Rzemiosło zabijania

Miałem Paula za gadułę, który nie może się zdecydować, co zrobić z czasem, osaczył mnie, uczepił się z niezupełnie dla mnie jasnych powodów.

article cover
Wydawnictwo Czarne

Siadywał wciąż na tym samym miejscu, obserwując drzwi, w popielniczce papieros, któremu pozwalał dogasać, nie zaciągnąwszy się ani razu, i gdy w końcu uznałem swoją zabawę w chowanego za dziecinadę i poddałem się, powitał mnie jak dobrego znajomego i wskazał krzesło obok siebie. Pisał reportaże do działu "Podróże", sprzedawał je także do innych pism, a ponieważ żadnego nie czytałem, nie znałem jego nazwiska.

Może to niewłaściwe porównanie, ale w gazecie obowiązywała hierarchia poszczególnych działów podobna do tej, która zależnie od popełnionego przestępstwa występuje w więzieniach, i w tej hierarchii zajmował miejsce gwałciciela dzieci albo nieco powyżej. Nie żeby moja pozycja była o wiele lepsza, należałem do tak zwanych luźnych współpracowników zajmujących się to tym, to owym, gdy jednak trafi się coś, na co można patrzeć z góry, jak sam później przy jakiejś okazji powiedział, to się na to z góry patrzy.

Jego austriacki akcent nie uszedł mojej uwadze i choć zwykle raczej się z tym nie obnoszę, opowiedziałem mu, że moi rodzice pochodzili z Wiednia. Później spytałem, co sprowadziło go do Hamburga, bo przecież nie praca, nie miał widoków na posadę, i pamiętam, że się wzdrygnął, zupełnie jakbym był ciekaw, co w ogóle robi na tym świecie. Wszystko w jego osobie wydawało się w jakiś zdumiewający sposób tymczasowe, a on sam sprawiał wrażenie, jakby był gotów w każdej chwili zacząć wszystko od nowa, od początku, niemal jakby czekał na wybawienie. Jego odpowiedź zabrzmiała tak dramatycznie, że prawie nie da się jej zapisać, nie wzbudzając wątpliwości w jej prawdziwość.

- Mój anioł śmierci. Wprawdzie w tym samym momencie wybuchnął urwanym szybko śmiechem, ale do dziś nie wiem, czy jednak nie było w tych słowach cienia powagi, sądząc po sposobie, w jaki je wypowiedział, jak gdyby należały do jego potocznego języka.

- Nie próbuj niczego upiększać - ciągnął, choć nie miałem nawet okazji do riposty.

- Dobrze mnie zrozumiałeś. Lubiłem, gdy komuś udawało się jednym jedynym zwrotem zrobić z siebie głupca, jednak czy tego chciałem, czy nie, w kilku kolejnych zdaniach na swój sposób zrobił z nas błaznów, z nas obu, wciągnął w rozmowę o rzeczach ostatecznych, jakby nie było oczywiste, że nic z niej nie może wyniknąć i że tak czy owak zbyt wielu ludzi za pomocą takich samych słów wikła się w te same ogólniki.

Nie musiał mi się z niczego zwierzać, już samo bijące od niego zagubienie nasunęło mi myśl, że opuściła go żona i że dostawszy w kość, usiłował się na nowo odnaleźć, w środku życia, jak powiedział, jakby miał wybór, pójść naprzód albo się cofnąć, i jakby kierunek nie był wyznaczony raz na zawsze. Coś w nim przypominało mi dziecko w zbyt grubych okularach, zawsze instynktownie współczułem takim dzieciom - są w stanie zawiązać samodzielnie buty, ale wszystko inne przekracza ich możliwości.

Dla mnie był jednym z tych, którzy w pewnym wieku zaczynają myśleć o rozdrożach, inscenizują bezradne próby ucieczki i nie rozumieją, co się dzieje, gdy nagle stają przed zamkniętymi drzwiami. To była stara historia, właściwie mnie nudziła, w kręgu moich znajomych opowiadano ją we wszystkich możliwych wariantach i zawsze kończyła się w ten sam sposób: ktoś wymykał się z wizyty u przyjaciół, szedł do prostytutki, jakby miało mu to zastąpić wszystkie przegapione rewolucje, albo nagle pojawiała się u jego boku dziewczyna, wielbiąca go z niezrozumiałych powodów, a on zaczynał wierzyć, że dzięki niej może liczyć na odroczenie wyroku.

Nowa, którą Paul miał na myśli, robiąc ową sarkastyczną uwagę, miała na imię Helena i oczywiście nic nie mogło być tak proste, jak było, istniały stosowne anegdoty, którymi mnie uraczył, szukając potwierdzenia, że nawet najśmieszniejsze błahostki sprawiają na mnie wrażenie wyjątkowych i pierwszych. Choć wcale się nie umawialiśmy, po naszej pierwszej dłuższej rozmowie szybko stało się regułą, że spotykamy się rankiem w kawiarni, a ja się na to godziłem i czasem, gdy nie miałem nic pilnego, zostawaliśmy dłużej albo przyjmowałem jego zaproszenie i zmienialiśmy lokal, i wiedziałem, że zawsze w którymś momencie zacznie o niej opowiadać.

Raz doszliśmy nawet do wody, przespacerowaliśmy się wzdłuż portu rybackiego i przystani, aż w końcu dotarliśmy do śródmieścia, a on nie przestawał mówić, i być może miałem rację, tłumacząc jej później, że to właśnie owa mieszanina lekkości i powagi towarzysząca jego opowiadaniu ostatecznie sprawiła, że się nią zainteresowałem.

Najwyraźniej po raz pierwszy spotkali się przed piętnastu laty, później nie widywał jej ani o niej nie słyszał, z wyjątkiem tych kilku telefonów, gdy zagnało go w jej pobliże. Historia zaczynała się w jego wsi w górach i było w tym coś wzruszającego i śmiesznego zarazem, gdy z kilku okruchów lepił teraz konieczność, przeznaczenie: jeśli nie dla siebie stworzeni, to przynajmniej związani przez los. Nie pamiętał przy tym wiele, spacer w śniegu, choć nie umiałby powiedzieć, czy to ją sobie przypominał, czy też jakąś inną dziewczynę z tamtych czasów, z którą brodził w ciemności, śmiech, co rozpłynął się w chłodzie, kilka zdań, ale mówiło się przecież zawsze to samo, wstydliwe piersi szesnastolatki, obnażane na strychu nerwowymi palcami, jej smutek, być może tylko w jego absurdalnej imaginacji, bo tak bardzo chciał się zakochać, i że miała duże stopy.

Ona najwyraźniej zapamiętała więcej, tak przynajmniej twierdziła, i jak urzeczony możliwością uchwycenia choć cząstki minionego szczęścia, mógł teraz godzinami słuchać powtarzanych przez nią szczegółów, pytać, czy się jej naprzykrzał przechwałkami, czegóż to nie zrobi, gdy tylko wyrwie się z tej dziury, zjedzie cały świat albo zostanie pisarzem, jakby to było jedno i to samo, mógł dociekać, czy swoim gadaniem próbował wywrzeć na niej wrażenie, aż w końcu zawsze pytał, czy posunął się aż do miłosnych wyznań, a ona zaprzeczała, kręcąc głową, i ze śmiechem wypaliła, że na to był o wiele za tchórzliwy.

Nie wiem, wpadł właśnie na mnie przez przypadek, czy wybrałby także kogoś innego, kto stawiałby jeszcze słabszy opór, czy też to moje pochodzenie pozwoliło mu uznać, że mamy ze sobą coś wspólnego, a może zaufał mi, bo przeczuwał, że dręczy mnie to samo co jego: marzenie, żeby kiedyś napisać powieść, dzięki której czyjeś życie stanie się znośniejsze, która kogoś wynagrodzi, chociaż nie potrafiłbym powiedzieć za co.

To oczywiście duże uproszczenie, że w każdym dziennikarzu drzemie niespełniony pisarz, ale zbyt często zdarzało się, że po kilku kieliszkach wina ktoś nagle wyznawał, co go właściwie nurtuje, a ja w ostatniej chwili gryzłem się w język z ulgą, że sam z tym nie wypaliłem, aż do chwili, gdy także z Paulem wdałem się w rozmowę o wielu niedocenionych geniuszach redakcyjnych. Było to rankiem, po tym jak bitą godzinę czekałem w foyer hotelu Reichshof na wywiad z reżyserką z Schauspielhaus, aż wreszcie wpadła jak bomba i odpędziła mnie ruchem ręki, którego nigdy nie zapomnę, a on próbował mnie pocieszyć, włączając mnie do owego podejrzanego kręgu.

- Nie będziesz przecież trwonił życia na takie błahostki - zaczął, gdy się tym z nim podzieliłem.

- Jak się dokładnie przyjrzeć, wszystko jest kwestią stanowiska. A później powiedział coś, co miało być jeśli nie pasowaniem na rycerza, to przynajmniej swego rodzaju formułą uniewinnienia, ale sądząc po tonie, równie dobrze mogło być potępieniem.

- Dla mnie jesteś pisarzem. Na tym poprzestał i właśnie dlatego, że chwila akurat byłaby stosowna, nie odważyłem się wspomnieć, że po naszych spotkaniach siadywałem w domu i spisywałem, co opowiadał, choć dziś nie mogę powiedzieć, żebym wiele oczekiwał po moich już to zbyt zuchwałych, już to bojaźliwych próbach.

Dla mnie nic z tego nie nadawało się do użytku i skłamałbym, twierdząc, że dopuściłem go do siebie tylko z powodu jego rozpaczy, uprzytomniłem sobie, iż cokolwiek zrobi, ostatecznie i ja będę miał z tego jakieś korzyści. Bo chociaż czasem zdawał się graczem, który nie wykonał jeszcze ruchu albo miał serię niepowodzeń i przy pierwszej okazji będzie tak długo podbijał stawkę, aż doszczętnie się spłucze, to na początku naszej znajomości wystarczyło mi przeczytać własne notatki, by pojąć, że wyjdzie z tego co najwyżej melodramat, nic więcej.

W każdym razie podczas jakiejś podróży do Londynu przed sześcioma miesiącami ponownie spotkał Helenę i już sam fakt, że, jak powiedział, nie mógł to być przypadek, po raz kolejny uświadomił mi, jakiego rodzaju historii pragnął.

Przerażało mnie, jak bardzo potrzebował iluzji, to była prawdziwa elegia na jej cześć, jakby nie wiedział, że na wydeptanych ścieżkach całego świata wcześniej czy później wpadniemy na kogoś, kogo znamy, i wcale nie musi nas to wytrącać z równowagi. Wystarczyłoby, żeby posłuchał samego siebie, a zrozumiałby moje kręcenie głową, zdziwienie wywołane uwagą, że na początku wcale jej nie poznał, nie zareagował, gdy stanęła przed nim na Paddington Station, młoda kobieta powtarzająca bez przerwy jego imię, gapił się na nią i uwierzył, że to ona, dopiero gdy siedzieli naprzeciwko siebie w pobliskim lokalu, trzymali się nad stołem za ręce, patrzyli sobie w oczy, składali pierwsze wspólne wspomnienia. (...)
Norbert Gstrein
Rzemiosło zabijania
Wydawnictwo Czarne

Wydawnictwo Czarne
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas