Życie ważniejsze niż piersi
Kiedy 14 maja media na świecie trąbiły o Angelinie Jolie i jej decyzji o amputacji obu piersi, wróciły wspomnienia.
"Ja już dawno przez to przeszłam" - pomyślałam.
Ale od początku. Wychowywałam się w Biskupcu Reszelskim na Warmii. Miałam trzy siostry. Ja byłam najmłodsza.
- Dziecko, najważniejsze w życiu jest zdrowie - powtarzał nieraz mój tata.
Wiedział co mówi. Jego rodzina była "naznaczona". Dwóch jego braci i rodzice - umarli na raka. Nowotwór zabrał też kuzynkę ojca. Ukochana ciocia Gienia miała raka piersi. Pamiętam, że płakałam, kiedy umarła. Była mi bardzo bliska.
"Życie toczy się dalej" - myślałam wtedy.
Dorosłam, w 1987 r. wyszłam za Edwarda. Był wojskowym. Urodziłam Wiktorię (dziś 24 l.) i Klementynę (18 l.). W 1996 r. zamieszkaliśmy w Szczecinku. Zajmowałam się domem i córkami.
- Dzieci podrosły, pójdę do pracy - oznajmiłam mężowi.
- Dobrze - zgodził się, bo wiedział, że jak coś postanowię, to nie ma wyjścia.
Akurat kończyłam licencjat z marketingu i zarządzania w Wyższej Szkole Biznesu w Pile. Traf chciał, że w komendzie straży pożarnej w Szczecinku poszukiwali pracownika do działu kadr.
"Ja, strażaczką? A co, nie jestem gorsza od facetów" - przemknęło mi przez myśl.
Dostałam ten etat. W lutym 1999 r., trzy miesiące przed rozpoczęciem pracy - przebierałam się i wyczułam na lewej piersi guzek. Struchlałam...
"Pewnie mi się tylko zdaje" - wmawiałam sobie.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam ciocię Gienię. Nogi się pode mną ugięły.
"Boże, dlaczego?" - rozpaczliwie pytałam siebie i bliskich.
Ze swojego kłopotu zwierzyłam się mężowi, mamie i siostrom. Mama natychmiast przyjechała z Biskupca.
- Strach ma wielkie oczy. Wszystko będzie dobrze - przytuliła mnie.
- Dlaczego od razu ma być najgorsze? - uspokajały mnie ukochane siostry: Krystyna (dziś 63 l.), Mira (64 l.) i Nina (59 l.).
- Wytniemy guza i zbadamy - stwierdził onkolog ze Szczecinka do którego natychmiast się zgłosiłam.
Po czterech tygodniach przyszły wyniki.
"Złośliwa odmiana nowotworu..." - krzyczały litery na kartce, którą dostałam od lekarza.
W jednej sekundzie zawalił mi się świat. Marzenia, praca, którą ledwo zaczęłam, plany... Mój ówczesny komendant, powiedział:
- Zdrowie jest najważniejsze. Praca zaczeka.
Skierowano mnie do Centrum Onkologii w Warszawie.
- Mamusia musi pojechać do szpitala na operację. Trochę mnie więc nie będzie - tłumaczyłam 11-letniej wtedy Wiktorii i Klementynce, która miała wówczas zaledwie pięć latek.
Całowałam je. Nic nie mówiły, tylko patrzyły na mnie i mocno tuliły się do mnie.
"Co będzie z moimi księżniczkami? Kto się nimi zaopiekuje?" - kołatały mi się myśli.
- Joluś, gdyby coś poszło nie tak... wiesz, że wychowam twoje skarby - powiedziała Krysia.
Aż mi dech zaparło.
W sierpniu 1999 r. tuż przed operacją byłam przerażona. I wcale nie myślałam, że nie będę miała piersi, że będę oszpecona, że nie założę bluzki z dekoltem... Ja chciałam tylko żyć... dla dzieci. To było ważniejsze niż piersi, symbol mojej kobiecości.
- W usuniętej piersi miała pani jeszcze jeden guzek, ale węzły chłonne są czyste - tłumaczyła mi onkolog, opracowując kurację chemioterapii, która miała trwać pół roku.
Po chemii schudłam, straciłam włosy. Ale przewartościowałam życie, dorosłam do pewnych decyzji. Zrozumiałam, że nasze drogi z mężem się rozeszły, staliśmy się sobie obcy. Po rozwodzie w 2002 r., który ja zaproponowałam, zostałam z córkami.
Kiedy tylko potrzebowałam pomocy, mogłam liczyć na mamę i siostry.
- Nina, Mirka, proszę, weźcie to, mi się już nie przyda - mówiłam, oddając im sukienki i koszulki z dekoltami.
W 2002 roku. poszłam na kolejne badania kontrolne.
- Wyniki są ogólnie w porządku, ale... - mówili lekarze z poradni genetycznej.
To "ale" nie dawało mi spokoju. Po tym co przeszłam, rozumiałam, że mogę być obciążona genetycznie.
- Jola mam złe wyniki mammografii - zadzwoniła przerażona Mira tuż przed Bożym Narodzeniem 2003 r.
Przeczuwałam, że czeka ją to samo, co mnie.
- Dasz radę, musisz być silna - pocieszałam ją.
Wyniki nie pozostawiały złudzeń. Mira, by wyprzedzić raka, poddała się zabiegowi obustronnej mastektomii.
- Nie będę czekać, aż rak mnie drugi raz dopadnie - oznajmiłam najbliższym.
Opowiedziałam pani onkolog o siostrze.
- Gdybym to ja była w podobnej sytuacji, zrobiłam to samo - powiedziała. Dlatego zaraz po zabiegu rekonstrukcji lewej piersi, którą wykonałam w 2005 r., usunęłam prawą.
"To jedna z najlepszych decyzji, jaką można było podjąć" - z takimi myślami, szłam pod nóż. I nareszcie, po 6 latach mój strach zniknął.
Odżyłam. Córki dorastały, ja zaczęłam spotykać się ze znajomymi. W 2010 r. na wyjeździe strażackim spotkałam Jacka, strażaka z Brzegu. Spodobaliśmy się sobie.
Zaczęliśmy się spotykać, było nam ze sobą cudownie. Kiedy już byłam pewna naszych uczuć odważyłam się i z drżeniem serca, także w obawie przed odrzuceniem, wyznałam mu całą prawdę.
- To mi wcale nie przeszkadza. Ty jesteś dla mnie najwspanialsza i najważniejsza na świecie. Wyjdziesz za mnie? - oświadczył mi się.
- Tak, kochanie tak! - byłam w siódmym niebie.
Wiem, że najgorsze już za mną. Pokonałam raka, strach, wstyd, niepokój. Chodzę w wydekoltowanych sukienkach, cieszę się życiem. Moje córki są jeszcze młode, ale już wiedzą, że muszą regularnie się badać.
- Jesteś wielka - mówi Jacek.
- Każda kobieta, która podejmuje taką decyzję jest wielka. Przecież tu chodzi o życie - odpowiadam na te słowa.
Angelina Jolie nie jest pierwsza. Tyle, że dzięki niej ta sprawa została nagłośniona. I bardzo dobrze. Kobiety wreszcie przestaną się tego wstydzić.
Jolanty Barczyk wysłuchała Ewa Bartos