Reklama

Zamienię cię w swoje marzenie

O takiej kobiecie marzą wszyscy faceci. A ona wybrała mnie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Bo nie chodziło jej o mnie

Ta firma połknie cię jak wieloryb! - zaśmiał się Waldek, odstawiając na stół pusty kufel piwa. - Nawet na panienki nie będziesz miał czasu...

- Chyba że przygruchasz sobie jakąś w firmie, wtedy nie musiałbyś się spieszyć do domu - dodał Piotr.

- No, uważaj - pogroził mi palcem Waldek. - Ten koleś przed tobą też tak myślał i wyleciał z pracy. A nasza koleżanka z marketingu zaraz za nim.

- Ale ich przyłapali... No, wiesz na czym - uśmiechnął się ironicznie Marek. - Robili to w biurze.

- Nic dziwnego, że mieli tyle nadgodzin - zarechotał Piotrek, a inni mu zawtórowali. Każdy z nas wypił przynajmniej po kilka kufli piwa i niewiele nam było trzeba, żeby się dobrze bawić. Miałem nadzieję, że po tym wieczorze chłopaki przestaną traktować mnie z rezerwą.

Reklama

Pracowałem w firmie zaledwie dwa tygodnie, a wyjście do pubu było przysłowiowym przełamaniem lodów.

- Niezła była ta Monika - Pawłowi zebrało się na wspominki. - A jak zbudowana... - pokazał rękami duży biust. - Było na co popatrzeć, tym bardziej że wcale tego nie kryła. Odeszła i zostały same uniformy.

Miał rację. Większość kobiet w naszej firmie ubierała się zupełnie aseksualnie. Marynarka i spodnie, ewentualnie spódnica za kolano. Bezpieczne, czyli mdłe kolory.

- No, nie przesadzaj - wtrącił się nagle Karol. - A Kamila?

- Ładna, ale obojętna jak głaz - ocenił Waldek. - Nic jej nigdy nie rusza.

- Eee, tam - machnął ręką Piotrek. - Znam takie jak ona. Z wierzchu zimne jak lód, w środku gorące. Trzeba umieć do takiej podejść - rzucił, a chłopaki zaczęli się śmiać.

- I ty pewnie umiesz? - zauważył któryś kpiąco. A potem wysłuchałem kilku historii, jak to nasza koleżanka spławiła paru delikwentów. No i kilku teorii na temat, dlaczego takie kobiety są obojętne na męskie starania.

- Mówię wam, ona woli kobiety - stwierdził Paweł.

- Palnij się w głowę. Jest rozwódką - przypomniał Waldek.

- A to w czymś przeszkadza?

- Mąż puścił ją w trąbę i tyle. Ma uraz do facetów.

- Mówię wam, to tylko kwestia odpowiedniego podejścia - upierał się Piotrek.

- No to spróbuj ją podejść - prowokował Karol.

- Ciekawe, czy zauważy - ironizował Waldek. Śmiałem się razem z nimi, chociaż niewiele miałem do powiedzenia. Ledwie kojarzyłem tę Kamilę. Ładna blondynka, trochę starsza ode mnie. Prawdę mówiąc, nigdy bym się nie odważył do niej wystartować. I założę się, że niejeden z nich też miałby stracha. Ale teraz przed kolegami łatwo było stroszyć swoje kogucie piórka. Pośmialiśmy się jeszcze, wypiliśmy po kilka piw, a koło północy, nieźle wstawieni, rozeszliśmy się do domów.

A już w poniedziałek mogłem się przekonać, jakie podejście do kobiet (konkretnie Kamili) ma Piotrek. Szczerze mówiąc, miał wdzięk słonia. Na parkingu zastawiał jej samochód swoim (dzwoniła do niego wściekła z dołu), zagadywał na korytarzu (odchodziła z miną pokerzysty), żartował (i sam się z tych żartów śmiał). Gdybym był kobietą, nigdy bym nie dał się poderwać na takie wyświechtane chwyty. Trudno się więc dziwić pięknej Kamili... Któregoś dnia, kiedy wszedłem do firmy punkt dziewiąta, na windę czekał mały tłumek, również Piotrek i Kamila. On nawijał non stop. Gdy winda stanęła na parterze i drzwi się otworzyły, ludzie zaczęli wchodzić do środka.

- Ty, chłopie, będziesz musiał poczekać na następny kurs - zwrócił się do mnie rozbawiony Piotrek, bo wewnątrz było już sześć osób. Cofnąłem się, a drzwi windy powoli zaczęły się zamykać. Miałem nadzieję, że zaraz zamilknie też głos Piotra, ale... ktoś uniósł w górę swoją teczkę i drzwi z powrotem się otworzyły. Z windy wyskoczyła blondynka. To była Kamila.

- Ja też zaczekam na następny kurs. Nie lubię tłoku - rzuciła. Zobaczyłem tylko osłupiałą minę Piotra, a potem drzwi ponownie się zamknęły i winda ruszyła w górę.


- W sumie dobrze pani zrobiła - zacząłem. - Znając go, byłby w stanie zatrzymać windę między piętrami, żeby tylko zwróciła pani na niego uwagę...

- Niestety, nie zauważył, że już dawno zwróciłam, a on powinien dać sobie spokój - uśmiechnęła się ciepło. Inaczej niż wtedy, kiedy rozmawiała z Piotrem. Nie robiła wrażenia lodowatej. I... cały czas przyglądała mi się z zainteresowaniem.

- Coś jest nie tak? - spytałem speszony.

- Nie, po prostu kogoś mi pan przypomina - dodała przepraszająco. - To dziwne, że nie zauważyłam tego podobieństwa wcześniej, ale pan chyba niedługo u nas pracuje, prawda?

- Prawda...

Kiedy jechaliśmy windą, miałem okazję przyjrzeć jej się z bliska. Na pewno była ode mnie starsza, ale należała do tych kobiet, które w każdym wieku wyglądają świetnie. Miała klasyczną, stonowaną urodę. Ubierała się też klasycznie, co akurat bardzo jej pasowało. Była trochę posągowa, więc pewnie stąd się brały te wszystkie sądy, że jest zimna i niedostępna. Ale podobała mi się...

- A tak właściwie jak ma pan na imię? - zapytała, gdy winda stanęła na naszym piętrze.

- Sławek - przedstawiłem się.

- Kamila - podała mi rękę. A potem każde z nas poszło w swoją stronę. Mijaliśmy się w firmie prawie codziennie. Miałem wrażenie, że ona mnie lubi, chociaż nie potrafiłem podać żadnego dobrego powodu, dlaczego miałoby tak być. Widziałem jednak, jaka potrafi być wyniosła i chłodna. Jak przewraca znudzonymi oczami, gdy rozmawia z Piotrem. Mnie sama zaczepiała. Uśmiechała się... Za dużo sobie przypisywałem? Sam nie wiem, ale miałem wrażenie, że to, co się między nami dzieje, nie do końca jest sprawą przypadku. Pewnego dnia, kiedy otwierałem drzwi swojego samochodu, usłyszałem nagle za plecami:

- W którą jedziesz stronę? To była ona. Jak zwykle posągowo piękna.

- A ty? - spytałem. -

Muszę odebrać swój samochód z warsztatu, a nie znoszę autobusów...

- Nie lubisz tłoku?

- No właśnie.

- Wsiadaj - rzuciłem. Pojechaliśmy do tego warsztatu. Nie bujała. Rzeczywiście wymieniali jej klocki hamulcowe. Miała zgrabny, elegancki samochodzik, idealnie pasujący do całości.

- A teraz w którą stronę? - uśmiechnęła się, kołysząc na palcu kluczykami.

- To nie do domu? - zdziwiłem się.

- Co powiesz na obiad?

Zgodziłem się chętnie. Lodówkę miałem pustą, więc i tak czekały mnie zakupy w supermarkecie, a na obiad byłaby pewnie odgrzewana pizza.

- Jedź za mną - uśmiechnęła się Kamila i wsiadła do swojego eleganckiego auta. Nieźle jeździła jak na kobietę. Z werwą. Chwilami musiałem uważać, żeby jej nie zgubić. Tym bardziej że wyjechaliśmy z centrum... Tłok był mniejszy i Kamila poczuła się pewniej, coraz częściej naciskając pedał gazu. W pewnym momencie dała mi znak, że skręcamy w lewo. Zwolniła, więc domyśliłem się, że już dojeżdżamy do celu. Zatrzymaliśmy się przed małą knajpką o nazwie "Athena".

- Mam nadzieję, że lubisz greckie jedzenie? - spytała.

- Lubię dobre...

- Więc powinieneś być zadowolony - odparła i pewnie weszła do środka.

- Kalimera, Kamila - zawołał zza baru tęgawy brunet.

- Kalimera, Nikos - odparła ona. Nietrudno było się domyślić, że jest tutaj dobrze znana. Usiedliśmy w rogu sali, a Nikos z uśmiechem podał nam kartę. Podejrzewam, że Kamila znała jej zawartość na pamięć, bo nawet do niej nie zajrzała. Od razu zamówiła dla nas po lampce wina, a potem rozpięła żakiet i oparła się wygodnie na siedzeniu.

- Ty też możesz poluzować krawat - uśmiechnęła się, a ja zrobiłem, o co prosiła. Nikos przyniósł wino, a ona skosztowała go z miną znawcy:

- Wyśmienite. Jak wszystko tutaj, bo to jedyna grecka knajpa prowadzona przez rodowitego Greka - dodała.

- Często tutaj jadasz?

- Zawsze - uśmiechnęła się. - A Nikosa znam od lat i wierz mi, gotuje świetnie...

Kamila była zupełnie inna niż w pracy. Wesoła, rozluźniona. Nawet zdjęła żakiet, więc mogłem sobie obejrzeć, jak jest zbudowana. Niezła była. Szczupła i harmonijna jak te greckie posągi. Uwodziła mnie celowo? Siedziałem naprzeciwko niej, słuchałem jej opowieści i zastanawiałem się, dlaczego zaprosiła tu właśnie mnie. Założę się, że połowa facetów w naszej firmie próbowała ją poderwać, a ona wybrała mnie. Dlaczego? Przecież nawet nie byłem w Grecji, a ona jeździła tam kiedyś co roku z mężem. Ale czy zastanawianie się nad tym miało jakiś sens? Ona podobała się mnie, ja jej... Czego chcieć więcej? Gdy wychodziliśmy z knajpy, zaczynało już zmierzchać.

- Powtórzymy to kiedyś? - spytałem. Spojrzała na mnie bardzo przenikliwie, jakby próbowała odgadnąć, o czym myślę.

- To zależy... - powiedziała.

- Od czego?

- Od tego, czy nie masz zbyt długiego języka.

Dobrze wiedziałem, o co jej chodzi, i przystałem na jej warunek, chociaż nie było to łatwe. Chciałbym zobaczyć minę Piotra, gdyby się dowiedział, z kim spędziłem piątkowy wieczór. Tak to się zaczęło. TO, bo na początku nie wiedziałem, jak określić relację między nami. Przyjaźń? Romans? Zakochanie??? Ona mnie wabiła, uwodziła, a ja się temu poddawałem. Do niczego nie zmierzałem. Kamila była przecież kobietą z klasą, a takie same lubią decydować o biegu zdarzeń. Właściwie to ona mnie uwiodła... Zaczęło się normalnie. Był piątek. Znów pojechaliśmy na kolację do Nikosa, wypiliśmy dużo wina. O wiele za dużo, żebym wracał samochodem. Ona również, więc wezwaliśmy taksówkę. Najpierw pojechaliśmy odwieźć Kamilę.

- Odprowadzić cię na górę? - spytałem, kiedy zatrzymaliśmy się pod jej blokiem.


- Chyba dam sobie radę... - zaśmiała się nerwowo. - Ale dziękuję - pocałowała mnie w policzek. Wysiadła niepewnie i chwiejnym krokiem poszła w stronę bramy. A potem otworzyła torebkę w poszukiwaniu kluczy.

- Ja jednak pani pomogę - powiedziałem do taksówkarza. Zapłaciłem mu i otworzyłem drzwi.

- Czekać na pana? - spytał kierowca.

- Jeżeli nie wrócę za piętnaście minut, proszę jechać.

- Ok - uśmiechnął się głupkowato. Podbiegłem do Kamili i objąłem ją, zanim zdążyła wejść do środka.

- To ty? - odwróciła się zaskoczona.

- A kto? Wolę sprawdzić, czy trafisz bezpiecznie na górę...

- Kochany głuptasie - powiedziała, ale pozwoliła się odprowadzić. Otworzyła drzwi swojego mieszkania, a potem złapała mnie za rękę i wprowadziła do środka. Nie zapaliła górnego światła, tylko zrzuciła pantofle i zaświeciła lampkę stojącą w pokoju.

- Rozbieraj się - powiedziała miękko, zasuwając zasłony. Zdjąłem szybko buty i zanim zdążyła się odwrócić od okna, objąłem ją w pasie.

- Chcesz się czegoś napić? - spytała.

