Reklama

Samotna randka

Pracę w agencji reklamowej dostałam z ogłoszenia. Szukali młodych ludzi z doświadczeniem lub bez.

Jednym z nowych kolegów był Jacek. Przystojny, elegancki, a przede wszystkim wygadany i wyszczekany. Miał opinię playboya. Koleżanki dosłownie jadły mu z ręki. Trochę mi się podobał. Imponowała mi jego przebojowość i pewność siebie.

Pewnego dnia Jacek zapytał, co robię w weekend. Poczułam przyspieszone bicie serca. "On chce się ze mną umówić" zahuczało mi w głowie. Tak naprawdę nie wiedziałam, czy mam ochotę spotkać się z nim. Opinia o nim jako o playboyu i podrywaczu była dla mnie czymś w rodzaju sygnału alarmowego, ostrzeżeniem. Przybrałam uprzejmie obojętny wyraz twarzy i odpowiedziałam trochę wbrew samej sobie, że nie mam konkretnych planów. Uśmiechnął się i zapytał bez wyraźnych emocji: - Może skoczylibyśmy gdzieś na kawę?

Reklama

Przez chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć, a potem skinęłam w milczeniu głową jak głupia, niedoświadczona gąska. Zobaczyłam w jego oczach krótki błysk, mignięcie triumfu. Już czuł się zwycięzcą! Ale nie mogłam, a może wcale nie chciałam się wycofać. Zaproponował sobotnie popołudnie. Zapytał, jaki rejon Warszawy najbardziej mi odpowiada, ale odparłam, że jest mi wszystko jedno. Umówiliśmy się więc w lokalu przy placu Na Rozdrożu. Dobre miejsce przy Trasie Łazienkowskiej. Odpowiednie dla mnie - jadącej z Ochoty, i dla niego - mieszkającego na Saskiej Kępie. - To o osiemnastej - ustaliliśmy na pożegnanie.

Przez resztę piątku denerwowałam się jak diabli, ale pilnie uważałam, żeby niczego nie dać po sobie poznać. W nocy śnił mi się Jacek. Miał dwie twarze: jedną skupioną, zawodowo poważną, w pełni profesjonalną, a drugą kusząco uśmiechniętą, szyderczą i pewną siebie. Poruszał się jak wpatrzony w swoją ofiarę i zbliżający się do niej bezszelestnie kot. W sobotę byłam cała spięta i omal nie odwołałam spotkania. Wzięłam nawet do ręki swój telefon komórkowy, żeby zadzwonić do niego i powiedzieć, że coś mi wypadło, ale okazało się, że ma już wyczerpaną kartę. Oczywiście mogłam zejść na dół do kiosku i kupić nową, ale dałam sobie spokój. "Trudno, raz kozie śmierć" - pomyślałam.

W kawiarni byłam punktualnie. Usiadłam przy stoliku i zamówiłam kawę. Odruchowo poprawiłam fryzurę i spojrzałam na zegarek. "Spóźnia się" pomyślałam z narastającą złością. Kiedy po pół godzinie Jacek nie przyszedł, zapłaciłam i wyszłam. Wszystko się we mnie gotowało. "Wystawił mnie, bezczelny playboy. Żeby go poskręcało" - myślałam mściwie. Kiedy trochę ochłonęłam poczułam coś w rodzaju pełnego ulgi zadowolenia. "Może i dobrze. Teraz wiem co on jest wart" - kołatało mi po głowie.

W poniedziałek w pracy nawet na niego nie spojrzałam. On natomiast podleciał do mnie jak tylko mnie zobaczył. - Wystawiłaś mnie! - krzyknął czerwony ze złości - Za kogo ty się uważasz? To ty mnie wystawiłeś - odpowiedziałam zimno, chociaż zaskoczyła mnie jego napastliwość. Wkrótce sprawa wyjaśniła się. Okazało się, że on czekał na mnie w pubie Na Rozdrożu, a ja w kawiarni po drugiej stronie placu. Podobno dzwonił do mnie na komórkę, ale była nieczynna. Nie podjęliśmy kolejnej próby. Jego poniedziałkowa reakcja dała mi pojęcie o jego charakterze. Wkrótce trafiła mi się inna, lepiej płatna praca. Tam poznałam Tomka. Był miłym, skromnym chłopakiem, niepodobnym do Jacka, ale także niebrzydkim. Zaczęliśmy się spotykać. Niedawno minęła pierwsza rocznica naszego ślubu.

Iza Wilk

MWMedia
Dowiedz się więcej na temat: randka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy