Chwila zapomnienia

Sytuacja trochę przypominała ów pamiętny dzień, kiedy zastrzelono prezydenta Kennedy'ego - powiedzieliby ludzie starsi. I gdy zginęła księżna Diana - dodaliby młodsi. Człowiek dokładnie zapamiętuje, co robił, gdy się o tym dowiedział albo przeczytał. Wie również, że do końca życia nie zapomni tej chwili.

article cover
Świat Książki

- Wspomniano tu nawet o pani Bradford i jej sklepie.

Clio przez dobrą chwilę siedziała w swoim gabinecie, wciąż na nowo czytając artykuł i wbrew wszelkim znakom na niebie i na ziemi mając nadzieję, iż Jocasta nie miała z nim nic wspólnego. Zastanawiała się, jak poczuje się matka Kate, prawdziwa matka Kate, gdy to zobaczy.

Nat Tucker przeczytał artykuł, po czym usiadł w kuchni matki, ignorując namowy ojca, żeby ruszył swój cholerny tyłek i zszedł do warsztatu. Chłopak zastanawiał się nie tylko nad tym, czy powinien zadzwonić do Kate, czy raczej podjechać i spróbować się z nią zobaczyć, ale też jak mógł nie zauważyć, że dziewczyna jest tak piękna. Dodatkową radość sprawił mu opis jego osoby i auta. Co więcej, wykazując się wrażliwością, która zaskoczyłaby większość jego kumpli i całą rodzinę, uznał, że nie można się dobrze czuć, jeśli tak beznadziejna gazeta podaje do publicznej wiadomości informację o tym, iż człowiek został porzucony w pomieszczeniu ze środkami czystości.

Carla widziała już swój materiał poprzedniego wieczoru i wtedy była z niego bardzo, bardzo zadowolona, jednak po ukazaniu się gazety dziennikarka miała pewne problemy ze stawieniem czoła rzeczywistości. Oczywiście jedynie wykonywała swoją robotę; oczywiście Jilly, najwyraźniej zaszokowana, a może wręcz przestraszona, potwierdziła (zgodnie z instrukcjami prawników Carla nagrała tę rozmowę), że tak, to prawda, Kate to rzeczywiście porzucona Mała Bianca, i oczywiście nic się nie zmieniło, dziewczyna nadal ma przed sobą oszałamiającą karierę modelki. Tylko teraz Carla nie była już wcale taka zadowolona z siebie, widząc nastolatkę w gazecie, taką młodą i bezbronną obok wyjawionej dużą czcionką tajemnicy jej pochodzenia, napisanej ku uciesze prawie dwóch milionów czytelników "Sketcha", aby mieli co przeczytać przy śniadaniu.

Martha podczas porannego biegania ujrzała na pierwszej stronie "Sketcha" zapowiedź artykułu: "Porzucony noworodek obecnie ma szansę zostać najnowszą twarzą świata mody. Poznaj Biankę Kate, która w dzisiejszym numerze "Sketcha" po raz pierwszy wystąpiła w roli modelki". Martha przeczytała artykuł, zamknęła gazetę, starannie ją złożyła, wrzuciła do kosza na śmieci, pobiegła do swojego apartamentu, wzięła prysznic, ubrała się w jeden ze swoich wyborczych kostiumów i pojechała do Binsmow. Zgodnie z obietnicą dotarła na plebanię o wpół do dwunastej, przez jakiś czas udzielała porad prawnych, a o wpół do drugiej spotkała się z Geraldine Curtis. Wieczorem wraz z rodzicami wybrała się na koncert charytatywny w ratuszu, kupiła pięć książeczek kuponów loteryjnych i wygrała jakąś najzwyczajniejszą butelkę płynu do kąpieli. Następnego dnia rano wyjechała z Binsmow. Wcześniej przyjęła komunię i zjadła śniadanie z matką, zaabsorbowaną historią Bianki Kate, porzuconego noworodka, który jakimś cudem znalazł sposób, żeby trafić na strony "Sunday Times" i "Mail on Sudany". Martha zgodziła się, że porzucenie dziecka jest najokropniejszym czynem i nie może sobie wyobrazić, by ktokolwiek mógł tak postąpić, po czym wróciła do Londynu, do swojego mieszkania, i przez cały dzień zajmowała się robotą papierkową. Wieczorem poszła do siłowni, gdzie długo ćwiczyła i przepłynęła trzydzieści długości basenu.

Ed Forrest zostawił jej cztery wiadomości na automatycznej sekretarce i kilka następnych na poczcie głosowej w komórce, wysłał też kilka SMS-ów. Prosił, żeby zadzwoniła, bo chciał z nią omówić, między innymi, organizowaną przez niego wyprawę do Wenecji. Kiedy Martha nie odpowiadała, początkowo był zaniepokojony, potem zły, a na koniec wściekły.

Dzień, który miał być dla Kate dniem tryumfu, zamienił się w koszmar. Dziewczyna zamknęła się na klucz w swojej sypialni i płakała bez końca. Nigdy w życiu nie przypuszczała, że można się czuć aż tak źle.

Clio postanowiła zadzwonić do Jilly Bradford. Zostawiła na automatycznej sekretarce wiadomość, że bardzo jej przykro, i kazała sobie przysłać następnego pacjenta. Co za paskudna sprawa! Biedna Kate. Biedactwo.

Po powrocie do swojego mieszkania lekarka wykręciła numer Jocasty. Odezwała się poczta głosowa. Clio podała swój numer i poprosiła o telefon. Wciąż zastanawiała się, czy zadać sobie nieco trudu i zrobić coś więcej niż kanapkę, gdy zadzwonił telefon.

- Cześć, Clio, mówi Jocasta. Jak się miewasz?

- Świetnie. Właśnie widziałam artykuł o Kate i...

- Słowo daję, Clio, że nie miałam z tym nic wspólnego. Przynajmniej bezpośrednio. Prawdę mówiąc, rzuciłam pracę w "Sketchu".

- Rzuciłaś? Dlaczego?

- Hm... to długa historia. W tej chwili jestem w Irlandii i właśnie wybieram się do Londynu. Chciałabym porozmawiać z Kate, bo w jakiś sposób czuję się odpowiedzialna za to, co się stało.

- Nie bardzo cię rozumiem, Jocasto.

- Wiem. Przepraszam. Czy mogłybyśmy spotkać się wieczorem? Jeśli chcesz, mogę do ciebie przyjechać. Chętnie porozmawiam na ten temat z kimś, kto zna Kate. Masz coś przeciwko temu?

- Ależ skąd! Nie bądź głupia. Zadzwoń.

- Pani Tarrant? - odezwał się miękki głos ze szkockim akcentem.

- Tak.

- Wiem, że pani mnie nie zna, ale wydaje mi się, że mogę być matką Bianki. Widzi pani, siedemnaście lat temu zostawiłam na lotnisku noworodka... Helen myślała, że zwymiotuje.

- To było szesnaście lat temu - sprostowała ostro.

- Co takiego? Och, przepraszam. Wydawało mi się, że napisali "siedemnaście"...

Helen rzuciła słuchawkę i wybuchnęła płaczem. Potem zadzwoniła do Carli Giannini.

Carla jak na zawołanie zaczęła odgrywać radosną i pewną siebie. Prawda, że zdjęcia wyszły wspaniale? Czy nie sądzi, że Kate wygląda na nich naprawdę pięknie? Muszą być z niej bardzo dumni. Helen była tak zaszokowana, że nie wiedziała, co powiedzieć.

- Ciekawa jestem, czy Kate zgodziłaby się ze mną porozmawiać.

- Nie - oznajmiła Helen. - Na pewno by się nie zgodziła.

- Może w takim razie nieco później. Proszę jej powiedzieć, że dostałam już dla niej kilka ofert.

- Jakich ofert?

- Z agencji modelek. Oczywiście wszystko zależy od państwa.

- Bardzo się cieszę, że jest jeszcze coś, na co mamy wpływ - powiedziała Helen lodowatym tonem.

Powoli zaczynała odzyskiwać pewność siebie. Carla całkowicie zignorowała jej słowa.

- Jest jeszcze jedna sprawa, proszę pani... możecie otrzymywać telefony. Od kobiet, które będą twierdzić, że są matkami Kate. Kilka z nich już do nas dzwoniło. Najlepiej by było, gdyby państwo pozwolili się nam tym zająć. Proszę wszystkie takie osoby odsyłać do nas. Tak będzie...

- Nie chcę, żebyście wyręczali nas w czymkolwiek! - warknęła Helen, słysząc w swoim głosie nienawiść. - Wyrządziliście nam już wystarczająco dużo krzywdy... Proszę, zostawcie nas w świętym spokoju. Po tych słowach bardzo, bardzo ostrożnie odłożyła słuchawkę.

Kiedy odebrała dwa następne telefony od rzekomych matek, wiedziała już, że nie poradzą sobie sami. Carla zareagowała szybko i profesjonalnie.

- Odsyłajcie je wszystkie do nas.

- A jeśli... jeśli któraś z nich jest jej prawdziwą matką? - spytała Helen, z trudem wymawiając te słowa. - Skąd będziemy wiedzieć?

- Musimy poprosić o jakiś dowód.

- Jaki dowód? - spytała Helen z rozpaczą.

- Hmm... może jest coś, co dotyczy podrzucenia Kate, a czego nie było w artykule? Na przykład: o której godzinie to było albo w co była ubrana?

- Nie sądzę - powiedziała Helen z goryczą. - Podaliście wszystko ze szczegółami.

- Proszę mimo wszystko jeszcze się zastanowić. I zadzwonić do mnie.

Na razie Helen niczego sobie nie przypomniała. Powędrowała do jadalni, bez pukania otworzyła drzwi i z ogromną niechęcią spojrzała na Jilly.

- Odwiozę cię do domu. Jim i ja chcielibyśmy zostać sami z dziewczynkami.

- Rozumiem - odparła pokornie starsza pani - ale wcale nie musisz mnie odwozić. Wezmę taksówkę. Nikt... nikt do mnie nie dzwonił?

- Dzwoni tylu ludzi, że przestałam odbierać telefony Jim wybiera się po automatyczną sekretarkę.

- O mój Boże, to okropne! Kto dzwoni?

- Przede wszystkim dziennikarze. Z innych gazet. Czy mamy coś do dodania? Czy mogą przeprowadzić wywiad z Kate? Tego typu rzeczy.

Nie powiedziała Jilly o telefonach od kobiet, które twierdzą, że Kate jest ich córką. Nie mogła tego znieść.

- Helen, chciałabym jeszcze raz ci powiedzieć, że bardzo mi przykro, ale naprawdę niczego tej kobiecie nie mówiłam, wszystko już wcześniej wiedziała...

- Mamusiu, powiem ci chyba po raz setny, że gdybyś nie pozwoliła Kate na te wstrętne zdjęcia, problem w ogóle by nie istniał.

Pół godziny później, gdy Jilly wyjechała, rozległ się dzwonek do drzwi. Gdy Helen otworzyła, ujrzała na progu Nata Tuckera. Przy furtce stał sax bomb z wciąż włączonym silnikiem i systemem audio puszczonym na pełny regulator.

- To ty, Nat - powiedziała. - Witaj.

- Dzień dobry. Jest Kate?

- Hm... jest - wydukała Helen - ale nie czuje się najlepiej.

- Doskonałe to rozumiem. Proszę jej w takim razie powiedzieć, że byłem. I że widziałem jej zdjęcia w gazecie.

- Tak. Oczywiście. Przekażę jej.

- Ładne, prawda? - spytał. - Wygląda wspaniale. W takim razie do zobaczenia.

Oddalając się ścieżką, wyjął paczkę papierosów z kieszeni nisko zwisających spodni. Helen i Jułiet, która usłyszała jego głos, patrzyły za nim przez chwilę.

- Jest taki słodki - stwierdziła Juliet - naprawdę wyjątkowo słodki. Kate się ucieszy. Prawdopodobnie Nat jest jedyną osobą na świecie, dzięki której jej samopoczucie może się poprawić.

- Nie bądź śmieszna - burknęła Helen.

- Mówię prawdę! Kate zrobiła to tylko dlatego, żeby zwrócić na siebie uwagę Nata. Na pewno bardzo się ucieszy, że przyszedł. Nie rozumiecie, że moja siostra jest tak nieszczęśliwa, bo teraz wszyscy wiedzą, co jej się przydarzyło, ponieważ przeczytali w gazecie, że matka... ją porzuciła? Kate odczuwa to jak publiczne upokorzenie. Będzie jej milej, jeśli się dowie, że Nat Tucker guzik sobie z tego robi...

- Juliet, nie chciałabym, żeby Kate zadawała się z takim chłopcem jak Nat Tucker - wyjaśniła Helen.

- Mówisz jak babcia - oświadczyła Juliet z wyraźną pogardą w głosie. - Właściwie nawet gorzej, bo babcia przynajmniej uważa, że Nat jest przystojny. Tak czy inaczej, idę powiedzieć Kate o jego wizycie i nie zdołasz mnie przed tym powstrzymać.

Kate zastanawiała się, czy kiedykolwiek odważy się wyjść ze swojego pokoju i stawić czoło światu, który właśnie dowiedział się, co ją spotkało, i teraz albo nią pogardza, albo jej współczuje, albo wręcz się z niej śmieje. Była pogrążona w smutnych rozważaniach, kiedy Juliet poinformowała ją przez drzwi, że przed chwilą był u nich Nat. Chciał się zobaczyć z Kate i powiedzieć jej, jak świetnie wyszła na zdjęciach. Ta wiadomość była dla Kate jak... nie wiedziała, jak co. Czuła się, jakby dostała prezent. Nie, coś znacznie lepszego. Jakby zepsuła się wiertarka u dentysty. Dziewczyna otworzyła drzwi, wpuściła Juliet, usiadła na łóżku i patrzyła na siostrę, jakby nigdy wcześniej jej nie widziała.

- Naprawdę tu był?

- Naprawdę. Jest taki słodki, Kate. Słowo daję. Wyraźnie bardzo cię lubi. Może byś do niego zadzwoniła?

- Tak, tak, zadzwonię. Później. Jak poczuję się trochę lepiej. Boże, nie mogę uwierzyć. Naprawdę.

- Słowo daję, że tu był. - Juliet bacznie przyjrzała się siostrze. - Ale lepiej na razie go nie zapraszaj. Okropnie wyglądasz. Masz o połowę mniejsze oczy, a twoja twarz jest opuchnięta i pokryta plamami.

- Tak, wiem, wiem - zapewniła Kate z irytacją. - Boże, pomyśl tylko, Jools. Nat naprawdę tu przyszedł. Tak się cieszę. Powtórz mi jeszcze raz dokładnie, co powiedział. Słowo w słowo...

- Okropnie się czuję - wyznała Jocasta, rozmawiając z Clio przy kieliszku wina.

Pojawiła się na progu Clio blada i roztrzęsiona.

- Nikt mi nie wierzy. Kate nawet nie chce ze mną rozmawiać. Powiedziała, że mi zaufała. Że uważała mnie za przyjaciółkę. Krzyczała na mnie przez drzwi. O Boże, Clio, to okropne! Co ja takiego zrobiłam?

- Nic... myślę, że nic - pocieszała ją Clio.

- To znaczy... na pewno zrobiłam jedno - przyznała Jocasta, zapalając papierosa. - Sprawdziłam przeszłość Kate w archiwach. Byłam... zaintrygowana. Jej babcia zdradziła, że dziewczynka została podrzucona, a Kate podała mi swoją datę urodzenia. Pogrzebałam... pogrzebałam w starych numerach i powieliłam znalezione artykuły. W tamtym czasie we wszystkich gazetach pisano o znalezieniu Małej Bianki.

- Co było... potem?

- Potem Kate sama mi o wszystkim opowiedziała. Najwyraźniej bardzo, bardzo trudno jej się z tym pogodzić. Uznała, że jeśli o wszystkim napiszę, matka będzie mogła ją znaleźć. Oczywiście, nie miałam zamiaru niczego publikować bez zgody jej rodziców, więc schowałam wycinki do teczki, którą zostawiłam w swojej szufladzie. Nie wiedziałam, że wyjadę. Nie wiedziałam, że ta idiotka, Carla, przeszuka moje biurko. Boże, na samą myśl robi mi się niedobrze. Och, Clio, co ja teraz pocznę?

- Nie wiem - powiedziała Clio - ale jednego jestem pewna: że Kate się uspokoi. Właśnie rozmawiałam z jej babcią. Była bardzo zgaszona... Jak się okazuje, to ona pod nieobecność Tarrantów wyraziła zgodę na sesję zdjęciową. Najwyraźniej Carla zadzwoniła do niej z prośbą o potwierdzenie historii. Tak czy inaczej, starsza pani uważa, że to ona jest wszystkiemu winna. Podobno Kate na nią nakrzyczała, powiedziała, że jej nienawidzi. Najwyraźniej - dodała, uzupełniając kieliszek Jocasty - obwinia nie tylko ciebie.

Zadzwoniła komórka Jocasty. - Cześć - powiedziała. - O, witaj, Gideonie. Jak to miło słyszeć twój głos. Nie, nic nie wróciło jeszcze do normy. Prawdę mówiąc, nadal mam okropne wyrzuty sumienia. Posłuchaj, zadzwonię do ciebie później. Jestem u przyjaciółki. Starej przyjaciółki. - Uśmiechnęła się do Clio. - Tak, polubiłbyś ją. Nawet bardzo. Jest naprawdę całkiem normalna. Razem wyruszałyśmy w podróż dookoła świata. Z tą idiotką, Marthą. Mówiłam ci o tym. Co takiego? Och, Gideonie! Wiem, wiem... nieważne. Mogę zostać w Londynie do twojego powrotu. Chyba nie poradziłabym sobie sama z panią Mitchell. Tak. Zrobię to. Obiecuję. Ja też cię kocham.

- Kto to? - spytała Clio.

- Gideon Keeble. Irlandczyk, i to dość znany Jest właścicielem kilkudziesięciu centrów handlowych na całym świecie i Bóg jeden raczy wiedzieć, czego jeszcze. Ma kilka domów. Zaliczył ileś tam żon i jest ojcem nieznośnej nastoletniej córki, którą właśnie postanowił odwiedzić. Dzwonił, bo wybiera się na Barbados, żeby kupić jej kilka koni do gry w polo.

- Kilka? - spytała Clio z niedowierzaniem.

- Tak. Wyraźnie jeden to za mało. Tak czy inaczej, jest znacznie starszy ode mnie, nie widzi świata poza pracą i w ogóle do mnie nie pasuje, ale kocham go na zabój. Rzuciłam Nicka, zrezygnowałam z pracy i zerwałam z całym dotychczasowym życiem. Żeby być z Gideonem.

- Boże! - jęknęła Clio. - Musi być nadzwyczajny.

