Jenny Eclair "Przeprowadzka" - jeden dom, jedna kobieta, wiele sekretów
Lee Clark, młody agent nieruchomości, w okazałym londyńskim domu widzi jedynie nieruchomość, którą musi jak najkorzystniej sprzedać. A jego właścicielka, Edwina Spinner, to tylko kolejna nieco zdziwaczała staruszka.
Jednak Edwinie, oprowadzającej tego chłoptasia po kolejnych pomieszczeniach, każdy mebel, każdy detal przywołuje chwile przeżyte w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Przed oczami ma pierwszego męża, Olliego, narodziny bliźniąt, ich dorastanie. A potem drugi ślub - z Dickiem - kolejną ciążę, wspólnie przeżyte lata. Ten dom kiedyś tętnił życiem, teraz straszy pustką. W każdym kącie czai się rozpacz, niedopowiedzenia i wspomnienie krzywdy, jaką wyrządził jej rodzinie syn Dickiego, Lucas. Co sprawiło, że ta utalentowana, niebanalna kobieta, którą kiedyś była, zmieniła się w staruszkę, przytłoczoną własną samotnością?
Ta powieść, czasem nostalgiczna, czasem pełna czarnego humoru, to poruszająca historia brytyjskiej rodziny, autorstwa Jenny Eclair, znakomitej satyryczki.
Jakie to uczucie, oglądać własne życie jak film, klatka po klatce?
Jenny Eclair (ur. 1960) - brytyjska komiczka i pisarka, znana ze swoich ról w Grumpy Old Women i Loose Women. Została nagrodzona "Time Out" Cabaret Award, a także jako pierwsza kobieta otrzymała Edinburgh Fringe Festival's Perrier Comedy Award. Przeprowadzka to jej szósta książka.
Książkę Przeprowadzka możesz kupić TUTAJ: http://www.empik.com/przeprowadzka-eclair-jenny,p1169745753,ksiazka-p
***
Fragment książki:
- Możesz teraz posprzątać.
Matka potrafi tak sformułować prośbę, że wydaje się, iż nie prosi o przysługę, ale ją wyświadcza, jakby zrobienie czegoś dla niej było przywilejem.
Elżbieta przechyla się, zabiera talerze z drugiej strony stołu, zsuwa nożem resztki z talerza na drugi talerz, kładzie sztućce na wierzchu i wychodzi z pokoju.
- Herbaty? - woła z kuchni do matki.
- Mamy jeszcze pół butelki czerwonego wina, to je najpierw wypijemy. Herbatę można zaparzyć później. - Matka rozlewa wino do kieliszków. - Dzień bez wina jest dniem straconym.
W geście toastu wznosi kieliszek w stronę córki, która znowu siada za stołem. Elżbieta się śmieje.
- Dokładnie tak zawsze mówił Ray.
Trochę się boi, czy rozsądna jest ta wzmianka o ojcu.
- Czasami Ray mówił coś trafnego. W przeciwnym razie nigdy bym za niego nie wyszła.
Bierze duży łyk wina, prawie pół kieliszka. Wydaje się, że pije, żeby dodać sobie odwagi, i mówi:
- Nigdy nie przestałam go kochać. Dlatego go nienawidzę.
Wypija następny łyk, żeby wyprzeć napierające myśli o przeszłości, a raczej je utopić.
- Dosyć sentymentów. Trzymałam się dzielnie, dopóki żył. Trzymałam się dzielnie, kiedy umarł. Trzymałam się dzielnie, kiedy nam podziękował, bo byłyśmy dla niego na drugim miejscu. Teraz też nie chcę płakać. Ale jego śmierć, twoje milczenie... Dużo o tym myślałam. Do tej pory nie rozumiem.
Jesienią 1991 roku Ray postanowił je opuścić, po lecie, które mimo upałów było zimne. Zuzanna i Elżunia liczyły dni do wakacji na Cape Cod, gdzie co roku spędzały dwa tygodnie w swoim domu z widokiem na morze. Po raz pierwszy Ray zdecydował, że z nimi nie pojedzie.
- Wspólne wakacje to nie dla mnie.
