Na straży porządku
W dobie pandemii przestrzeganie obostrzeń jest wyrazem troski o zdrowie własne i innych. Skłonienie ludzi do respektowanie nakazów i zakazów w tej kwestii jest sporym wyzwaniem. Osoby za to odpowiedzialne imają się różnych sposobów, by osiągnąć zamierzony cel. Czasem są to metody zabawne, a czasem przerażające.
Metoda ewangelizacyjna
Ray Cannata (51 l.), pastor kościoła prezbiteriańskiego w Nowym Orleanie, postanowił w nietypowy sposób zachęcić swoich parafian do zachowywania dystansu społecznego. W lipcu w jego kościele mogło modlić się 250 osób, zajmując co drugą ławkę.
Pomysłowy duchowny pragnął zapewnić wiernym nie tylko bezpieczne warunki do przeżywania nabożeństwa, ale i dostarczyć trochę dobrego humoru, który jest bezcenny w trudnych czasach. Na siedzeniach wyłączonych z użytkowania zamieścił fragmenty z Biblii z zabawnymi komentarzami. "Zacheusz wspiął się na sykomorę, żeby mieć lepsze miejsce, ale tu lepiej nie siadaj".
"Kiedy Abraham miał 100 lat urodził mu się syn Izaak, gdyby tu był i tak nie mógłby siedzieć w tej ławce".
">Przygotowałem miejsce dla ciebie<", ale nie chodziło o tę ławkę".
"Jeśli szukasz, to mnie znajdziesz. Ale nie w tej ławce. Szukaj dalej".
Duchowny przeniósł się do Orleanu z Nowego Jorku po tym, jak huragan Katrina zniszczył miasto. Jego celem miało być ożywienie życia religijnego na tym terenie. Swój obowiązek spełnił z nawiązką, bo po dziesięciu latach od tragedii, kościół, w którym posługuje, jest jedną z najbardziej prężnie działających parafii w okolicy. Co więcej, razem ze współpracownikami odnowili 500 domów zniszczonych przez żywioł.
Przewodnik duchowy, korzystając z własnych doświadczeń, podtrzymuje na duchu swoich wiernych mówiąc, że skoro ludzie przeżyli Katrinę, to z pomocą boską, dadzą sobie radę i z koronawirusem.
Metoda eliminacyjna
Burmistrz Los Angeles, Eric Garcetti, ogłosił, że policjanci będą patrolowali miasto, by wyszukiwać miejsca, gdzie mieszkańcy nie stosują się do obowiązujących zasad. Nie wszyscy chcieli się dostosować do ograniczeń i pomimo zakazu, organizowali huczne imprezy gromadzące wiele osób.
Lokalne władze postanowiły ukrócić ten proceder i domy, w których notorycznie odbywały się zabawy nawet na 100 osób, bez masek i zachowania dystansu społecznego, mają być odcięte od dostaw prądu i wody. Na początku sierpnia Kalifornia trafiła do "strefy czerwonej", gdyż 10 proc. testów na obecność koronawirusa dawało wynik pozytywny. Stan uzyskał wysoka liczbę 670 tys. zarażonych i ponad 12 tys. ofiar śmiertelnych, przy nawet 44 tys. zakażeń na dobę
Metoda kontrolna
W sobotę, 22 sierpnia, w klubie nocnym Los Olivos w Limie, pomimo zakazu organizacji imprez, bawiło się 120 osób. Kiedy do obiektu weszła policja, powstała panika, bo ludzie chcieli uniknąć kary za złamanie prawa. Ruszyli więc do jedynego wyjścia, w wyniku czego stratowali 13 osób, a 3 doznały uszkodzenia ciała. Policja nie użyła żadnego rodzaju broni, ani gazu łzawiącego, ale zatrzymała 22 osoby. Po przebadaniu aresztowanych na obecności patogenu, 15 testów dało wynik pozytywny.
Metoda bezpardonowa
W kwietniu tego roku, prezydent Filipin wygłosił przemówienie, w którym ostrzegł wszystkich, którzy nie będą się stosować do obostrzeń wprowadzonych w wyniku pandemii koronawirusa, że policja ma prawo do nich strzelać, nie tylko ostrzegawczo, ale tak, by zabić. "Poślę was do grobu" - groził Rodrigo Duterte.
Organizacja Amnesty International podaje, że w wyniku protestów zdesperowanych Filipińczyków, którzy nie mając pracy, nie mają co jeść, zostało aresztowanych 17 tys. osób.
Niektórzy z nich są poddawani karze wielogodzinnego siedzenia na upalnym słońcu lub zamykani w klatkach dla psów.
Duterte jest postacią bardzo kontrowersyjną. Objął urząd w 2016 roku i obiecał zabicie tysięcy kryminalistów i osób związanych z handlem narkotykami. Na razie przyznaje się do przyczynienia się do śmierci 6 tys. osób, choć organizacje walczące o prawa człowieka podają liczbę 20 tys. Polityk ma 80-cio procentowe poparcie społeczeństwa.
Filipińczycy cieszą się, że prezydent robi tak wiele dla ich bezpieczeństwa. Oficjalnie wierzą w to, co mówi, bo w kraju nie ma wolności słowa i mediów. Od lat dziewięćdziesiątych na Filipinach zabito 175 dziennikarzy, którzy próbowali ujawnić niewygodną prawdę o nieprzestrzeganiu praw człowieka w tym kraju.