- Niekoniecznie - wyszeptałem, rozkoszując się jej zapachem. Pocałowałem jej słodką skórę, a ona delikatnie odchyliła głowę, dając mi przyzwolenie na dalsze pocałunki. Moje ręce powędrowały w górę, niecierpliwie pieszcząc jej piersi. Kamila oparła się o mnie i pozwoliła, żebym ją dotykał. A kiedy z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, obróciłem ją w swoją stronę. Dopiero teraz mogłem skosztować jej warg. Słyszałem nasze przyspieszone oddechy i moje pieszczoty stawały się coraz bardziej natarczywe. Aż w końcu położyłem Kamilę na jej miękkim, beżowym dywanie i uniosłem w górę jej spódnicę. Czułem, jak drżą jej uda. Ona też mnie pragnęła... Rano obudziłem się obok Kamili. Jeszcze spała. Dopiero teraz miałem okazję przyjrzeć się lepiej jej mieszkaniu. Jego właścicielka z pewnością miała styl i zasobny portfel. Sypialnia była urządzona w modnym, ascetycznym stylu. Jedwabna pościel, minimum mebli, jasna kolorystyka... Dałbym też głowę, że obrazy, które wisiały na ścianach, to nie były żadne reprodukcje, tylko oryginalne malowidła kupione w galerii. Kamila była babką z klasą. I z temperamentem... Na chwilę wróciło do mnie wspomnienie wczorajszej nocy. Kochaliśmy się kilka razy, na dywanie, na tym łóżku, a potem nawet pod prysznicem. Była jak ogień, żarliwa i gorąca. A jednocześnie pewna siebie i świadoma swego ciała. Właściwie to ona narzucała rytm naszego miłosnego zbliżenia. Na myśl o tym, znowu poczułem potrzebę, żeby dotknąć jej aksamitnej skóry. Włożyłem rękę pod kołdrę. Kamila była naga, więc mogłem swobodnie dotykać jej piersi, brzucha...

- Hmm - zamruczała. - Co za miła pobudka.

Nie przestałem jej pieścić. Miała takie cudownie gładkie i delikatne ciało. Takie idealne. I takie wrażliwe na dotyk. Czułem, jak drży, jak pokrywa się gęsią skórką, kiedy moje palce przesuwają się wzdłuż jej kręgosłupa, krągłości bioder i ud... Chciałem się z nią kochać i ona też chciała. Miłość z nią była stokroć lepsza niż poranna kawa... Ale kawę też wypiliśmy pół godziny później. W jasnej, przestrzennej kuchni. Tu z kolei dominowała stal i biel, które potęgowały wrażenie czystości i ascetyczności wnętrza. Kamila usiadła naprzeciwko mnie opatulona w miękki, biały szlafrok. Trzymała w ręku białą filiżankę i patrzyła na mnie tak, jakby chciała przejrzeć na wylot.

- O czym myślisz? - spytałem.

- Zastanawiam się, jak długo umiesz dochować tajemnicy?

- Długo - odparłem, patrząc jej pewnie w oczy.

- To pamiętaj, nikt nie może się o nas dowiedzieć. Jeśli rozeszłoby się to po firmie, plotki nas zniszczą. Oboje, rozumiesz? - dodała. - Jeśli piśniesz o nas słowo, to koniec - spojrzała na mnie lodowatym wzrokiem. Byłem pewien, że dotrzyma słowa. Postawiła trudny warunek, bo który facet nie lubi się chwalić miłosnymi podbojami przed kolegami. Ale jednocześnie za bardzo mi na niej zależało, żeby ryzykować. Trzymałem więc język za zębami. Z firmy zawsze wychodziliśmy osobno, chociaż potem jechaliśmy prosto do niej. Uwielbiałem te nasze sekrety i wieczory. Rzadko wychodziliśmy z domu, bo przecież w pubie czy w kinie moglibyśmy spotkać kogoś znajomego. Jedynym odstępstwem od tego była knajpa Nikosa.

Żyliśmy trochę jak w klatce, ale jakże rozkoszna była to klatka. Podobał mi się jej świat. Jej dom, jej płyty, jej obrazy, książki. Rzadko spotyka się kobietę z taką klasą i tak wyszukanym gustem. Imponowała mi. Schlebiało mi też to, że wybrała takiego faceta jak ja, który nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie znał się na jazzie, nie czytywał książek po angielsku. Ale patrząc na nią, chciałem to robić. Słuchać wyszukanej muzyki, dużo czytać, mieć zdanie na każdy temat. Dla niej to wszystko było takie naturalne, takie proste. Uwielbiałem tę kobietę i godziłem się na wszystko. Czasami tylko, leżąc obok niej, zastanawiałem się, dlaczego mnie wybrała? Wiedziała, że będę taki uległy, taki w nią zapatrzony, taki zakochany... Tak, kochałem ją, chociaż ona niechętnie mówiła o miłości.

- Wy, mężczyźni, szybko się zakochujecie i szybko odkochujecie.

- My, mężczyźni - powtórzyłem kpiąco. - Nie lubię takiego gadania. Teraz my to tylko ty i ja - powiedziałem, a słowa te płynęły prosto z serca.

- Pocałuj mnie lepiej, dobrze? - tego nie musiała mi dwa razy powtarzać. Czasem zostawałem u Kamili do rana i właśnie dlatego stwierdziła, że powinienem mieć u niej zapasową koszulę, krawat, szczoteczkę do zębów...

- Dobrze - uśmiechnąłem się - przywiozę sobie coś jutro. A wtedy ona wyszła na chwilę do przedpokoju i wróciła po chwili z pokaźną paczką.

- To dla ciebie - powiedziała.


- Pomyślałaś o wszystkim - spojrzałem na nią z miłością, bo domyślałem się, co jest w środku. Koszula, krawat, nawet pidżama. Wszystko w jasnych, beżowych kolorach. Takich, jakie lubiła Kamila, nie ja.

- To wszystko jest ładne. Tylko że nie będę miał do czego nosić tej koszuli. Zauważyłaś, że wszystkie garnitury mam granatowe? Dla wygody wszystkie koszule kupowałem błękitne. Dzięki temu nigdy nie miałem problemu, że coś do siebie nie pasuje.

- Nie szkodzi - odparła. - Kupimy ci jakiś jasny, brązowy garnitur. Od czasu do czasu konieczna jest odmiana.

Na jej życzenie kupiłem nowy garnitur, nowe buty i teczkę. A potem kilka innych rzeczy w stonowanych, ekologicznych kolorach, które Kamila uwielbiała. Drogo to wyniosło, ale ona też robiła mi drogie prezenty: woda toaletowa, skórzane rękawiczki, kaszmirowy golf, który mogłem nosić pod marynarkę. Wszystko to kupiła według własnego uznania. Przerabiała mnie na swoją modłę, ale nie przeszkadzało mi to, byłem w niej naprawdę zakochany. Dlatego kiedy stwierdziła, że nie powinienem się tak krótko ścinać, obiecałem, że zapuszczę włosy. Doszła do wniosku, że niepotrzebnie noszę soczewki kontaktowe, bo dobrze mi w okularach.

- Wybralibyśmy ci tylko bardziej twarzowe - oceniła, przyglądając mi się z ukosa. Pojechaliśmy razem do optyka. Wtedy po raz pierwszy złamała swoją żelazną zasadę. Wyszliśmy z ukrycia. Nic szczególnego się nie wydarzyło, nikogo nie spotkaliśmy, więc coraz częściej wypuszczaliśmy się potem do miasta.

- Zawsze możemy udać, że właśnie się spotkaliśmy - wyjaśniła słodko Kamila. Pod jej wpływem bardzo się zmieniłem. Nawet po domu nie chodziłem już w starych dżinsach i brudnym podkoszulku. Zdaniem Kamili to, jak wyglądamy w obecności bliskiej osoby, świadczy o naszych uczuciach. Kochałem ją, więc stałem się bardziej elegancki, bardziej wymuskany. Nawet koledzy w pracy to zauważyli.

- No, no... - ocenił z uznaniem Waldek. - Nareszcie kupiłeś sobie nowy garnitur...

Uznałem, że Kamila miała rację. Rzadko wychodziliśmy do jej znajomych, ale i to wkrótce miało się zmienić. Jej przyjaciółka z dawnych lat zaprosiła ją na urodziny.

Tydzień później, w sobotę, poszliśmy na to przyjęcie urodzinowe do jej przyjaciółki. Jak tylko weszliśmy do środka, od razu zauważyłem, że wszyscy dziwnie przyglądają się mnie i Kamili. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Podeszła do stołu z zakąskami. - A wiesz, że Grzegorz wrócił do Polski? - zagadnęła ją gospodyni przyjęcia. Nie wiedziałem, kim jest Grzegorz, ale na twarzy Kamili zobaczyłem poruszenie. Na tyle ją już znałem... Zarumieniła się i odwróciła w stronę stołu.

- Czy to wegetariańska sałatka? - spytała, żeby zmienić temat.

- Tak - odparła gospodyni, a potem kontynuowała przerwany wątek. - Spotkałam go przypadkiem. W supermarkecie - ciągnęła - wrócił do Polski miesiąc temu. Tym razem na stałe. Cha, cha - zaczęła się głośno śmiać.

- Kto by mu wierzył, co? - Kamila jadła wolno, robiąc wrażenie zupełnie niezainteresowanej tymi sensacjami.

- W każdym razie zaprosiłam go na dzisiejszy wieczór... - w tym momencie Kamila aż się zakrztusiła.

- Och - uśmiechnęła się ironicznie gospodyni. Kamila zrobiła się cała czerwona na twarzy. Wiedziała, że wszyscy na nią patrzą, a jednocześnie nie potrafiła zapanować nad kaszlem. Podszedłem do niej i odebrałem talerzyk.

- Dziękuję, kochanie - powiedziała.

- Wszystko w porządku?

