o wszystkim, co się potem wydarzy.
W przypadku zaginięcia - zwłaszcza dziecka, a Payne uważał Samanthę za dziecko - odpowiednie działanie w tych pierwszych momentach dawało śledczym największą szansę na odnalezienie ofiary żywej. Nie chciał wsadzać nosa w nie swoje sprawy, ale nie mógł się powstrzymać. Zadzwonił na policję, zostawił wiadomość i przez resztę popołudnia czekał na odpowiedź. W końcu, o ósmej wieczorem, zabrzęczała komórka Payne’a. Dzwoniła detektyw Doll.
- Okoliczności się zmieniły - zakomunikowała. Payne w ciągu dwunastu minut dojechał z biura terenowego FBI na komendę policji w Anchorage. Był o sześć lat starszy od Doll, a w Federalnym Biurze Śledczym pracował już od szesnastu lat. Urodził się i wychował w Anchorage, co było rzadkością. Większość mieszkających tam osób stanowili bowiem przybysze z innych stanów.
Payne dobrze znał ich mentalność. Dostrzegał uprzedzenia policji, gdy sprawy dotyczyły najbiedniejszych, najbardziej kłopotliwych mieszkańców - tak zwanych beznadziejnych przypadków. Nie chciał, żeby zaginięcie Samanthy zamieciono pod dywan. Wygląd Payne’a nie zdradzał jego umiejętności. Na pierwszy rzut oka nikt by się nie domyślił, że był agentem specjalnym, który od początku kariery zajmował się narkotykami i brutalnymi zbrodniami. Miał delikatne rysy, drobną budowę - przypominał raczej księgowego. A jednak Payne był urodzonym śledczym, obsesyjno-kompulsywne oddanie pracy detektywa zniszczyło jego pierwsze małżeństwo. Był również perfekcjonistą, niezmiennie kierującym się credo wydziału zabójstw: "Postaraj się za pierwszym razem, drugiej szansy nie będzie".
W FBI drwili z jego ulubionych powiedzonek, takich jak "pora podumać", gdy właśnie odkrył nowy trop czy przydatną informację, lub "prawo Murphy’ego", gdy niemal rozwiązana sprawa nagle zaczynała się sypać. Payne uważał Murphy’ego za swojego osobistego upiora. Detektyw Doll opisała Payne’owi pokrótce, czego się do tej pory dowiedziała.
Obejrzeli nagranie z kamery zainstalowanej w kiosku, które jego właściciel mieszkający ponad cztery tysiące kilometrów od Anchorage widział już osiem godzin wcześniej. Sprawa zaginięcia Samanthy nie rozwijała się we właściwym kierunku, czego Payne najbardziej się obawiał - nadano jej niski priorytet, bo chodziło o nastolatkę z biednej rodziny.
Ojciec dziewczyny przez całą noc bezskutecznie starał się do niej dodzwonić, a kolejny dzień spędził, wystając pod kioskiem w nadziei, że córka przyjdzie na wyznaczoną jej zmianę od pierwszej po południu do ósmej wieczorem.
- Pokaż mi to nagranie - poprosił Payne.
Przypisy:
* Drug Enforcement Administration - działająca od 1973 roku amerykańska agencja rządowa zwalczająca obrót nielegalnymi substancjami (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
** Doll (ang.) - lalka.