To, że wolał przez dwa tygodnie siedzieć sam w domu, zamiast jechać z żoną i córką tam, gdzie przez cały dzień, od rana do wieczora, leżały na plaży, pachnąc kremem przeciwsłonecznym, wcale nie wydało się Zuzannie dziwne. Ray nigdy nie lubił plaży, a już na pewno nie ludzi, których leżało tam mnóstwo, o ile tylko pozwalała im na to pogoda i praca. Zuzanna zaczęła się martwić dopiero po powrocie, kiedy dzień później zdecydował, że musi zaraz wyjechać do Vermontu, bo potrzebuje spokoju na rozmyślanie. Zadzwonił po kilku dniach, że to nie wystarczyło, że musi jeszcze pomyśleć, chociaż człowiek przecież nigdy nie może przestać myśleć, i że wróci, jak będzie gotowy. Zuzanna przypuszczała, że Ray cierpi na spóźniony kryzys wieku średniego. Żartowała z przyjaciółkami, że na Święto Dziękczynienia w garażu będzie stał pewnie Harley Davidson. Ten żart niczym gruba warstwa lakieru pokrywał jej rosnące zaniepokojenie.
W końcu, po miesiącu ukrywania się w lasach Vermontu, wrócił do domu. Zuzanna powitała go, jakby nie widziała go przez zaledwie kilka godzin i przeszła od razu do bieżących spraw.
- Musisz wkrótce pojechać do Cape Cap. Słyszałam od sąsiadów, że wiele domów jest uszkodzonych, nasz też. Podobno niezbyt poważnie, ale jednak. Tylko zerwało dachówki. Mieliśmy szczęście, podmuchy wichury były podobno straszne.
W Vermoncie Ray był tak pogrążony we własnym świecie, że nie dotarła do niego groza spustoszeń huraganu. Nie zareagował na słowa Zuzanny. Otworzył butelkę drogiego wina, nalał dwa kieliszki, dla siebie i dla niej, usiadł przy stole i powiedział jak zawsze spokojnym tonem.
- Musimy się rozwieść.
- Masz kogoś innego... Mam nadzieję, że jej nie znam, to chyba nie...
- Nie mam nikogo innego.
- Dlaczego więc chcesz odejść?
- Bo już nie jestem was godzien. Zasługujecie na coś lepszego.
- Nie mów tak zagadkowo, Ray, nie możesz tego zrobić. Co się stanie z Elżbietą, z naszym domem, samochodami, życiem, które stworzyliśmy? Może nasze małżeństwo nie jest doskonałe, ale też nie toczymy ciągle bojów.
- Elżunia... wiem. Chcę ją widywać jak najczęściej i zawsze będzie mogła na mnie liczyć. Ale nie w tym domu.
Zuzanna położyła jedną rękę na oparciu krzesła, a drugą wzięła teatralnym gestem kieliszek ze stołu.
- To absurd! Lepiej powiedz, kim ona jest. I tak się dowiem. To jest Amherst, tutaj się nie da ukryć żadnej tajemnicy, wiesz o tym.
- Amherst nie zdradzi ci żadnej tajemnicy. Nie mogę żyć tak dalej z tobą. Nikt nie zasługuje na to, żeby być dla kogoś na drugim miejscu.
- A więc ktoś jednak jest, jeśli jestem na drugim miejscu!
- Nie ma nikogo, po prostu teraz chcę być sam.
- Nie wierzę ci, Raymondzie! Nie wierzę ci!
I nie wierzyła mu przez następnych dziesięć lat po rozwodzie. Powoli, z biegiem czasu, zdawała się coraz lepiej rozumieć, że pierwsze miejsce to nie była inna kobieta, ale praca. Miał więcej uczucia dla romantyzmu niemieckiego niż romantyzmu ich małżeństwa. Znał więcej anegdot z życia cesarzowej, na której cześć nazwał córkę, niż z życia Elżbiety. Spędzał więcej czasu z nosem w książkach, słuchał częściej słów innych ludzi niż słów własnej żony i córki. Oddał im wszystko: dom w Cape Cod, w którym sam naprawił dach, dom przy Country Corners Road. Zuzanna mogła zatrzymać jego nazwisko, nie chciała nazywać się Kondick, nie znosiła tego nazwiska bardziej niż smutku, jaki odczuwała, wymawiając głoski jego nazwiska, jej nazwiska, nazwiska Elżbiety. Vernon. Dźwięki, które odtąd łączyły ich tylko pozornie.
Tytuł oryginału: Een soort van liefde
Copyright © 2016 Alicja Gęścińska
Originally published with De Bezige Bij, Amsterdam
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVII
Copyright © for the Polish translation by Małgorzata Diederen-Woźniak, MMXVII
Wydanie I, Warszawa MMXVII