- Tak. Po prostu ostra ta sałatka - stwierdziła po chwili. Domyślałem się, że próbuje odwrócić uwagę wszystkich od tego, jakie wrażenie wywarła na niej wiadomość o przyjeździe Grzegorza. Ale nie udało jej się oszukać nawet mnie, chociaż nie miałem pojęcia, co to za facet. Nie zdążyłem jej o to zapytać, bo zadzwonił dzwonek do drzwi. Gospodyni uśmiechnęła się przepraszająco i poszła otworzyć. A kiedy wróciła z nowym gościem, od razu domyśliłem się, że to jest Grzegorz. Skąd? Wyglądałem jak jego młodszy brat. Miałem prawie identyczną fryzurę, okulary na nosie, brązową marynarkę... Nawet pachniałem tą samą wodą kolońską i... czułem się jak idiota! Pozostali goście przywitali Grzegorza entuzjastycznie, a ja zrozumiałem wszystko. Te badawcze spojrzenia, szepty... Zerknąłem z wyrzutem na Kamilę, ale ona patrzyła na tamtego. Patrzyła tak, jakby widziała zmarłego, którego dawno pochowała. On też ją zobaczył, podszedł do niej, zaczęli rozmawiać. Mnie nawet nie przedstawiła. Od momentu, kiedy pojawił się tamten, zachowywała się tak, jakby mnie w ogóle nie było. Może najrozsądniej byłoby wyjść, ale nie chciałem dawać satysfakcji wszystkim tym ludziom, którzy przyglądali się nam od samego początku. Postanowiłem zagrać im na nosie i... podszedłem do Kamili. Jej towarzysz spojrzał na mnie z wyższością. Miałem tego dość.

- Przedstawisz nas?

- Jasne - zmieszała się Kamila. Nie dowiedziałem się o nim jednak niczego więcej, poza tym co już wiedziałem. Że ma na imię Grzegorz. Grzegorz zmierzył mnie ponownie od stóp do głów, po czym przeprosił nas i odszedł.

- Kto to? O co tu, do cholery, chodzi? - zapytałem ukochaną.

- Nalej mi wina - podała mi swój pusty kieliszek.

- Kto to? - dociekałem.

- Nie teraz, proszę.

Muzyka powoli sączyła się z głośników i niektórzy ośmieleni alkoholem zaczęli tańczyć, Grzegorz też. Z jakąś ponętną blondynką, w długiej zielonej sukni, która dokładnie opinała wszystkie fałdki tłuszczu. Kamila odstawiła kieliszek i złapała mnie za rękę. Pociągnęła w stronę tańczących, ale nawet nie drgnąłem. Byłem wściekły i miałem dość tej całej szopki. - No, proszę - spojrzała na mnie błagalnie. A potem się przytuliła i udając, że całuje mnie w ucho, wyszeptała:

- Wszyscy na nas patrzą. Nie rób mi tego.

Na swoje nieszczęście kochałem ją. Dlatego objąłem ją w pasie i wprowadziłem na parkiet. Kamila przytuliła się do mnie ciasno, a głowę oparła na moim ramieniu. Wiedziałem, że cały czas patrzy na Grzegorza i tę tęgawą jaszczurkę obok niego. Nie zamierzałem tego dłużej znosić.

- Wychodzę - powiedziałem Kamili na ucho. - Idziesz ze mną czy zostajesz?

- Oszalałeś? Nie rób scen!

- Ja? - udałem zdziwienie. - Ty robisz je już od godziny. Nie wiem, o co tu chodzi, ale nie zamierzam dłużej grać w tym przedstawieniu.

- Sławek...

- Wychodzę - puściłem ją. Próbowała złapać mnie za rękę, ale jej nie pozwoliłem. Wiedziałem, że jesteśmy w centrum zainteresowania, ale byłem dziwnie spokojny. Bez słowa wyszedłem do przedpokoju, Kamila za mną... Złapałem swój płaszcz, odwróciłem się na pięcie i otworzyłem drzwi. Kiedy znalazłem się na ulicy, poczułem ulgę. Postanowiłem przejść się chwilę, żeby trochę ochłonąć. Przeszedłem zaledwie kilka metrów, kiedy usłyszałem za sobą czyjeś kroki. To była Kamila. Biegła za mną niezdarnie, wymachując nienaturalnie rękami. No cóż, była na szpilkach, a w dodatku pijana.

- Sławek, zatrzymaj się! - krzyknęła. Stanąłem i poczekałem, aż mnie dogoni.

- Dziękuję, że zrobiłaś ze mnie idiotę. Wyglądam prawie jak jego sobowtór.

- Nie miałam pojęcia, że Grzegorz tam będzie - broniła się.

- To dało się zauważyć - dodałem ironicznie.

- Kim on jest?

- To mój mąż.

- Co?

- Były - wyjaśniła. - Ale wciąż nie mogę się z nim rozejść...

- Nie macie rozwodu?

- Mamy, ale znacznie trudniej rozwieść się tu - wskazała dłonią swoją głowę. - Ja i on...

O czym ona mówiła?! Co mnie obchodziła ona i on?! Myślałem, że teraz jesteśmy tylko ja i ona. Co miał do tego jej były mąż? Nie chciałem tego słuchać.

- Zrobiłaś ze mnie idiotę! - powtórzyłem tylko i ruszyłem przed siebie. Ona biegła za mną. Próbowała mi coś wyjaśniać, ale to wszystko nie miało sensu. Nagle zobaczyłem nadjeżdżającą taksówkę. Machnąłem ręką. Kierowca się zatrzymał. Otworzyłem tylne drzwi samochodu.

- Wsiadaj! - powiedziałem, a ona wsiadła posłusznie.

- Pojedziesz ze mną? - spytała z nadzieją.

- Nie! Muszę to wszystko sobie przemyśleć - dodałem i zatrzasnąłem drzwi. Taksówka ruszyła, a Kamila odwróciła głowę w moją stronę. Wydawało mi się, że uśmiechnęła się smutno, ale po chwili widziałem już tylko zarys jej głowy, a potem samochód zniknął za zakrętem. Do domu wróciłem na piechotę. Byłem zły na Kamilę i nawet ten długi spacer w środku nocy nie pomógł mi zbytnio ostudzić emocji. Czułem się wykorzystany i oszukany. Myślałem, że ona mnie kocha. Tymczasem ciągle kochała tamtego... Do tego stopnia, że próbowała mnie przerobić na jego modłę. Teraz wiedziałem, że wszystkie prezenty, które od niej dostałem, to były tylko poszególne elementy tej całej przebieranki. Ale po co? Przecież to chore, głupie, obrzydliwe! Wróciłem do domu ze złamanym sercem. Byłem pewien, że to koniec. Jeśli Kamila nie potrafi zapomnieć o swoim byłym mężu, niech znajdzie sobie innego pajaca, który da się przerobić, jak ona będzie chciała. W niedzielę od rana dzwonił mój telefon. Nie odbierałem, bo wiedziałem, że to ona, a nie chciałem z nią rozmawiać. Cały dzień przeleżałem w łóżku przed telewizorem. Próbowałem nie myśleć o tym, co się stało, chociaż wcale nie było to takie proste. Było mi bez niej cholernie źle. Ale z drugiej strony nie mogłem wybaczyć czegoś takiego. W poniedziałek specjalnie spóźniłem się do pracy. Nie uniknąłem jednak spotkania z Kamilą.

- Sławek, możemy porozmawiać? - zastąpiła mi drogę, kiedy mijaliśmy się na korytarzu.

- Nie boisz się, że ktoś nas zauważy, że się domyśli? - spytałem, bo zawsze tak bardzo trzymała się swoich zasad.

- Już nie.

- A co się stało?

- Kocham cię...

Nie wytrzymałem i roześmiałem się głośno.

- Śmiej się, proszę bardzo, masz do tego prawo - powiedziała. - Ale spotkajmy się po pracy. Chcę ci coś wyjaśnić. A ty musisz mnie wysłuchać.

Milczałem.

- Proszę...

Nadal się nie odzywałem.

- Kocham cię.

- Więc dlaczego mi to zrobiłaś?

- Wyjaśnię ci.

Zgodziłem się, bo chociaż chciałem zdusić w sobie uczucia do niej, wciąż kochałem ją jak głupi. Po pracy pojechaliśmy do... parku. Kamila chciała, żeby nikt nam nie przeszkadzał.

- Właściwie nie wiem, od czego zacząć - była zdenerwowana.

- Najlepiej od początku.

- Nie, tym razem lepiej od końca. Kocham cię - powtórzyła tego dnia po raz trzeci, ale jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co jest prawdą, a co kłamstwem.

- Wiem, że powinnam była powiedzieć ci o wszystkim dużo wcześniej. O Grzegorzu, o nas... Ale nie starczyło mi odwagi.

- Kochasz go? - spytałem, bo ta myśl od soboty nie dawała mi spokoju.

- Boże, Sławek, gdybyś wiedział, ile mu zawdzięczam! Jaki on jest dla mnie ważny! Nic tego nie zmieni. Ani nasz rozwód, ani te kilka lat, kiedy był za granicą. Wierz mi, nienawidziłam go przez ten czas, wciąż słyszałam jego słowa, że moja miłość jest jak uzależnienie. Że dla niego to zbyt duży ciężar, zbyt duże ograniczenie. Zranił mnie, porzucił, ale najpierw ukształtował. A takich rzeczy się nie zapomina. Każdy z nas ma w swoim życiu takich ludzi - spojrzała mi z nadzieją w oczy. Wiedziałem, że ma rację, dla mnie to ona była kimś takim.

- Bez niego byłabym nikim - dodała. - Poznałam go, gdy byłam bardzo młoda. Głupia i zupełnie niedoświadczona. Zaczęło się banalnie. Studentka i wykładowca. Banalne, ale prawie nierealne, biorąc pod uwagę fakt, ile nas dzieliło. Ja byłam panienką z prowincji, która po raz pierwszy wyrwała się z domu. On najzdolniejszym doktorantem i stypendystą. Ja poza urodą nie miałam nic. On miał tytuł naukowy i mnóstwo publikacji na swoim koncie. Był kimś, ja nikim. A jednak pokochał mnie.

- Trudno mu się dziwić - wtrąciłem, patrząc jak wiatr rozwiewa jej rozpuszczone włosy. - Jesteś piękna.

Złapała moją dłoń i dalej szliśmy, trzymając się za ręce. Ściskała mnie mocno, jakby bała się, że ucieknę.

- Grzegorz oczarował mnie od samego początku... - wróciła do przerwanego tematu. - Był cholernie zdolny, ale nie był typowym, nudnym naukowcem. Miał czas na miłość, na życie, na podróże. Zresztą trudno się dziwić, jemu zawsze wszystko przychodziło z taką łatwością... Wydawał mi się osobą z innego, lepszego świata. Ja chciałam być częścią tego świata, a Grzegorz chętnie został moim przewodnikiem. Czytałam te same książki co on. Słuchałam tej samej muzyki. Kochałam go tak bardzo, że podobało mi się to samo co i jemu... "To tak jak ja", pomyślałem.

- Oplotłam się wokół niego jak bluszcz. Na początku mu to nie przeszkadzało. Powiedziałabym nawet, że mu schlebiało. Mistrz i jego uczennica... Dwa lata po ślubie wyjechaliśmy razem do Wiednia. Grzegorz dostał tam stypendium naukowe. Pojechałam z nim, chociaż nie znałam niemieckiego. Wspominam to jak koszmar. Wtedy oboje zdaliśmy sobie sprawę, że ten związek to uzależnienie. On się męczył i ja też, więc wróciłam wcześniej do kraju. To wtedy przestało się układać. Próbowałam zapobiec rozwodowi, prosiłam męża, żeby dał nam czas, ale na niewiele się to zdało. I tak się ze mną rozwiódł, a potem wyjechał... Nie wiedziałam, jak dalej żyć. Przecież to on mnie stworzył, ukształtował na swoje podobieństwo. Przez kilka miesięcy leczyłam się u psychiatry, przez cztery lata wychodziłam na prostą. Znalazłam sobie dobrą pracę, kupiłam mieszkanie. Nie dopuszczałam do siebie żadnego mężczyzny i nagle... zjawiłeś się ty. Taki do niego podobny. Nawet głos i uśmiech mieliście podobne. Grzegorz ode mnie odszedł, więc postanowiłam sobie stworzyć własnego Grzegorza, jego replikę. Ciebie.

- Nie kochałaś mnie... - stwierdziłem z wyrzutem.

- Na początku nie widziałam ciebie w tobie. Tylko jego. Tego, kim możesz się stać. Tworzyłam cię tak, jak kiedyś on tworzył mnie. To nie było trudne, byłeś taki uległy, taki plastyczny...

- Bo cię kochałem... Z miłości człowiek potrafi zaprzedać własną duszę, wyrzec się siebie.

- Wiem - uśmiechnęła się. - Jesteśmy do siebie bardzo podobni, ty i ja... - nagle się zatrzymała i obróciła moją głowę tak, żebym mógł jej spojrzeć w oczy.

- Za późno zrozumiałam, że popełniłam błąd. Chciałam cię zmienić w Grzegorza, ale ty jesteś od niego dużo lepszy. Umiesz słuchać, masz poczucie humoru...

- Trochę późno to dostrzegłaś.

- Ale w końcu dostrzegłam - Kamila nie pozwoliła sobie przerwać. - Problem w tym, czy potrafisz mi wybaczyć...

"Czy potrafię? Ja już ci wybaczyłem", pomyślałem, a głośno powiedziałem:

- Spróbuję... Tylko koniec z okularami, żelowanymi włosami i całą tą szopką. Skoro jestem lepszy od niego, pozwól mi być sobą...

- Dobrze, kochany - wtuliła się we mnie mocniej. Mógłbym ją tak przytulać w nieskończoność.

Imiona bohaterów zostały zmienione.


Na ścieżkach życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy