Patrz, a jednak się udało!
Właśnie zadebiutowała jako prowadząca "You Can Dance". Jest znakomita! Czy to dlatego, że sama świetnie zna smak i sukcesu, i porażki? Na pewno, ale to niejedyny powód.
Wiesz też, że nie można sobie odpuszczać.
- Dokładnie. Dlatego starałam się pomóc tancerzom, żeby się nie poddawali. Pocieszać, ale i mobilizować do pracy. Wysłuchać. Jeżeli sobie tego życzyli, dzieliłam się swoim doświadczeniem. Niektórzy wydawali się nie rozumieć, jak wielką szansę dostali dzięki talentowi. Byli tacy, którzy ją zmarnowali. Do tego programu trzeba mieć charakter. I odnaleźć się w zespole. Szanować innych.
Sama korzystałaś z rad Kingi Rusin, która prowadziła pięć poprzednich edycji?
- Wiedziałam, że mogę liczyć na jej pomoc, ale ona ma swoje zadania, więc nie może cały czas trzymać mnie za rączkę. Podczas warsztatów w Maroku spotykałyśmy się codziennie na obiedzie i wtedy Kinga zawsze pytała mnie, czy wszystko jest OK.
- Ona sama świetnie sobie radzi w roli jurorki. Bardzo przeżywa swoją nową funkcję i wkłada w nią mnóstwo pracy. Uczestnicy programu ją uwielbiają i bardzo cenią sobie jej zdanie.
Nadal przyjaźnisz się z Michałem Pirógiem?
- Tak, jasne! W Maroku, gdy tylko mieliśmy chwilkę, rozmawialiśmy lub szliśmy na kolację na miasto.
Jest z ciebie dumny?
- Musiałabyś jego zapytać (śmiech).
A ty jesteś z siebie zadowolona?
- Ta praca sprawia mi ogromną radość! Na początku nie byłam pewna, czy produkcji spodobają się moje żywiołowe reakcje i spontaniczne pomysły, ale mój styl prowadzenia programu na razie się sprawdza.
Kiedyś bałaś się występów na żywo...
- Teraz wręcz nie mogę się ich doczekać. Chociaż jest jedna rzecz, której się obawiam: że poślizgnę się na obcasach i wyrżnę na podłogę.
Podobno modelki na pokazach mody ratuje cola, rozlana wcześniej na wybiegu.
- Ciekawe! Ja chyba jednak po prostu podkleję buty.
W maju ma się ukazać twoja nowa płyta.
- Pracuję nad nią z Jackiem Piskorzem i Kubą Badachem. Fajnie się dopełniają. Komponuję od jedenastego roku życia, więc większość utworów napisałam sama, niektóre z Kubą. Ufam mu, bo podoba mi się to, co robi. Chętnie korzystam z jego rad.
Jaka to będzie płyta?
- Oldskulowa, trochę R&B, soul, trochę elektronicznych brzmień...
Nagrałaś już dwie płyty, które przeszły bez echa.
- Niestety, nie udało mi się przekonać nikogo do ich wydania. Były za mało komercyjne.
Jak to robisz, że się nie poddajesz?
- Poddawałam się po każdej płycie. Myślałam: "Nie, to bez sensu, szkoda czasu i pieniędzy". Ale niestety, jak potem słyszałam jakąś piękną płytę lub szłam na koncert, ciekły mi łzy po policzkach. Wiedziałam, że niczego nie pragnę bardziej, niż stać na scenie i śpiewać. I znów wracałam do pracy.
Zawsze tak twardo dążyłaś do celu?
- Niedawno byłam w programie Szymona Majewskiego. Pokazano tam wideo z mojego dzieciństwa. Mam siedem lat i śpiewam "Mydełko fa", a potem ze łzami w oczkach pytam mamy: "A kiedy to będzie w telewizji?". Popatrzyłam na tę małą dziewczynkę i pomyślałam: "Patrz, a jednak się udało!".
Co robiłaś, zanim o tobie usłyszeliśmy?
- Statystowałam w reklamach, programach rozrywkowych, filmach. Tańczyłam, grałam epizody w serialach, później przyszły role drugoplanowe i pierwszoplanowe... Moi rodzice wiedzą, że to, co się teraz dzieje, jest konsekwencją mojej ciężkiej pracy przez lata.
Czujesz, że robisz karierę kosztem rodziny?
- Moja najbliższa rodzina wie, że teraz spełniam swoje marzenia. Nie widzimy się może tak często, jak byśmy tego chcieli, ale nigdy ich nie zaniedbuję. Gdy nie mogę przyjechać do domu, to oni przyjeżdżają do mnie do pracy. Ale każdą wolną chwilę spędzam z rodziną lub z przyjaciółmi. Gdy w sylwestra spotkałam się z najbliższymi przed wyjściem do klubu, to aż się wzruszyłam. Bardzo ich kocham! Wszyscy jesteśmy bardzo zapracowani, nie jest tak, że tylko ja mam mało czasu. Dlatego każda wspólna chwila jest cenna.
Masz młodsze rodzeństwo. Tęsknisz za nimi?
- Bardzo. Mój brat William ma jedenaście lat, siostra Victoria dziewięć. Zmieniają się w błyskawicznym tempie. Widać to szczególnie wtedy, gdy wyjeżdżam gdzieś na dłużej. W ubiegłym roku spędziłam trzy miesiące w Londynie i po powrocie ledwo ich poznałam (śmiech). Ostatnio byłam w Indonezji. Gdy wróciłam, rozmawialiśmy cztery godziny. Wszystko ich interesuje!
Są do ciebie podobni?
- Ja jako mała dziewczynka byłam przeambitna. Bardzo dużo się uczyłam, szczególnie języków obcych. Wiedziałam, że będzie mi to potrzebne. Chodziłam na mnóstwo zajęć pozalekcyjnych. Nie miałam komputera, nie oglądałam tyle telewizji. Teraz staram się motywować rodzeństwo do nauki i wykształcić w nich wrażliwość muzyczną, więc przynoszę im nowe płyty. Cieszę się, że poza nowoczesną muzyką słuchają Michaela Jacksona i Marvina Gaye'a.
Twoja kariera robi na nich wrażenie?
- Nie okazują mi tego. Za to mama i babcia opowiadają, że dzieciaki oglądają mnie w telewizji i że podoba im się to, co robię. Ogólnie nie jest tak, że moja rodzina jakoś zachwyca się tym, że występuję w telewizji (śmiech). Moi rodzice nie są związani z show-biznesem. Podchodzą do mojej kariery ze zdrowym rozsądkiem.
Są dla ciebie oparciem?
- Ogromnym. To, w jaki sposób mnie wychowali, wpłynęło na to, kim jestem dzisiaj. Jestem im wdzięczna za zasady, priorytety i silny charakter.
Jak się poznali?
- Mój tata jest z Demokratycznej Republiki Konga. Przyjechał do Lublina na stypendium. W akademiku spotkał moją mamę. Zakochał się od pierwszego wejrzenia.
Do kogo jesteś bardziej podobna?
- Na pierwszy rzut oka do taty. Ale myślę, że jestem mieszanką cech mamy i taty.
Jakie rady dają ci rodzice odnośnie kariery?
- Mama i tata rzadko się wtrącają, ale ogólnie radzą mi, by do wszystkiego podchodzić z dystansem. Cieszyć się zarówno ze swoich sukcesów, jak i porażek. Bo to kształtuje charakter i uczy pokory.
Joanna Łazarz