Maja Ostaszewska: Bawiłam się lalkami włoskiej księżniczki
Nicole Kidman mówiąca głosem Mai Ostaszewskiej... Czy taki eksperyment może się udać, przekonamy się, oglądając w kinie polskojęzyczną wersję przygód misia Paddingtona. W wywiadzie aktorka opowiada nie tylko o dubbingu, ale także zabawkach z jej dzieciństwa.
Jak pani zareagowała, gdy zaproponowano pani dubbingowanie jednej z postaci w "Paddingtonie"?
Maja Ostaszewska: - Z radością przyjęłam tę propozycję. W ogóle się nie wahałam. Od dawna miałam zakusy na to, żeby zrobić dubbing do filmu dla dzieci. Po pierwsze, ze względu na moje dzieci, które mają pięć i siedem lat. Bardzo chciały, żeby w jakimś filmie pojawił się głos mamy. Po drugie, ten film jest fantastyczny. Paddington to świetny bohater. Jest łobuzem, który sprawia pewnej londyńskiej rodzinie wiele kłopotów, niemniej jest przy tym tak rozczulający. Ma rozkoszny pyszczek, cudowną mimikę. Frajdą było też podkładanie głosów pod taką paskudną bohaterkę jak Millicent. Co więcej, uważam że ten film przekazuje bardzo pozytywne wartości. Na przykład uczy dzieci czułości wobec zwierząt i uświadamia im, że lepiej oglądać je jako żywo istoty niż futro.
Czy już widziała pani ten film ze swoimi pociechami?
- Dopiero się wybierzemy. Uwielbiam te filmy dziecięce, które tak naprawdę są dla całej rodziny. W "Paddingtonie" każdy znajdzie coś dla siebie. Często pojawiają się w nim żarty, które dzieci nie do końca wyłapią, ale dorośli już tak.
Dubbinguje pani postać graną przez Nicole Kidman, bezwzględną Millicent, która pracuje w muzeum jako wypychacz zwierząt i chce uśmiercić Paddingtona. Co pani sądzi o kreacji stworzonej przez hollywoodzką aktorkę?
- Moim zdaniem Kidman została bardzo dobrze obsadzona i świetnie zagrała Millicent. Ten jej przydech, ten jej charakterystyczny szept i twarz niezdradzająca za wiele uczuć Czasami udająca słodką, a za chwilę wychodzi z niej żmija. Podkładając pod nią głos, nawet jeśli coś po swojemu kolorowałam, to robiłam to tak, żeby zawsze pasowało do obrazu, czyli do mimiki Kidman. Po nagraniu w spokoju sprawdzaliśmy, czy obraz współgra z głosem.
Paddington ma szansę rozkochać w sobie wiele polskich dzieci. A na jakich bajkach wychowała się Maja Ostaszewska?
- U nas w domu królowały Muminki i Mary Poppins. Później pojawił się Mikołajek. Mimo że wychowywałam się w czasach komuny, jeśli chodzi o książki dla dzieci, nie było tak źle. U mnie w domu czytało się bardzo dużo. Zresztą tak zostało do dziś. Właściwie moim dzieciom czytam coś od maleńkości. Teraz mój synek czyta już sam. Czasem na głos dla siostry.
Jakimi zabawkami bawiła się pani?
- Miałam całą masę zabawek. Kochałam Konika Garbuska. Potem moją ulubioną przytulanką był Snoopy. Przypominam sobie też piękne lalki, które trafiły do mnie w niezwykłych okolicznościach. Mój ojciec, który był i jest nadal, liderem zespołu muzycznego Osjan, koncertował kiedyś we Włoszech. Któregoś razu na ich występ przyszła włoska księżniczka. Była tak zachwycona muzyką, że zaprosiła ich do swojego pałacu. Gdy dowiedziała się, że ojciec ma czwórkę dzieci, to przyniosła mu całe pudło lalek ze swojego dzieciństwa. To były lalki przypominające dzisiejsze Barbie. Były jednak piękniejsze i nie trąciły kiczem. Miały obłędne, książęce stroje, suknie balowe. Wśród nich znalazły się też bardziej współczesne. Nie było żadnych brokatów, cekinów. Był zielony sweter, sztruksowe spodnie. Absolutnie pokochaliśmy te lalki. Przychodziły do nas wszystkie znajome dzieci, żeby się nimi pobawić. Właścicielką Barbie staliśmy się później. To dziadek przywiózł nam ją ze Stanów.