Ratunku, oni znów do nas przyszli!
Zjawimy się do was dziś po południu! - poinformowała mnie Krysia. - Wypijemy herbatę, kawę, wino, posiedzimy! Jest sobota, mamy wolne...
- Ale ja nic nie mam do jedzenia! - broniłam się: - A może późnym wieczorem, bo muszę posprzątać mieszkanie. Albo jutro, w niedzielę... - Coś ty, nam pasuje dzisiaj! - usłyszałam. - Jutro wybieramy się do teściów. Zresztą, nie przejmuj się, może być byle co. Zrób tylko swój sernik i szarlotkę. Ty to jesteś gospodyni! U ciebie zawsze jest super!
Ale ja się nie uspokoiłam i pożałowałam, że im nie odmówiłam. Wstydziłam się i postanowiłam stanąć na wysokości zadania. Szkoda, bo rezultat był taki, że zamiast załatwiać swoje sprawy i odrabiać tygodniowe zaległości, "odgruzowywałam" dom. A potem dźwigałam siatki z zakupami i stałam kilka godzin przy kuchni, przygotowując jedzenie dla nieproszonych gości. I oczywiście Krystyna zjawiła się z mężem już o piątej. Byli w świetnych, rozrywkowych humorach, na luzie, ale elegancko ubrani, z butelką wina w ręku i kwiatami. A ja otworzyłam im w fartuchu, umorusana. Ledwo zdążyłam odgruzować dom i wstawić schab do piekarnika. Miałam brudne ręce, właśnie kończyłam robić ciasto. Na szczęście, mój mąż Robert zaczął ich zabawiać rozmową w salonie. I tak już było prawie przez cały wieczór. Ja szamotałam się między kuchnią a gośćmi. Biegałam, donosząc im jedzenie i zbierając talerze. Nadrabiałam miną, uśmiechałam się, ale tak naprawdę czekałam, aż wyjdą. Po wizycie dom znów nadawał się do sprzątania. A w kuchni piętrzył się stos niepozmywanych naczyń. Znów zmarnowałam dzień.
Tak prawie było co sobotę, od kiedy zmieniliśmy mieszkanie. Okazało się, że nasi dawni znajomi mieszkają obok. Na początku kontakty z nimi były miłe. Byli usłużni i chętni do pomocy. Dzięki nim zaaklimatyzowaliśmy się w nowym miejscu. Pomagali nam się urządzać. Mąż Krysi składał z moim mężem meble, przenosił rzeczy, malowali razem mieszkanie. Z czasem byli właściwie jak rodzina. Na co dzień i od święta. Niestety, wpadanie do nas stało się ich zwyczajem. Nadal przychodzą 2-3 razy w tygodniu, rozsiadają się, a ja ich obsługuję. Do siebie zaprosili nas tylko jeden jedyny raz na kawę i ciastka. Ich wizyty stały się dla nas męczące i psują nam plany. W ogóle mam dosyć tej znajomości, tym bardziej że nie mam co liczyć na rewanż. Jak się ich pozbyć? Może po prostu nie otworzymy drzwi i udamy, że nie ma nas w domu? A jak powiedzą, że jesteśmy niewdzięczni?
Regina, 36 l.