Dlaczego mam psa ze schroniska

Można go oczywiście kupić. Mieć w szufladzie zacny rodowód. Ale można też pojechać do schroniska i adoptować. Wziąć na barki bagaż jego zwykle ciężkiej przeszłości. Tak zrobili: Magda Steczkowska, Jolanta Fraszyńska i Paweł Królikowski. Nie żałują. Codziennie dostają i dają miłość.

Magda Steczkowska
Magda SteczkowskaJaroslaw AntoniakMWMedia

Magda Steczkowska: Figa jakby wiedziała, że właśnie mnie musi najbardziej oswoić

Magda Steczkowska (41 l.) piosenkarka, autorka tekstów. Z mężem Piotrem Królikiem, perkusistą, są rodzicami Zofii, Michaliny i Antoniny: Mój mąż i nasze trzy córki od dawna marzyli o tym, żeby w domu był zwierzak. A ja od kiedy pamiętam, panicznie bałam się psów. To zresztą jest bardzo dziwna historia. Bo psów boją się raczej osoby, które spotkało kiedyś coś złego ze strony czworonoga. A w moim przypadku nic takiego nie miało miejsca. Jednak mój strach był ogromny, że opierałam się przed podjęciem tej decyzji długie lata. Aż pewnego dnia zadzwonił telefon z pytaniem, czy wezmę udział w programie telewizyjnym, w którym... adoptuję psa!

W pierwszej chwili byłam przerażona, chciałam krzyknąć: "Nie, nigdy", ale za moment pomyślałam, że to musi być znak. Dzieci coraz bardziej naciskają, mąż coraz częściej prosi. Zresztą kilka tygodni przed tym telefonem wydarzyło się coś, co mnie bardzo poruszyło. Moja najstarsza córka napisała taką listę marzeń, życzeń na nadchodzący rok i na pierwszym miejscu znalazło się takie zdanie: "Namówić mamę na psa". I chyba już wtedy, choć jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy, zaczęłam się łamać. Program stał się kropką nad "i", pomyślałam, że nie mogę dłużej terroryzować swoich bliskich tylko dlatego, że się boję. Miłość miała pokonać słabość.

Do schroniska pojechaliśmy całą rodziną. To było bardzo trudne przeżycie dla nas wszystkich. Ale chyba dla mnie szczególnie - pamiętam, że stałam między tymi klatkami jak sparaliżowana, tak bardzo się bałam. Figę wypatrzył mój mąż. Lecz kiedy pracownik schroniska otworzył klatkę, ona wcale nie podbiegła do niego, tylko do mnie. Zaczęła mnie lizać, łasić się. Była w tym wszystkim bardzo delikatna.

Zachowywała się zupełnie tak, jakby dokładnie wiedziała, że to właśnie mnie musi najbardziej do siebie przekonać, że mnie trzeba przede wszystkim oswoić. Niesamowita mądrość! Nie wiem, jak to się stało, ale wyciągnęłam do niej rękę i ją pogłaskałam. Zdałam sobie sprawę, że ja nigdy wcześniej w życiu nie dotykałam psa! Wtedy pierwszy raz poczułam dotyk psiej sierści i pomyślałam sobie: "Jakie to przyjemne".

Wiedzieliśmy, że Figa dwa lata spędziła na łańcuchu i że była bita. Ale wiedzieliśmy o niej też - i to była dla nas kluczowa informacja - że to pies, który kocha dzieci. Rzeczywiście, daje temu wyraz każdego dnia. Moje córki tulą się do niej, śpią na niej, jak na poduszce, a ona to uwielbia. Mój mąż stara się być konsekwentny, nauczyć Figę jak najwięcej, jednak cała reszta domowników, czyli moje córki ze mną na czele, rozpieszczamy ją nieprzytomnie. Przyznaję, że psujemy czasem pracę mojego męża. Ale ciężko się powstrzymać.

Mam do Figi ogromną słabość. Zawdzięczam jej coś więcej, niż zwykle właściciel zawdzięcza psu. Dzięki niej pokonałam swoją traumę. Myślałam, że z tej fobii, z tego lęku przed psami nie wyleczę się do końca życia. Figa poradziła sobie z moimi demonami w jedną chwilę. Dziś bardzo lubię psy. Podchodzę do nich bez strachu. To mi ułatwiło i uprzyjemniło życie.

Paweł Królikowski: Każdy z naszych psów miał za sobą jakąś sensacyjną przygodę

Paweł Królikowski
Paweł KrólikowskiAndras SzilagyiMWMedia

Paweł Królikowski (56 l.) aktor, wcielał się w postać Kusego w serialu "Ranczo", jest w jury programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Z żoną Małgorzatą są rodzicami piątki dzieci: Lejla jest naszym trzecim adoptowanym psem. Nigdy nie kupowaliśmy zwierzaków. Więc każdy, który się u nas znalazł, miał za sobą jakąś sensacyjną przygodę wpisaną do swojego psiego paszportu.

Na przykład jeden z naszych ukochanych psów został oderwany od budy przez mojego przyjaciela. Dosłownie. Kolega widział akurat, jak właściciel ją lał... Wysiadł więc z samochodu, wyrwał najpierw łańcuch z budy, a potem chłopu kij z ręki i powiedział parę słów, których nie zacytuję. I taka psina, bidna oraz chuda jak patyk, trafiła do nas.

Natomiast Lejla przyszła do nas ze schroniska, zdarzyło się to przy okazji programu telewizyjnego, w którym zdecydowała się wziąć udział moja żona. Małgośka pojechała do bidula, tam panie poznały się podczas castingu, ponoć zakochały się w sobie od pierwszego spojrzenia i węchu - tak relacjonowała mi żona. Jak w prawdziwej historii romantycznej, zadecydowało uczucie, a nie pochodzenie. Nie było istotne, czy psina jest uchodźcą, czy jest internowana, dziewczyny po prostu poczuły do siebie miętę i nie było odwrotu.

Sierota z bidula staje się markizą! Lejla żyje na wygodnych fotelach i kanapie. Jest zawsze pierwsza. Przed wszystkimi domownikami wybiera sobie wygodne miejsce, umości się, a potem dopiero siada reszta stada, czyli my. Ma typowo "bidulowe" odruchy. Ile jedzenia by nie dostała - zawsze wciągnie wszystko. Ale trzeba przyznać, że robi to z dużym wdziękiem, jest bardzo sympatycznym psiakiem. Łasi się, tuli. Przyjemnie wraca się dzięki niej do domu.

Psi psychologowie są zdania, że pies ze schroniska wymaga bardzo specjalnej opieki, przynajmniej na początku, na starcie. Pewnie można znaleźć nawet poradniki na ten temat. Ale my podchodzimy do sprawy intuicyjnie. I chyba nasze wyczucie pokrywa się z wiedzą "akademicką", bo jakoś dobrze toczy się nasze wspólne życie. Nie sądzę, żeby pies z adopcji potrzebował o wiele więcej atencji niż ten kupiony za "milion" z zacnym rodowodem. Każdemu psu trzeba poświęcić czas, dać się oswoić z nowym miejscem, ze współlokatorami.

Słyszałem też legendy o tym, że wdzięczność adoptowanego psa jest nieporównywalna z tą okazywaną przez psa kupionego. Nie dorabiałbym takiej ideologii. Śmieszy mnie. Lejla nie zbudowała żadnego ołtarza, na którym ma zdjęcie moje i żony. Nie modli się do nas. Po prostu dobrze jej z nami. Zresztą to jest symbioza. Bo i człowiekowi też z psem do twarzy!

Jolanta Fraszyńska: Dziś nie zdecydowałabym się na kupno psa

Jolanta Fraszyńska
Jolanta FraszyńskaPiotr AndrzejczakMWMedia

Jolanta Fraszyńska (48 l.) znakomita polska aktorka filmowa i teatralna. Prywatnie mama 26-letniej Nastazji oraz 13-letniej Anieli: Mam w domu dwa psy - Lilo i Lulę. Pierwszego kupiłam dziewięć lat temu dla mojej starszej córki, która jest koniarą. To Jack Russell terrier - pies stajenny, marzenie każdego jeźdźca. Przyznam, że wtedy moja świadomość dotycząca adopcji zwierząt nie była taka jak obecnie. Trzy lata temu dzięki mojej młodszej córce, Anieli, która jest absolutną miłośniczką zwierząt i również koniarą adoptowałyśmy ze schroniska Lulę. Dziś już na pewno nie zdecydowałabym się na zakup psa. Schroniska pękają w szwach, tyle cudownych zwierząt czeka na swojego pana, na dom, naszą opiekę i miłość.

W moim rodzinnym domu zawsze były psy. W kolejności: dwa owczarki i jeden pudel. Towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Jednak nigdy nie spotkałam się z psem, takim jak Lula, który miałby w sobie tyle spokoju i łagodności. Wielokrotnie słyszałam opinie, że psy ze schroniska są kłopotliwe, bywają nieprzewidywalne i agresywne. W Luli istotnie jest dużo lęku, boi się podniesionego głosu, dynamicznej gestykulacji, wszystkiego, co choćby przypomina kij. To pozostałości złego traktowania oraz jej trudnej przeszłości.

Lula była zabrana z pseudohodowli, gdzie przebywała w strasznych warunkach zamknięta w klatce na lisy. Powiem tak, obrazowo, mam teraz w domu dwa psy - kupionego i adoptowanego, dwa "Jacki Russellki". Gdybym miała je określić, to tego pierwszego nazwałabym słodkim "zgredziem", z dużym ego, a drugiego - chodzącą na czterech łapach wdzięcznością i łagodnością. Ten pierwszy warczy na mnie od dziewięciu lat, za każdym razem, kiedy wycieram mu łapy po spacerze. Ten drugi nie warknął na mnie nigdy.

To pies balsam. Raz tylko podniósł mi ciśnienie, kiedy zjadł mi odkurzacz! Bardzo porządny, dobrej firmy, prezent choinkowy. To dlatego, że Lula bardzo nie lubi zostawać sama w domu. Nie lubi także przebywać poza domem, najbezpieczniej czuje się, będąc blisko nas, na swoim posłaniu lub przytulona na kanapie. Wiedząc, jak wiele jest bezpańskich zwierząt, chciałabym, abyśmy zadbali o profilaktykę, aby znajdowały się środki na kastrację bezdomnych psów i kotów, abyśmy tak lekkomyślnie nie pozwalali rozmnażać się naszym pupilom. Warto mieć tego świadomość, bo ona na pewno ułatwi dotarcie do tych psiaków czy kotów, które już są na tym świecie i tylko czekają na nas, na naszą miłość.

Weronika Zdunowska

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Olivia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas