500 czołgów nie przejedzie
Potok słów, który wylewa się z mediów, jest objawem degeneracji. Nadmiar informacji sprawia, że tracimy wrażliwość na to, co naprawdę ważne - mówi Piotr Trzaskalski, reżyser filmu "Mistrz".
Piotr Trzaskalski: "Mistrz" jest 50-letnim Rosjaninem, który zarabia na życie, rzucając nożem w wędrownym cyrku. Kiedy traci pracę, montuje scenę na starym Jelczu i rusza w trasę przez polskie miasteczka. Popełnił w życiu sporo błędów, ale dane mu jest przeżycie katharsis. To nie jest Edi z mojego poprzedniego filmu, z tym jego niemal kosmicznym poukładaniem. Tym razem opowiadamy o człowieku pogubionym. Facecie, który nie ma odwagi szukać tego, co najważniejsze - miłości.
Jak znalazłeś Konstantina Ławronenkę, odtwórcę głównej roli?
Widziałem oczywiście jego świetną rolę w "Powrocie" Andrieja Zwiagincewa, ale miałem w głowie zupełnie inny typ. Miał to być zniszczony życiem blondyn, masywny, niedźwiedziowaty. Na castingach w Rosji obejrzeliśmy kilkuset kandydatów. Kiedy w końcu pojawił się Kostia, wszystkich oczarował. Ma w sobie wewnętrzny niepokój, trochę jak Tim Roth. Wydobył z tej postaci wiarygodność. Prawdę milczenia, niedopowiedzenia, tajemnicy.
W filmie towarzyszą mu debiutujące aktorki - Monika Buchowiec i Teresa Branna. Czy to świadoma decyzja, żeby postawić na aktorów, którzy nie są zgrani?
Chodziło o kobietę, która ma niezwykłą zdolność kochania i przebaczania. Wiedziałem, że potrzebuję kogoś całkowicie "nieskażonego". Znalazłem wreszcie Monikę Buchowiec, doskonałą aktorkę, dziewczynę zjawiskowej urody. I ona to trudne zadanie uniosła. A przecież ciężko zagrać dzisiaj Penelopę! Podobnie było z rolą prostytutki. Nie mogła to być dziewczyna wulgarna lub po prostu głupia - chodziło o postać wewnętrznie połamaną. Na szczęście pojawiła się Teresa Branna.
"Edi" był filmem zrobionym właściwie poza systemem. Pieniądze wyłożyła prywatna osoba, Piotr Dzięcioł. Rozumiem, że po olbrzymim sukcesie, także frekwencyjnym, z "Mistrzem" było znacznie łatwiej?
Na początku naiwnie myślałem, że napiszemy tekst i szybko dostaniemy dofinansowanie. Jednak trzeba było na to poczekać około 2 lat.
Krzysztof Krauze powiedział kiedyś, że ciągła niepewność finansowa towarzysząca filmowcom zaczyna się odbijać na samych filmach.
Od początku wiadomo, że we śnie bohatera nie może przejechać 500 czołgów, bo zabrałoby to pół budżetu. Nie powinno się jednak myśleć kastracyjnie: napiszę scenkę dla dwóch aktorów w jednym pokoju. Wtedy nie ma kina. Rozumiem jednak Krzyśka Krauzego. Przemęczenie walką o film sprawia, że traci się połowę energii. Rozmawiałem kiedyś ze Stanisławem Różewiczem. Chciał wiedzieć, ile miałem dni zdjęciowych do "Mistrza". Mówię, że dużo, bo aż 38. On na to: "I pan to nazywa dużo?! To znaczy, że pan nakręcił tylko to, co pan napisał. A miał pan na przykład chwilę, żeby odkleić się od kamery, pójść do hotelu, zapalić papierosa? A potem zastanowić się na przykład, dlaczego jakaś scena jest do bani? A potem zainscenizować inaczej, albo wręcz przepisać? Ja, proszę pana, dostawałem minimum 50 dni zdjęciowych". Ale te czasy się skończyły. Filmy kręci się teraz w tak potwornym napięciu, że wystarczy jedno potknięcie i scena po prostu "leci".
Twierdzisz, że nie interesuje cię szybki montaż, który jest cechą większości współczesnych filmów. Dlaczego?
Zawsze cenniejsze jest dla mnie niedopowiedzenie. Ten potok słów, który wylewa się z mediów, seriali i trybuny sejmowej jest objawem degeneracji. Nadmiar informacji sprawia, że tracimy wrażliwość na to, co naprawdę ważne. A ja chcę zwalniać czas. Wiem, że to nie jest modne.
Twoje filmy są wizualnie bardzo wysmakowane. Jak udaje ci się uzyskać tak dobry efekt?
Każdy kadr z "Ediego" i "Mistrza" został najpierw narysowany. Tak samo było, gdy robiłem widowiska telewizyjne.
W "Mistrzu" widzimy nostalgiczny krajobraz.
Kręciliśmy w małych miasteczkach, w których nie rozpleniły się jeszcze reklamy zagranicznych koncernów. Te miejscowości mają w murach i oknach pamięć tego, co już minęło. Przy tym, oprócz swojej urody, posiadają istotną w tym filmie cechę prawdopodobieństwa. To było widać, kiedy tam przyjeżdżaliśmy z ekipą. Ludzie schodzili się, przyglądali, jak rozstawiamy plan, potem z przyjemnością brali udział w statystowaniu. W takim miejscu cyrk budzi autentyczne zainteresowanie.
Zarówno Edi, jak i Mistrz funkcjonuje na obrzeżach społeczeństwa. Lubisz motyw outsidera?
Przede wszystkim interesuje mnie on jako człowieka. Jestem zwolennikiem tezy, że samo zbieranie wiedzy i doświadczeń nie rozwija. Potrzebny jest dodatkowy czynnik. Moment, w którym nie myślimy ani o przeszłości, ani o przyszłości. To musi być jak grom z jasnego nieba! I są takie momenty - przychodzą niespodziewanie, choćby podczas przyglądania się wiewiórce w parku. Wtedy okazuje się, że wszystko jest umowne. Dźwięki, kolory, dotyk. Wszystko.
Pracujesz już nad nowym tekstem...
To będzie historia cukiernika i dziewczyny z myjni samochodowej. Historia o miłości.
Rozmawiał Dominik Gąsiorowski
Wywiad pochodzi z gazety