Kurtyzana z Wenecji

Zanim dochodzę do domu, najgorsza ulewa mija, umysł lepiej pracuje, choć na duchu nadal mi ciężko. Tylko moja pani i ja wiemy, dokąd poszedłem tego ranka. Tak więc złodziejka, niezależnie od tego, kim jest, nie powinna się zorientować, że odkryliśmy już zamianę rubinu.

article cover
Świat Książki

Wchodzę cicho po schodach, staję na ich szczycie i widzę pokój znajdujący się naprzeciwko mnie. Fiammetta siedzi przy oknie, powieki ma zakryte czymś, co wyglądem przypomina mokre liście, a jej głowa to burza złotych włosów, nowe loki spływają kaskadami spod jedwabnej opaski, zakrywającej część czoła. W każdym innym momencie byłbym zafascynowany zmianą jaka w niej zaszła. Ale w komnacie jest ktoś jeszcze, i to ta osoba przyciąga moją uwagę. Młoda kobieta już poszła, ale na łóżku siedzi pokrzywiona La Draga. Jej oczy, niewidzące i mętne niczym ścięte białko jajka, wpatrują się w przestrzeń, podczas gdy ręce przesuwają się zwinnie pomiędzy słoikami, paczuszkami i niewielką miseczką, w której przygotowuje jakieś mazidło.

Ale choć jest ślepa jak nowo narodzone jagnię, wiedziała, że idę, na długo zanim pojawiłem się w drzwiach. Kiedy wchodzę do środka, dostrzegam jej wyraźne zaniepokojenie i widzę, jak szybko cofa dłonie z łóżka i kładzie je sobie na podołku. W tym momencie wszystko staje się dla mnie jasne. Co takiego Meragosa o niej powiedziała? Że za złoto sprzedałaby własną babkę. Wśród różnych plotek i śmiechów na pewno usłyszała historię naszej ucieczki z Rzymu. La Draga nie potrzebowała wzroku, żeby znaleźć sakiewkę między deskami pod materacem i ocenić wielkość kamienia. W końcu sama często mi powtarza, że postrzega świat innymi niż wzrok zmysłami, a jest na tyle sprytna, iż doskonale wie, co i za ile można komu sprzedać. Wiem zatem, kto nas okradł. I wiem, że ona to wie, bo widzę, jak strach opanowuje jej ciało, jeszcze zanim ją oskarżyłem. Boże święty, nic dziwnego, że byłem wobec niej taki podejrzliwy!

- Wygodnie ci tam, pani? - mówię i idę w jej kierunku. - Nie czujesz potrzeby wsuwania palców między deski łóżka, żeby utrzymać równowagę?

- Bucino? - Moja pani zdejmuje liście z oczu i zwraca się w moją stronę, powoli i ostrożnie z powodu wspaniałości nowych włosów. - O co chodzi? Boże, co ci się stało?! Wyglądasz okropnie.

Siedząca na łóżku La Draga wyciąga przed siebie ramiona w obronnym geście. Ale szkoda zachodu. Nic w świecie nie zmusiłoby mnie do dotknięcia jej. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze.

- Nic się nie stało! - wrzeszczę. - Poza tym, że ta wiedźma zrobiła z nas głupców!

- O czym ty mówisz?

- O kradzieży i fałszerstwie, właśnie o nich. Nasz wspaniały rubin jest fałszywy, zabrały go zwinne paluszki i zastąpiły kawałkiem szkła. Nie ma żadnej wartości. A my jesteśmy goli. Więc może - mówię i wskazuję palcem La Dragę - może, kiedy ona następnym razem przyjdzie do nas z rachunkiem, zaproponuje nam jakąś zniżkę za to, że tak się na nas wzbogaciła. Co? - Robię krok w stronę kreatury siedzącej na łożu, tak żeby poczuła mój oddech na twarzy, bo za te wszystkie wymądrzania się chcę zobaczyć jej lęk.

- Och, słodki Jezu! - Moja pani zakrywa usta dłonią.