- Jest. Teraz nie rozumiem, jak dotychczas mogłam sądzić, że jestem szczęśliwa. Czuję się tak... sama nie wiem... jakby moje prawdziwe życie dopiero się zaczęło.

Sasha Berkeley pracowała w "News on Sudany", siostrzanej gazecie "Daily News". Dziennikarka była ładna, pewna siebie i bardzo twarda - dzięki temu wprowadziła kronikę towarzyską "News" w dwudziesty pierwszy wiek.

- Obecnie naszych czytelników najbardziej interesują politycy - wyjaśniła swojemu naczelnemu. - Na przykład chętniej by się dowiedzieli o przegranej Tony'ego Blaira niż Davida Beckhama. Pomyśl o tym.

Dlatego Sasha była zaintrygowana, gdy komentator polityczny "News", Euan Gregory, zadzwonił do niej i przekazał wiadomość, która, jego zdaniem, powinna ją zainteresować. Otóż podobno Eliot Griers, jeden z czołowych działaczy Centre Forward, partii, która zdecydowanie opowiada się przeciwko jakimkolwiek aferom, przekrętom i nadużyciom, kilka dni temu zniknął w Krypcie w gmachu parlamentu z niezwykle atrakcyjną dziewczyną i upłynęło sporo czasu, nim stamtąd wyszli.

- Najwyraźniej podnieśli tam nieco temperaturę.

- Myślisz, że się tam obmacywali?

- Och, nie bądź taka prostacka, Sasho. Wolałbym określenie "padli sobie w objęcia".

- Ale się ze sobą nie przespali?

- Ależ skąd!

- O Boże! - powiedziała Sasha. - Dzięki, Euanie. Jesteś całkiem pewien, że chodzi o Eliota Griersa?

- Tak. Wiem to z pewnego źródła.

Eliot zajadał kanapkę przyniesioną przez obsługę hotelową, popijał ją zimnym piwem i przygotowywał mowę na następny wieczór, kiedy zadzwonił telefon. Westchnął. Prawdopodobnie Caroline.

Jak się okazało, to nie Caroline, lecz Sasha Berkeley. Spytała, czy nie zechciałby skomentować opowieści o sobie i kobiecie, której w ubiegły wtorek wieczorem pokazywał kaplicę w gmachu parlamentu. Według naocznych świadków parlamentarzysta i oprowadzana przez niego kobieta pozostawali ze sobą w bardzo bliskim kontakcie.

Kanapka nigdy nie została dokończona.

Clio obudziła się, słysząc szloch dochodzący z salonu, w którym Jocasta spała na rozłożonej macie. Lekarka poszła zobaczyć, czy przyjaciółka nie potrzebuje pomocy.

- Co się stało, Jocasto? Czy to z powodu Kate? Bo...

- Nie - zaprzeczyła Jocasta, ocierając oczy. - Miałam zły sen, a potem...

- Często miewasz złe sny?

- Dość często.

- Co to takiego? Powiedz, Jocasto. Nie podoba mi się to. Zaufaj mi, jestem lekarzem - dodała z uśmiechem.

Jocasta odpowiedziała niepewnym uśmiechem.

- Wcale nie musisz się wstydzić, że nawiedzają cię złe sny.

- W porządku. Powiem ci, chociaż to smutna historia. Dotychczas znał ją tylko Nick. Zawsze bardzo mi pomagał - dodała, aczkolwiek niechętnie.

- Czego dotyczą twoje sny? - spytała Clio.

- Po... - wzięła głęboki wdech. - Porodu.

- Porodu?! - Clio spojrzała na nią zaskoczona. - Na litość boską, Jocasto, dlaczego właśnie porodu?

- Myślę - powiedziała Jocasta - że przy okazji zamieszania z Kate ożyły dawne wspomnienia.
Penny Vincenzi
Chwila zapomnienia

Świat Książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas