Kiedy jedzenie staje się obsesją
Historie dziewczyn, które przeszły przez piekło, kiedy wpadły w pułapkę zaburzeń odżywiania.
Myśli Agaty bezustannie krążyły wokół jedzenia. Jednorazowo potrafiła pochłonąć tyle, ile zdrowy człowiek zjadał w czasie paru dni. Później to zwracała...
To wszystko chyba zaczęło się od zawodu miłosnego. Zostałam sama i smutek tłumiłam słodyczami. Na początku nie było to nic poważnego. Potem codziennie coś podjadałam. W końcu wszystkie moje myśli krążyły wokół czegoś do zjedzenia. Już nie chodziło wyłącznie o słodycze. Przy każdej okazji szłam po coś do przekąszenia. Nawet moi przyjaciele zwrócili mi uwagę na to, że ja ciągle coś jem.
Straciłam nad sobą kontrolę
Budziłam się i w głowie miałam tylko jedno: jeść! I tak było niestety przez cały dzień! Bez końca, ale i bez uczucia głodu. Tylko to mnie interesowało. Aby wypełnić brzuch, byłam w stanie pochłonąć paczkę chleba tostowego z masłem i dżemem oraz górę pieczonych udek kurczaka. Gdy się najadałam, było mi dobrze, ale zaraz potem zaczynał się horror: czułam się źle z powodu przejedzenia, wyrzucałam sobie niekontrolowane opychanie się, ale było to dużo silniejsze ode mnie. Wpadłam w błędne koło i nie byłam w stanie sama z tego wyjść. Oczywiście strasznie tyłam, a to jeszcze bardziej mnie frustrowało. Żeby stracić na wadze, przerzuciłam się na restrykcyjną dietę. Zakładałam, że zjem nie więcej niż np. 200 kcal i w 2 tygodnie traciłam około 5 kg. Ale nie wytrzymywałam długo i znów zaczynałam się opychać. Nie mogłam przestać jeść. Miałam na zmianę okresy ostrej diety i chorobliwego opróżniania lodówki. Mój organizm był całkowicie rozregulowany. Niezależnie od tego, czy stosowałam dietę, czy się objadałam, jedzenie było moją obsesją.
Nie wiedziałam, że to choroba...
Sama przed sobą nie potrafiłam się przyznać, że mam problem. Byłam coraz bardziej roztrzęsiona wyrzucałam sobie, że nie jestem w stanie sama się kontrolować. Ciągle trafiałam do kuchni i jak w transie pochłaniałam straszliwe ilości kalorycznych produktów. Wymyśliłam, że zacznę zmuszać się do wymiotów, żeby nie przybierać na wadze. Spędzałam popołudnia w toalecie, ale nie udawało mi się zwrócić jedzenia, tak jakby mój organizm chciał te kalorie zatrzymać. Potem jednak nauczyłam się wymiotować. Wprawdzie nie chudłam, ale też nie tyłam. Wcale nie było mi z tym lepiej. Bardzo się męczyłam i czasami myślałam, że lepiej byłoby umrzeć... Rodzice tylko pędzili mnie do nauki, ale nie zauważali, że ich córka ma duże wahania wagi. Nie wiedziałam, gdzie szukać pomocy. Moi przyjaciele się wykruszyli... Pewnego dnia weszłam na jakieś forum w necie o bulimii i anoreksji. Objawy tej pierwszej pasowały do mnie jak ulał! W ogóle nie wiedziałam, że jestem na coś chora. Teraz wreszcie mogłam się wyżalić, nikt mnie nie oceniał i nie krytykował.
Zmieniło się moje podejście do życia
Właśnie to forum pozwoliło mi spojrzeć nieco inaczej na moją sytuację. Zrozumiałam, że potrzebuję pomocy. Zdecydowałam się o wszystkim powiedzieć mamie. Zanim to zrobiłam, upłynęło jednak trochę czasu. W końcu się odważyłam. Mama była w szoku - myślała, że tyję z powodu burzy hormonalnej. Spytałam, czy nie poszłaby ze mną do psychologa. Zgodziła się. Z niecierpliwością czekałam na pierwszą wizytę. Wcale nie było przyjemnie, ale nie poddałam się i rozpoczęłam psychoterapię. Wkrótce zmieniłam profil klasy. Byłam w matfizie, a przecież nienawidzę przedmiotów ścisłych... Przeniosłam się do klasy humanistycznej. Zgodnie z zaleceniami psychologa staramy się całą rodziną rozwiązywać problemy i spędzać ze sobą więcej czasu. No i zaczęliśmy razem jeść. Dziś nadal mam te napady, ale mój stan ducha nieco się poprawił. Nie przyjmuję do wiadomości, że mi się nie uda. Moim celem jest teraz całkowite wyleczenie się i zaakceptowanie samej siebie. Zrozumiałam, że potrzebuję pomocy.
Zosia cierpi na bulimię i anoreksję już od 5 lat, ale wie, że w końcu uda jej się wygrać z chorobą. Już prawie zwyciężyła!
Moi rodzice się rozwodzili, byli zajęci kłótniami i podziałem majątku. Moje sprawy stały się nieważne. Dbali, żebym była ubrana i nie spóźniała się do szkoły, ale nikogo nie interesowało, jak ja się z tym wszystkim czuję. A miałam przecież tylko 13 lat i niewiele z tego rozumiałam.
Byłam trochę pulchna, ktoś mi coś powiedział w szkole, więc na własną rękę zaczęłam się odchudzać. Opuszczałam posiłki i dużo ćwiczyłam. Wyznaczałam sobie też kary, np. za zjedzenie czekolady - dodatkowe dwie godziny sportu.
Chudłam i czułam, że wreszcie coś ode mnie zależy. Niestety, często też miewałam napady głodu, po których wyrzuty sumienia zmuszały mnie do wymiotów, a potem morderczych ćwiczeń. Po rozwodzie zostałam z mamą, ale rodzinne awantury wcale się nie skończyły. Mogłam więc spokojnie robić to, co do tej pory, zwłaszcza że jadałam obiady w szkole, a kolacje i śniadania zwykle w samotności. Moja waga nigdy nie była ekstremalnie niska, chyba dlatego że anoreksja połączyła się z bulimią.
W czasie choroby potrafiłam schudnąć lub przytyć 5-6 kg w ciągu zaledwie tygodnia. Wiem, że to zabójcze dla organizmu, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dostrzegłam problem, kiedy bardzo długo nie miałam okresu. Poszłam do lekarza, który szybko odkrył, że to zaburzenie odżywiania. Kazał zrobić badania. Wyszły fatalnie. Miałam bardzo wyniszczony organizm. Lekarz powiedział, że jeśli nie wezmę się za siebie, może skończyć się tragicznie.
Hm, to było rok temu. Dziś ataki głodu zdarzają się średnio raz w miesiącu, głównie z powodu stresu w szkole. Chodzę też do psychologa, ale mama nie chce się zgodzić na terapię rodzinną. Ja jednak i tak wiem, że uda mi się wyjść z tej choroby. Na pewno się nie poddam!
"Musiałam chudnąć, to było jak narkotyk." Ewa, 17 lat
Jedyna rzecz, jaka mnie naprawdę kręciła w życiu, to lekkoatletyka. Mój trener zauważył, że powinnam zrzucić jakieś 2-3 kg i poradził, abym bardziej zwracała uwagę na to, co jem, i nie opychała się słodyczami. Kiedy tylko osiągnęłam wagę wymaganą przez trenera, wymyśliłam kolejną dietę. Zmniejszałam porcje jedzenia, ograniczałam desery i przekąski.
A gdy tylko osiągałam cel i waga wskazywała oczekiwane kilogramy, wyznaczałam sobie kolejną granicę. W dwa miesiące straciłam 10 kg, ale to było ciągle zbyt mało. Prawie nic nie jadłam, a mimo to ciągle uważałam, że jem za dużo. Mama zdała sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak: z dnia na dzień słabłam. Zapisała mnie do psychologa, ale te wizyty nic mi nie dawały. Byłam zdeterminowana: zeszczupleć jeszcze bardziej. Nadal liczyłam kalorie i wybierałam tylko niskokaloryczne produkty. Mama traciła nadzieję, a mój stan się pogarszał...
Wymagałam już terapii w szpitalu psychiatrycznym. Powiedziano mi jednak, że jestem na początku listy oczekujących, ale może minąć sporo czasu, zanim znajdzie się dla mnie miejsce! Obiecałam sobie, że wytrzymam i będę o siebie walczyć.
Te tygodnie oczekiwania na miejsce w klinice były bardzo smutne. Cierpiałam psychicznie z powodu mojego ciała. Ciągle było mi zimno, dużo płakałam... Trzy miesiące później zwolniło się miejsce! Ważyłam zaledwie 41 kg przy 171 cm wzrostu, co oznaczało niedowagę 22 kg. Kiedy przekraczałam próg szpitala, nie sądziłam, że będę potrzebowała dwóch miesięcy, aby terapia zaczęła odnosić skutki. Pobyt w szpitalu był cholernie trudny, ale spotkałam tam cudownych ludzi, którzy bardzo mi pomogli. Przytyłam, ale wiele dni minęło, zanim ponownie nauczyłam się normalnie jeść, bez strachu i bez udręki. Wcześniej ciągle myślałam tylko o tym, że przytyję. Udało się jednak przestawić moje myśli na inne tory.
Terapia indywidualna i grupowa jest w takich przypadkach niezastąpiona, ale najważniejsza jest samodzielna praca nad sobą. Poczułam w sobie chęć wyjścia z anoreksji. Nie musiałam chodzić na zajęcia terapeutyczne, ale czułam, że chcę wykorzystać tę szansę i się wyleczyć. Dziś wiem, że dobrze zrobiłam, jestem zdrowa. Chcę powiedzieć wszystkim dziewczynom: wyleczenie z anoreksji jest możliwe. Aby tego dokonać, trzeba silnej woli i pomocy z zewnątrz. Ale przede wszystkim - trzeba chcieć i wierzyć, że się uda.