Zofia Zborowska: Bardzo lubię prowokować
"Jestem kobietą z krwi i kości, a nie pindzią z Photoshopa”, deklaruje. Niepokorna aktorka słynie z niewyparzonego języka. Nam wyjaśnia m.in., jak to naprawdę jest z karierą polskich aktorek za oceanem.
SHOW: Dobrze się bawiłaś na planie "Twoja twarz brzmi znajomo"? Która z odgrywanych postaci była ci najbliższa?
Zofia Zborowska: - Najmniej pasował mi gwiazdor disco polo - Tomasz Niecik. Po pierwsze to był dopiero pierwszy odcinek, więc pojawiły się stres i wielka niepewność. W dodatku Niecik jest mało wyrazisty. Ani jakoś nie wygląda, ani nie ma charakterystycznego głosu. I to, wbrew pozorom, dosyć trudne śpiewać o felgach (piosenka "Cztery osiemnastki" - przyp. red.). Później było już zdecydowanie lepiej. W tym programie nie bardzo można sobie pozwalać na parodię artysty. Próba interpretacji przez własny gust muzyczny mogła skończyć się porażką.
Szybko stałaś się ulubienicą mediów. Nawet tak krytyczna osoba jak Karolina Korwin Piotrowska była pod twoim wrażeniem.
- Było mi bardzo miło, kiedy przeczytałam tekst Karoliny na swój temat. Show-biznes sam w sobie nie jest fajny, ma ciemne strony, ale staram się podchodzić do niego z dystansem. Wiem, że "Twoja twarz..." może być dla mnie furtką do "show-bizu" czy innych propozycji telewizyjnych. Ale ja nie traktowałam tego jak występu na Eurowizji, pokazania, że jestem świetną wokalistką. Przede wszystkim zajebiście się tam bawiłam.
Zostałaś okrzyknięta odkryciem sezonu.
- Serio? Przez kogo?! Mam niewyparzony język i to się ludziom podoba. Już wcześniej wkradli mi się na Facebooka, a tam w dość niewybrednych słowach napisałam o Rihannie. Zaczęto mnie cytować, nawet Kuba Wojewódzki poświęcił mi uwagę w swojej cotygodniowej rubryce w "Polityce". Znowu było mi bardzo miło, bo lubię i cenię Kubę. Napisałaś, że Rihanna to "ch** nie artystka". Tak było. Przyznaję, że gdyby ktoś mnie zapytał, to może użyłabym trochę innego języka. Ale to był screen z mojego prywatnego konta na Facebooku. Na fanpage’u nie powiedziałabym tak. Prowadzę konto od kilku lat i nie zmieniłam podejścia, mimo że ostatnio jestem bardziej popularna. Być może niektórym to się nie podoba.
Afera z Rihanną sprawiła, że stałaś się znana?
- Wątpię, by sprawiła, że dostałam zaproszenie do "Twoja twarz...". Majka Bohosiewicz poleciła mnie producentom programu. Powiedziała, że fajnie śpiewam i mam ciekawą osobowość. Zaprosili mnie na casting.
Co dalej? "Taniec z gwiazdami", skoki do wody?
- O, nie. Nigdy nie zrobię czegoś, co nie jest zgodne z moim charakterem. Nie cierpię rywalizacji. Nie ma we mnie ani krzty duszy sportowca. W programie, w którym wzięłam udział, fajne było to, że nikt z niego nie odpadał, a zwycięzcy poszczególnych odcinków przekazywali pieniądze na cele charytatywne.
Ty przekazałaś 10 tysięcy złotych dla chłopca, który był leczony marihuaną. I wybuchł skandal.
- O tym, że moja wypowiedź będzie ocenzurowana, dowiedziałam się dwa dni przed emisją. Nie zamierzam oceniać decyzji stacji. Jestem "małym ktosiem", a oni medialnym gigantem. Pewnie mieli swoje powody.
Marihuana lecznicza to ważny temat?
- Wszystko, co wieje ściemą i hipokryzją, jest dla mnie ważnym tematem do dyskusji. Przyznaję, że wykorzystuję show-biznes, aby poruszyć istotne dla mnie kwestie, nawet jeśli są uważane za kontrowersyjne. Marihuana lecznicza do nich należy. Agnieszka Szulim też wywołała aferę, kiedy przyznała się do palenia marihuany. Gdyby wszyscy ludzie związani z show-bizem przyznali się do palenia zioła, a uwierz, jest takich bardzo wielu, to myślę, że nie byłoby kogo wyrzucać z telewizji. Musieliby wymienić niemal całą kadrę.
Coś o tym wiesz, w końcu pracowałaś w modnym wśród celebrytów lokalu Plan B w stolicy.
- Byłam barmanką prawie pół roku, a potem pracowałam w klubie Powiększenie. Zatrudniłam się tam, bo potrzebowałam hajsu. Nie miałam wtedy zbyt dobrego czasu zawodowego. Ale bardzo dobrze to wspominam, poznałam mnóstwo fajnych ludzi. Dla aktorki to wspaniałe doświadczenie - mieć możliwość obserwować ludzi zza baru, kiedy sama byłam zazwyczaj trzeźwa.
A myślałem, że barmani nie wylewają za kołnierz.
- To zależy od baru. Generalnie w pracy się nie pije. Mówię poważnie. Nie może tak być, że barman jest bardziej nawalony od gościa!
Nie czułaś zazdrości, obsługując np. koleżankę ze studiów, która grała w fajnym serialu?
- Żartujesz? Byłam zajebiście szczęśliwa. Moi znajomi byli strasznie zajarani, że pracuję w Planie B. Ja nie mam takiej natury, żeby się porównywać z kimkolwiek. Ten zawód naprawdę jest nieprzewidywalny, nieobiektywny i dziwny. Wszystko może się zmienić w ciągu kilku dni. Z programem "Twoja twarz..." było podobnie. Już miałam zabukowane wakacje, miałam wyjechać na dwa miesiące, a tu nagle moje życie zmieniło się o 180 stopni. Ale to nie wszystko. W tym samym czasie dostałam główną rolę w teatrze oraz rolę w serialu dubbingowanym. Oprócz tego razem ze swoim chłopakiem założyłam firmę z ciuchami. No właśnie, mam też życie prywatne, któremu również trzeba poświęcić trochę czasu.
Dlaczego nie podobało ci się w szkole aktorskiej w USA?
- Podobało. Nie spodobało mi się natomiast to, że osoby, które nie wiedzą, czym różni się Lee Strasberg od Actors Studio, nie poprawiały wywiadów, gdzie wychodziło na to, że studiowały właśnie w Actors Studio. A to jest naprawdę ogromna różnica. W Actors Studio możesz spotkać Ala Pacino albo Sharon Stone. Nie słyszałam, żeby dostał się tam jakikolwiek Polak. A do Lee Strasberga może dostać się każdy i tam studiowało sporo Polek.
- Kiedyś otworzyłam jakiś magazyn kobiecy, gdzie był wywiad z jedną z nich, i przeczytałam, że była w Actors Studio. To mnie po prostu wkurzyło. Wiedząc, że to ściema, ta aktorka nie miała problemu z autoryzowaniem bzdur. Ja w Lee Strasbergu byłam na roku np. z miss Szwajcarii, która o aktorstwie nie wiedziała nic, z dentystką z Niemiec, która "chciała sobie spróbować aktorstwa", ale też z aktorem z Teatru Narodowego w Hiszpanii. Pojechałam podszkolić sobie angielski, zobaczyć, na czym polegają studia w Ameryce i czym różnią się od tych w Polsce.
Zarobiłaś na studia w Ameryce właśnie dzięki pracy w barze?
- Nie. Na to zarobił mój tata. Byłam wtedy na pierwszym roku studiów i nie bardzo miałam czas pracować. Rodzice bardzo mi pomogli i jestem im za to wdzięczna.
Podoba ci się zagraniczna kariera Weroniki Rosati czy Alicji Bachledy-Curuś?
- Jeszcze jest Iza Miko. Myślę, że dziewczyny mogą być z siebie dumne. Ala grywa główne role, ma naprawdę dobre strzały. Weronika też stara się przebić. To dobrze, że gra w epizodach. W Polsce nie wszyscy o tym wiedzą, że aby w Ameryce dostać się do stowarzyszenia aktorów (SAG), trzeba wypowiedzieć odpowiednią liczbę zdań w różnych produkcjach. Te zdania są liczone, nawet jeśli jesteś statystą, a w całym filmie powiesz tylko "hello". No więc wystarczyło, że Ala zagrała tylko w jednym filmie, aby wyrobić sobie "normę", a Weronika musiała grać w wielu epizodach, by osiągnąć to samo.
Nie kręci cię fabryka snów?
- Mnie do tego świata w ogóle nie ciągnie. Co ciekawe, chociaż nie miałam żadnego amerykańskiego agenta, przez przypadek znalazłam się na planie etiudy kręconej przez Demi Moore. Byłam tam jedną z dziesięciu statystek. Fajna przygoda i doświadczenie!
Ile razy w Polsce wykorzystałaś swoje nazwisko?
- A co to znaczy? Czy powołałam się na mojego tatę? Nie przedstawiam się: "Dzień dobry, jestem Zosia Zborowska, córka Wiktora". To nie działa tak, jak się ludziom wydaje. Samym nazwiskiem nic nie zrobisz. Trzeba jeszcze coś udowodnić. W aktorstwie bardzo łatwo można wszystko zweryfikować.
Rodzice są zadowoleni z twojego udziału w "Twoja twarz brzmi znajomo"?
- Tata powiedział, że bardzo mu zaimponowałam. Zmusiłam go nawet, żeby przyszedł na ósmy odcinek. Był autentycznie przerażony. To był chyba najbardziej stresujący dzień w jego życiu (śmiech).
Uważasz, że masz szansę na karierę w telewizji?
- Tylko że ja nie mam parcia na szkło! Nie potrafię się pchać drzwiami i oknami, wydzwaniać do producentów i przypominać o sobie. Może dlatego w ogóle się w programie nie stresowałam.
Na razie cię lubią, ale show-biznes bywa zmienny.
- Ale to ode mnie zależy, jak show-biznes będzie ingerował w moje życie. Nie ukrywam, że mam chłopaka, ale nie lansuję się z nim. A bzdury, które wypisują, że to Włoch, milioner z branży odzieżowej, są okrutnie śmieszne.
Ty nie chcesz wyjeżdżać z Polski. Ale twoja siostra wybrała inaczej i mieszka na stałe w Brazylii.
- Ja też zawsze widzę na scenie tatę. Z jego strony jednak jest pełna "profeska". Nigdy nie widziałam, żeby ojciec "zagotował" się na scenie. Bardzo lubię patrzeć, jak tata pracuje nad postacią, jak potrafi się skupić. Dużo się od niego nauczyłam.
W show-biznesie możliwe są szczere przyjaźnie?
- Jak najbardziej. Ja przyjaźnię się z Martą Wierzbicką, chociaż nasza znajomość jest krótka, bo trwa od ponad roku. Jest to w tej chwili najbliższa mi osoba. Wiem, że mogę na niej polegać w każdej sytuacji. Zresztą ona na mnie też. Będę jej zawsze bronić jak lwica. Ale tak - w tej branży jest wiele osób interesownych i powierzchownych.
Oskar Maya