Paulina Krupińska działa w słusznej sprawie
- Kurs pierwszej pomocy może być najcenniejszą lekcją w życiu - mówi Paulina Krupińska. Modelka, mama dwojga dzieci, jako ambasadorka projektu propagującego kurs pierwszej pomocy wyraża nadzieję, że dzieci nie będą musiały z niego korzystać.
Paulina Persa: - Jest pani ambasadorką projektu "Mali ratownicy", którego celem jest propagowanie odpowiedzianych postaw społecznych, poprzez edukację najmłodszych z zakresu udzielania pierwszej pomocy. Dlaczego zdecydowała się pani wesprzeć tę akcję?
Paulina Krupińska: - Od kiedy zostałam mamą, tak naprawdę już w ciągu tej pierwszej minuty, człowiek czuje odpowiedzialność za drugiego człowieka i ten strach towarzyszy mu pewnie do końca życia. Jeżeli chce się być rodzicem, takim w pełni odpowiedzialnym, w pełni zaangażowanym, to chcemy, żeby dzieciom włos z głowy nigdy nie spadł. Chcemy też zaszczepić w nich pozytywne wzorce.
- Ta akcja wychodzi naprzeciw wszystkim oczekiwaniom rodziców. Bo nasze dzieci mogą skończyć najlepsze kursy tańca czy pójść do najlepszego instruktora karate, a tak naprawdę taki - wydaje się - zwykły kurs pierwszej pomocy może być najcenniejszą lekcją w ich życiu. Dzieci są zero-jedynkowe, one działają po prostu tu i teraz, nie zastanawiają się, i, jak historia pokazuje, w tych kryzysowych sytuacjach działają najlepiej, bo bardzo instynktownie.
- Dlatego już kolejny rok zgodziłam się na udział w tym projekcie, który jest tak ważny i potrzebny - choć mam nadzieję, że nie ten kurs nigdy nie będzie musiał być im potrzebny w praktyce. Mimo to, dobrze go mieć.
Tego typu kursy w szkole są trochę zaniedbywane...
- Tak, chociaż kiedy ja chodziłam do podstawówki, gimnazjum czy liceum takie kursy pierwszej pomocy przechodziłam. Jednak to jest wiedza, którą powinniśmy uaktualniać cały czas, bo o tym się zapomina. Przy poprzedniej edycji akcji niby coś pamiętałam, ale potem zwątpiłam, bo inaczej udziela się pomocy dorosłemu, a inaczej jest u noworodka.
Była pani kiedyś świadkiem sytuacji, kiedy to dziecko pomogło dorosłemu?
- Tak. Co więcej, mam taki przypadek w rodzinie, kiedy to dziecko uratowało życie dorosłego. Kiedyś kuzyn - który rzeczywiście był wyedukowany z udzielania pierwszej pomocy, bo jego tata pracował w Ochotniczej Straży Pożarnej - będąc w restauracji na obiedzie z rodzicami udzielił pomocy kobiecie, która się zachłysnęła. Umiejętnie złapał ją za brzuch, w pasie, dzięki czemu odzyskała oddech. Został nawet odznaczony przez władze miasta. To jest taki przykład, który faktycznie ma odzwierciedlenie w rzeczywistości.
- Dlatego warto nie tylko przekazywać tę wiedzę przez szkolną edukację, ale dzieciom - które są niezwykle chłonne - przez zabawę. Wówczas w ogóle nie ma się wrażenia, że to dziecko się uczy. My, rodzice, jesteśmy idealnym wzorcem dla dzieci, a dziecko jest naszą wierną kopią i to naszą rolą jest, żebyśmy zaszczepili w nim te pozytywne wzorce i wyedukowali je z takich rzeczy, które mogą być dla nich najcenniejszą lekcją w życiu.
Pani jest mamą dwójki dzieci. Czy kiedy podczas zwykłej zabawy np. przewrócą się, zawsze jest wołanie mamy albo taty o pomoc, czy potrafią pomagać sobie nawzajem?
- Właśnie to jest fajne w rodzeństwie z tak małą różnicą wieku, że oni faktycznie będą pamiętać, że zawsze byli razem. Moja córka nie pamięta, że był okres, kiedy brata jeszcze nie miała, bo jak on się urodził, nie miała nawet dwóch lat. Także naturalną rzeczą jest, że zaszczepiłam w niej to, że musi się dzielić i troszczyć. Ta empatia, o którą jest coraz trudniej w obecnych czasach, w dobie social mediów, gdzie jest tak wszechobecny hejt, zeszła na boczne tory. A właśnie kiedy ma się rodzeństwo, człowiek uczy się większej empatii.
- To jest praktyka. Ona każdego dnia mierzy się z tym, że musi się z bratem czymś podzielić. Z kolei mojemu synowi, który jest młodszy, łatwiej jest to wszystko robić niż córce, która musiała się tego nauczyć i dostosować do faktu, że w rodzinie pojawił się mały człowiek i nagle nie ona jest w centrum uwagi. Także moje dzieci się w tym odnajdują.