Tymczasem wciąż siedząca na łóżku La Draga tkwi w nieruchomej pozie. Stoję teraz na tyle blisko niej, żeby widzieć, jak bladą i mleczną ma skórę, by dostrzec ciemne podkowy pod oczami i zauważyć, że usta jej drżą. Przysuwam wargi do jej ucha. Jest na tyle przerażona, że wyczuwa moją bliskość jak zwierzę. Jest zaskoczona i rozgorączkowana, zastygła w napięciu przed atakiem lub ucieczką.

- I co? Co?! - krzyczę.

Kręci głową i spomiędzy zębów dobywa gwałtowny syk, podobny do tego, jaki niektóre węże wydają przed ukąszeniem. I choć mógłbym skręcić kark tej wiedźmie gołymi rękami, odskakuję, bo tyle jest zaciekłości w jej obronie.

- Och, Boże, nie! Zostaw ją. - Moja pani odciąga mnie. - Zostaw ją słyszysz? To nie ona. Ona tego nie zrobiła. To Meragosa. - Co?

- To Meragosa. To musi być ona. Och, Jezu, wiedziałam. Wiedziałam, że coś jest nie w porządku, gdy zobaczyłam ją dzisiejszego ranka. A może nawet już wczoraj wieczorem. Nie czujesz tego? Suknia nie wzbudziła jej radości. Jakby w ogóle nie zależało jej na nowym odzieniu. Ale potem, kiedy jedliśmy, była z jej powodu aż za bardzo szczęśliwa.

Wracam myślami do tamtego momentu, ale nie pamiętam niczego poza kwaśnym uśmieszkiem tej baby i smakiem sosu do królika. Boże, oszczędź mi samozadowolenia.

- Zaraz po twoim wyjściu rano zapytała mnie, dokąd poszedłeś. Nie zastanawiając się, to znaczy... powiedziałam, że do Żyda. Niedługo potem wybiegła z domu. Pomyślałam, że śpieszy się na targ...

Nie słyszę dalszych słów, bo jestem już w połowie schodów.

Od chwili naszego przyjazdu Meragosa przeniosła swoje cielsko do izby obok kuchni. Niewiele było tam sprzętów, a teraz jest ich jeszcze mniej. Stara drewniana skrzynia, w której trzymała ubranie, jest otwarta i pusta. Znad łóżka zniknął krucyfiks, nawet pościel została ściągnięta z siennika.

Jak? Kiedy? Kiedykolwiek - to jest właściwa odpowiedź. Za każdym razem, gdy wychodziłem, moja pani albo spała, albo na nic nie zwracała uwagi. A noszenie sakiewki przy sobie na ulicy byłoby zbyt niebezpieczne. Karły są idealnymi ofiarami dla ludzi dopuszczających się niecnych czynów, a karzeł z cennymi kamieniami ukrytymi w kroku szybko skończyłby bez skarbu i bez jaj. Mój błąd polegał na złej ocenie sytuacji. Myślałem, że kły i obietnica bogactwa poskromiły Maragosę i podporządkowały mojej pani. Miałem nadzieję, że wybierze raczej zapewnienie sobie dostatku w przyszłości dzięki lojalności, a nie złodziejstwu. I przez wszystkie te miesiące wydawało się, że rozumowałem słusznie. Ale ona po prostu grała na zwłokę. Czekała na odpowiedni moment, by nas oskubać i zrzucić winę na kogoś innego. Niech to wszyscy diabli! Ja, człowiek, którego obowiązkiem jest zachowanie trzeźwości umysłu, dałem się wywieść w pole podstępnej starej kurwie.

Powrót po schodach na górę zabiera mi więcej czasu. Kiedy wchodzę do komnaty, wyraz mojej twarzy mówi za mnie, bo głos uwiązł mi w gardle.

Moja pani opuszcza głowę.

- Ach, ta ospowata wiedźma! Przysięgam, że nigdy nie zostawiałam jej tu samej... Miałam ją na oku przez cały czas... Och, Jezu, jakimi byliśmy głupcami! Ile straciliśmy?

Rzucam szybkie spojrzenie na kobietę siedzącą na łożu.

- Możesz powiedzieć przy niej. Teraz już nie mamy niczego do ukrywania.

- Trzysta dukatów.

Zamyka oczy, a jęk wydobywający się z jej ust jest niski i długi.

- Och, Bucino...

Patrzę na twarz Fiammetty, kiedy znaczenie tej straty przesącza się do jej mózgu niczym czarna plama i przesłania jasne barwy naszej przyszłości. Mam ochotę podejść do niej, dotknąć jej spódnicy lub wziąć ją za rękę, zrobić cokolwiek, żeby złagodzić cierpienie, ale teraz, kiedy cała moja furia już się rozładowała, nogi mam jak z kamienia, a głęboki, dobrze znany ból zaczyna pulsować z ud i wędruje linią kręgosłupa. Niech będzie przeklęte to głupie, pokurczone ciało! Gdybym był wysoki i rosły, z rękami jak u rzeźnika, Meragosa nigdy nie ośmieliłaby się nas oszukać. Jakże musiała się z nas śmiać! Już sama myśl o tym sprawia, że wpadam w morderczy nastrój.

Zapada dotkliwa cisza. La Draga nadal siedzi na łóżku, zastygła w bezruchu, głowę ma odrzuconą do tyłu, twarz jak z wosku, jakby porami skóry wchłaniała w siebie nasz dramat i ból. Niech i ona będzie przeklęta! Zbyt długo byłem idiotą, świat bywa w końcu wywracany do góry nogami w najbardziej niespodziewanym momencie, ona zaś jest teraz powierniczką naszych nieszczęść, a bez dukatów bardzo szybko staniemy się jej dłużnikami.

Robię krok w jej stronę.

- Posłuchaj, pani - mówię cicho, a ze sposobu, w jaki przekręca głowę, wnoszę bez cienia wątpliwości, że wie, iż słowa te kieruję do niej. - Przepraszam... My... myślałem...

Milcząco porusza ustami. Modli się czy gada do siebie? Zerkam na moją panią ale zbyt głęboko pogrążyła się w myślach o naszej niedoli, żeby zwracać na mnie uwagę.

- Myliłem się. Źle cię oceniłem - powtórzyłem bezradnie.

Jej usta nie przestają się poruszać, jakby coś recytowała albo wypowiadała zaklęcia. Nigdy nie wierzyłem w moc uroków; zostałem przeklęty już w chwili urodzin, więc nie boję się żadnych mamrotanych słów, ale mimo to dreszcz mnie przechodzi na ten widok.

- Do... dobrze się czujesz? - pytam w końcu.

Lekko potrząsa głową jakby moje słowa ją zaniepokoiły.

- Biegłeś, prawda? Bolą cię teraz nogi, panie?

Jej głos jest bardziej zachrypnięty niż przedtem, zdradza skupienie, jak gdyby mówiła do kogoś innego, kogoś w swym wnętrzu.

- Tak - odpowiadam cicho. - Nogi mnie bolą. Kiwa głową.

- W kręgosłupie też ból zacznie ci pulsować. To dlatego, że kości nóg nie są wystarczająco mocne, by dźwigać twój tors, panie. Uciska on koniec kręgosłupa niczym wielki kamień.

Kiedy to mówi, tak właśnie to odczuwam - ból będący mocnym pulsowaniem w okolicy mojego tłustego dupska.

- Co z uszami? Zimno dobrało się do nich?

- Trochę. - Patrzę na moją panią która na tyle doszła do siebie, że przysłuchuje się naszej rozmowie. - Ale nie tak jak wcześniej.

- To dobrze, musisz na to uważać, panie, bo ból wypełniający głowę jest najgorszy ze wszystkich.

Tak, pamiętam go doskonale, jak i smak własnych łez, kiedy rozgrzane do czerwoności szpikulce wbijały mi się w czaszkę.

La Draga lekko marszczy czoło. Twarz jej znajduje się teraz na wprost mojej twarzy, widzę, że powieki ma na wpół przymknięte, widzę gładką bladość jej skóry.

- Wygląda na to, Bucino, że masz wiele ułomności. Dlatego zastanawiam się, jakie też możesz mieć mocne strony.

Po raz pierwszy użyła mojego imienia, a fakt, że tak obcesowo potraktowała moje kalectwo, niemal mnie szokuje, dlatego na chwilę zapominam języka w gębie.

- Jakie są moje mocne strony? Ja... tego... - Patrzę na moją panią i widzę, że mi współczuje, ale nie odzywa się. - No cóż, nie jestem głupi. Ha! - zazwyczaj. Potrafię być stanowczy. Jestem lojalny, umiem się wydrzeć, ale nie gryzę. A jeśli nawet to nieskutecznie, jak mniemam.

La Draga milczy przez chwilę. A potem wzdycha.

- To nie twoja wina. Meragosa nienawidziła wszystkich - mówi, a głos ma znowu łagodny. - Można by powiedzieć, że niemal ziała nienawiścią. Nie ma cienia wątpliwości, że nie jesteś pierwszą ani ostatnią osobą której zrobiła krzywdę przez swą chciwość. - Zaczyna zbierać słoiki, szuka dłońmi pokrywek, nakłada je i przysuwa do siebie torbę. - Przyjdę znowu któregoś dnia, żeby skończyć z włosami.

Przesuwam się w kierunku łóżka, żeby zaoferować jej pomoc, bo wydaje mi się, że będzie jej potrzebowała. Ale zatrzymuje mnie gestem.

- Trzymaj się ode mnie z dala.

Nadal pakuje torbę, gdy na dole rozlega się hałas. Co przychodzi mi na myśl? Że Meragosa poszła po rozum do głowy, zmieniła zdanie i wróciła, by nas przeprosić?

Zanim do niego dobiegłem, był już na zakręcie schodów. Ubrany wizytowo, w eleganckim płaszczu i nowym aksamitnym berecie, jest na tyle suchy, że pewnie przypłynął krytą łodzią. Ale w znalezieniu naszego domu ktoś musiał mu pomóc i wcześniej nas wytropić. Niech to diabli! Czy skutki mojej niedbałości nie będą mieć końca?

Zatrzymywanie go w tej chwili nie ma sensu. Wracam więc szybko do komnaty i szeptem wypowiadam jego imię. Fiammetta prostuje plecy, poprawia suknię i kiedy odwraca się, żeby go powitać, pozwala, by nowe włosy otoczyły jej twarz i zamaskowały panikę, którą błyskawicznie zastępuje uśmiechem.

Używana suknia, cudze włosy, a mimo to nadal pierwszorzędna piękność. Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Wyczytałem to w blasku jego oczu.

- Proszę, proszę... Fiammetta Bianchini - mówi, obracając te słowa w ustach, jakby wyczuwał w nich jej smak. - Cóż to za przyjemność widzieć cię znowu!

- Mogę to sobie wyobrazić - odpowiada łagodnie, a z jej swobodnego tonu można by wnosić, że na jego zjawienie się czekała cały ranek.

Dla mnie nadal zakrawa to na cud. W jakiś sposób, nawet wtedy, gdy jej świat się wali, wyzwania, które większość ludzi napełniłyby strachem, ją zdają się czynić zmobilizowaną, bardziej energiczną.

- Wenecja to duże miasto. Jak nas znalazłeś, Pietro?

- Ach... przepraszam - mówi, wykrzywiając usta i rzucając mi szybkie spojrzenie. - Nie chciałem złamać danego słowa, Bucino. Ale jesteś tak widoczny. Jeśli choć jedna osoba wie o twoim pobycie, bez problemu można się dowiedzieć, skąd wychodzisz i dokąd wracasz.

Handlarze używaną odzieżą i lichwiarze! Ma rację. Nie mogłem długo pozostawać niezauważony. Ktokolwiek szedł za mną do domu, życzę mu, żeby wypluwał sobie bebechy od kaszlu, jaki złapał po przeziębieniu się na deszczu.

Odwraca się do niej, ich spojrzenia się spotykają.

- Minęło dużo czasu.

- Tak, dużo.

- Muszę przyznać, że jesteś tak promienna, jak cię zapamiętałem.

- Dziękuję. Ty zaś najwyraźniej nabrałeś trochę ciała. Choć, z drugiej strony, jesteś, zdaje się, na tyle bogaty, że to ci pasuje.

- Ha, ha! - Jego śmiech jest zbyt spontaniczny, by mógł wyrażać cokolwiek innego poza zadowoleniem. - Nie ma na świecie nic tak ostrego i uroczego zarazem jak język rzymskiej kurtyzany. Bucino powiedział mi, że uciekłaś, dlatego cieszę się, że ani twoja inteligencja, ani ciało nie ucierpiały, choć słyszałem już najstraszliwsze opowieści. Wiesz, oczywiście, że przewidziałem taki rozwój wydarzeń. Wyraziłem to w mojej prognostico napisanej w Mantui zeszłego roku.

- Nie wątpię. Pewnie byłeś zachwycony, słysząc o wojskach zalewających Rzym, recytujących z pamięci każde twoje słowo o zepsuciu i korupcji Świętego Miasta.

- Ja... nie, nie. Nic o tym nie wiem... Naprawdę? Recytowali? Mój Boże, nie wspominałeś mi o tym, Bucino.

Spogląda na mnie, a ja staram się zachować poważny wyraz twarzy. Ale on jest na tyle bystry, że czyta w niej z łatwością.

- Ach! Moja Fiammetta, jakież to okrutne tak igrać z wrażliwością poety. Wybaczam ci jednak, bo docinek był... nad wyraz udatny. - Kiwa głową. - Muszę przyznać, że naprawdę za tobą tęskniłem.

Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć kąśliwie, ale coś w tonie jego głosu powstrzymuje ją od tego. Widzę, że się waha.

- A ja za tobą panie... Na swój sposób. Wróciłeś do siebie po zamachu Gibertiego?

Wzrusza ramionami i unosi obie dłonie, z których jedna jest podwinięta.

- Bóg jest miłościw. Dał mi dwie ręce. Przy odrobinie wprawy lewa może powiedzieć tyle samo prawdy, co prawa.

- Więcej, mam nadzieję - mówi moja pani dość ostro. On się śmieje.

- Och, chyba nie gniewasz się ciągle za tych kilka linijek? - Tylko za kłamstwo. Nigdy nie gościłeś w mojej łożnicy, Pietro, i niegodziwością było dawanie do zrozumienia, że jest inaczej.

Pietro patrzy na mnie i najwyraźniej dopiero teraz dostrzega La Dragę, która stoi poskręcana, nieruchoma i milcząca jak kamień.

- Cóż... - Jej obecność najwyraźniej trochę go krępuje. - Ośmielę się zauważyć, że moja rekomendacja nie wyrządziła ci krzywdy. Ale, cara, nie przyszedłem, żeby rozdrapywać stare rany. Bóg mi świadkiem, że tego akurat mam serdecznie dość. Nie. Jestem tu, by zaoferować ci swoje usługi.

Moja pani nic nie mówi. Chciałbym, żeby teraz spojrzała na mnie, bo powinniśmy porozmawiać, ale ona nie odrywa od niego oczu.

- Fortuna sprzyja mi w Wenecji. Mogę korzystać z domu przy Canale Grande. No i czasami w tym wyjątkowym mieście dostarczam rozrywki osobom biegłym w literaturze, kilku zamożnym kupcom, niektórym z co bardziej utalentowanych artystycznie szlachciców. Pomaga mi kilka uroczych kobiet...

Widzę, jak w jej oczach pobłyskuje furia.

- Oczywiście, żadna twojej miary, ale są całkiem dobre na swój sposób. Gdybyś chciała przyłączyć się do naszej gromadki któregoś wieczoru... Jestem pewny...

Nie kończy, zdanie zawisa w powietrzu. Ach, precyzyjna sztuka obrazy. I choć stawką jest tu nasza przyszłość, nie potrafię powstrzymać się od czerpania radości z tej sceny, bo minęło tak dużo czasu od chwili, gdy widziałem moją panią w starciu z godnym jej przeciwnikiem.

Od jej spojrzenia w pokoju powiało chłodem. Roześmiała się i uroczym gestem rozłożyła nowe włosy na ramionach. Bogu niech będą dzięki za chciwe zakonnice!

- Piętro, powiedz, czy wyglądam na kogoś, kto potrzebuje łaski? Świadomość ryzyka zapiera mi dech w piersi.

- Ach, nie! Jako osoba absolutnie nie. Ale... - Zatacza zdrowym ramieniem krąg po komnacie.

- Och! - Śmiech mojej pani rozbrzmiewa jak dźwięk wydawany przez srebrne kulki padające na szkło. - Oczywiście. Śledziłeś Bucina i myślisz... O, jakże mi przykro! To nie jest nasz dom.

W miarę jak oczy robią mi się coraz większe od zuchwałości tego kłamstwa, moja pani odwraca się w stronę La Dragi.

- Pozwól sobie przedstawić panią Elenę Crusichi. To szlachcianka z tej parafii, dobra, poczciwa dusza, którą jak sam widzisz, Bóg obdarzył innym rodzajem wzroku, dzięki czemu może być ślepa na choroby tego świata i bardziej zbliżyć się do jego prawd. Odwiedzamy ją często z Bucinem, bo pociecha i rozmowa są jej równie potrzebne jak odzienie i żywność. Eleno...?

Gładka jak zwój najprzedniejszego aksamitu, La Draga wstaje i zwraca się ku naszemu gościowi z rozmarzonym uśmiechem na ustach. Oczy ma otwarte tak szeroko jak jeszcze nigdy, patrzący na nią nie ma wyjścia i wpatruje się w nie jak zahipnotyzowany.

- Nie obawiaj się, panie. - Głos mojej pani jest delikatny jak jedwab. - Jej błogosławieństwo nie jest zaraźliwe.

Ale choć ślepota La Dragi konsternuje go, on się nie boi. Zaczyna się śmiać.

- Och, pani! Jakim cudem człowiek może popełnić tak podstawowy błąd? Śledzić karła przynoszącego odzienie od handlarza starzyzny i pomyśleć, że ma związek z twoim położeniem! - Przerywa i taksuje wzrokiem jej niezbyt nową suknię, co, niestety, widać. - Co zaś do pani, signora Crusichi, mogę jedynie powiedzieć, że przebywanie w pani niewidomej obecności jest dla mnie zaszczytem. Z prawdziwą przyjemnością każę przesłać pani kosz jedzenia, tak by mogła pani potem wspomnieć o tym nic nieznaczącym uczynku Panu naszemu.

Odwraca się do Fiammetty.

- Zatem, carissima, czy zakończyliśmy już tę szaradę?

Ona nie odpowiada i po raz pierwszy boję się o nią. Milczenie się przedłuża. Prawie nie mamy pieniędzy ani też sposobności ich zarobienia. A człowiek, który mógłby nam pomóc za cenę naszej dumy, za chwilę ruszy w kierunku drzwi. Ale właśnie w chwili, gdy zamierzał odejść, wydarzyło się coś cudownego. Z łoża dobiegł głos czysty i głęboki niczym dzwon wzywający zakonnice na modlitwę pośród ciszy nocy.

- Signor Aretino? On się odwraca.

La Draga uśmiecha się, usta ma lekko rozchylone, jakby już z nim rozmawiała, a jej uśmiech jest tak uroczy, tak czysty w zestawieniu z bezdenną bielą oczu, i rozświetla jej twarz taką radością że w tej jednej chwili można było pomyśleć, iż łaska samego Boga prześwieca przez jej skórę. Nieważne, czy to prawda, czy nie. Chcę w to wierzyć.

- Podejdź do mnie, proszę. Tutaj.

Aretino wygląda na zmieszanego, podobnie jak my wszyscy. Ale robi to, o co ona prosi. Kiedy podchodzi do łoża, La Draga klęka na pościeli i wyciąga dłonie w stronę górnej części jego torsu. Przesuwa palce po jego szyi, do miejsca, w którym chusta zsunęła mu się trochę i odsłania koniec blizny. Natrafia na nią palcem. Zerkam na moją panią ale ona nie odrywa wzroku od tych dwojga.

- Ta rana wygoiła się lepiej niż twoja ręka - La Draga mówi cicho. - Miałeś szczęście, ale... - Jej palce przesuwają się po kaftanie. - Tutaj coś jest nie w porządku, jakaś słabość. - Kładzie dłoń blisko miejsca, gdzie bije jego serce. - Musisz na nie bardzo uważać. Bo zawiedzie cię któregoś dnia, jeśli nie skorzystasz z tej rady.

Z tonu jej głosu można sądzić, że to poważne ostrzeżenie, a choć on się śmieje, nerwowo odwraca od niej oczy. Ja nie potrafię odwrócić od nich oczu, bo jeśli to nie są czary ani dzieło Boga, to mogę stwierdzić jedynie, że La Draga jest najlepszą oszustką z jaką się w życiu zetknąłem.

Sarah Dunant
Kurtyzana z Wenecji

Świat Książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas