Reza Aslan: Jak rozmawiać o Bogu?
"(...) zazwyczaj, świadomie bądź nie, bez względu na to, czy jesteśmy wierzący, czy niewierzący, tym, co większości z nas przychodzi do głowy, kiedy myślimy o Bogu, jest boska wersja nas samych, czyli istoty ludzkiej dysponującej ponadludzkimi mocami" - pisze, w książce "Bóg. Ludzka historia religii", która ukazała się nakładem wydawnictwa ZNAK, Reza Aslan, uznany religioznawca, pisarz i komentator polityczny. Poniżej publikujemy fragment pozycji.
Kiedy byłem dzieckiem, wydawało mi się, że Bóg jest wielkim, potężnym starcem mieszkającym w niebie. Przypominał mi On większą i silniejszą wersję mojego ojca, z tą różnicą, że dysponował mocami magicznymi. Wyobrażałem Go sobie jako przystojnego, szpakowatego mężczyznę, na którego szerokie barki opadały długie, siwe włosy. Zasiadał na tronie spowitym chmurami, a gdy przemawiał, Jego głos huczał w niebiosach, zwłaszcza gdy się gniewał. A gniewał się często. Był też przy tym ciepły i kochający, litościwy i dobroduszny. Śmiał się, gdy był szczęśliwy, i płakał, gdy było Mu smutno.
Nie mam pojęcia, skąd wziął się taki obraz Boga. Być może ujrzałem go gdzieś przelotnie na witrażu czy w jakiejś książce. Możliwe też, że się z nim urodziłem. Badania pokazują, że małe dzieci, bez względu na pochodzenie i stopień religijności, w kwestii działania i sprawczości mają trudność z odróżnieniem tego, co ludzkie, od tego, co boskie. Zapytane o to, jak wyobrażają sobie Boga, niezmiennie opisują Go jako istotę ludzką o ponadludzkich umiejętnościach.
W miarę dojrzewania porzuciłem większość swoich dziecięcych zapatrywań. Jednak obraz Boga pozostał. Nie byłem wychowany w szczególnie religijnym domu, ale religia i duchowość fascynowały mnie od zawsze. W mojej głowie roiło się od na wpół ukształtowanych teorii odnośnie do tego, czym Bóg jest, skąd pochodzi i jak wygląda (co ciekawe, cały czas przypominał ojca). Sama wiedza o Bogu mi nie wystarczała, chciałem Go doświadczyć, poczuć Jego obecność w moim życiu. Jednak usiłując to osiągnąć, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że pomiędzy nami rozpościera się ogromna przepaść. On był na jednym jej krańcu, ja na drugim, i żaden z nas nie mógł przeprawić się na kraniec drugiego.
Jako nastolatek odszedłem od "letniego" islamu moich irańskich rodziców na rzecz żarliwego chrześcijaństwa wyznawanego przez moich amerykańskich przyjaciół. Nagle dziecinna potrzeba myślenia o Bogu jako potężnym człowieku skrystalizowała się w kulcie Jezusa Chrystusa, który dosłownie był "Bogiem wcielonym". Z początku miałem wrażenie, jakbym drapał swędzącą przez całe życie ranę. Latami usiłowałem przerzucić pomost nad przepaścią dzielącą Boga i mnie, a tymczasem trafiłem na religię, która twierdziła, że taka przepaść w ogóle nie istnieje. Chcąc się dowiedzieć, jaki jest Bóg, wystarczyło tylko wyobrazić sobie najdoskonalszego z ludzi.
Miało to swój sens. Czy istnieje bowiem lepszy sposób na usunięcie bariery dzielącej ludzi od Boga, niż uczynić Boga jednym z nich? Jak powiedział słynny niemiecki filozof Ludwig Feuerbach w odniesieniu do niezwykłej popularności chrześcijańskiej wizji Boga: "Jedynie istota, która zawiera w sobie całego człowieka, może zadowolić człowieka całego".
Po raz pierwszy przeczytałem przytoczony fragment w college’u, mniej więcej w tym samym czasie, gdy zdecydowałem, że moim życiowym celem będzie studiowanie religii świata. Feuerbach wydaje się tu mówić, że tego typu niemal uniwersalny urok Boga, który wygląda, myśli, czuje i działa tak samo jak my, jest umocowany w naszej głęboko zakorzenionej potrzebie doświadczania boskości jako odbicia nas samych. Ta prawda mnie poraziła. Czy właśnie to przyciągnęło mnie do chrześcijaństwa, gdy byłem młokosem? Czy przez cały ten czas budowałem w sobie obraz Boga będącego lustrzanym odbiciem moich własnych cech i emocji?
Taka ewentualność sprawiła, że poczułem się zgorzkniały i rozczarowany. Szukając bardziej pojemnej koncepcji Boga, porzuciłem chrześcijaństwo i powróciłem do islamu, który oferował mi radykalny ikonoklazm, to znaczy przekonanie, że Boga nie można zamknąć w żadnym obrazie, czy to ludzkim, czy jakimkolwiek innym. Jednak dość szybko uznałem, że islamski opór wobec przedstawiania Boga pod ludzką postacią nie przekłada się na taki sam opór wobec myślenia o Bogu w ludzkich kategoriach. Jeśli chodzi o kwestię przypisywania Bogu własnych cnót i wad oraz własnych emocji i niedociągnięć, muzułmanie niczym się nie różnią od pozostałych ludzi wierzących. W tej materii mają zresztą niewielki wybór, podobnie jak większość z nas.
Okazuje się bowiem, że przymus uczłowieczania tego, co boskie, jest zakodowany w naszych umysłach, co jest powodem, dla którego stanowi on centralne zagadnienie niemal każdej znanej nam tradycji religijnej. To ten sam proces, który sprawił, że idea Boga w ogóle pojawiła się w ewolucji człowieka, zmusza nas, abyśmy świadomie czy nieświadomie kształtowali Go na nasz obraz. Tak naprawdę cała historia ludzkiej duchowości może być postrzegana jako jedno długie, wzajemnie połączone, wciąż ewoluujące i nadzwyczaj spójne dzieło zmierzające do nadawania sensu boskości poprzez ofiarowanie jej naszych emocji i osobowości, przypisanie jej naszych cech i pragnień, wyposażenie jej w nasze atuty i słabości, a nawet w nasze ciała - krótko mówiąc, zmierzające do uczynienia z Boga nas samych. Chcę przez to powiedzieć, że zazwyczaj, świadomie bądź nie, bez względu na to, czy jesteśmy wierzący, czy niewierzący, tym, co większości z nas przychodzi do głowy, kiedy myślimy o Bogu, jest boska wersja nas samych, czyli istoty ludzkiej dysponującej ponadludzkimi mocami.
Nie chodzi tu o stwierdzenie, że nie ma czegoś takiego jak Bóg ani że to, co zwykliśmy nazywać Bogiem, jest całkowicie ludzkim wytworem. Niewykluczone, że oba te twierdzenia są prawdziwe, lecz nie tego dotyczy ta książka. Nie interesuje mnie udowodnianie czy zaprzeczanie istnieniu Boga z tej prostej przyczyny, że mija się to z celem. Wiara jest bowiem sprawą wyboru, a jeśli ktoś temu przeczy, to znaczy, że chce cię nawrócić. Albo wybierasz wiarę w istnienie czegoś poza sferą materialną - czegoś rzeczywistego i dającego się poznać - albo nie. Jeśli tak jak ja opowiadasz się za pierwszą opcją, wtedy musisz sobie zadać kolejne pytanie: czy chciałbyś tego doświadczyć? Czy chciałbyś z tym obcować? Poznać? Jeśli tak, pomocnym okaże się znalezienie języka, za pomocą którego będziemy potrafili wyrazić doświadczenie zasadniczo niewyrażalne.