Przychodzi Polak do terapeuty

Wizyta u psychoterapeuty dla wielu z nas była jeszcze do niedawna powodem do wstydu. Baliśmy się przede wszystkim stygmatyzacji: nikt przecież nie lubi, gdy przykleja mu się taką lub inną łatkę. Zwłaszcza jeśli jest to łatka człowieka z problemami. Dziś sytuacja zaczyna powoli ulegać zmianie. I dobrze, bo rozmowa ze specjalistą nie jest powodem do wstydu, ale znakiem, że tego, co nas trapi, nie zamiatamy pod dywan. O czym jednak zwykle opowiadamy w gabinecie terapeuty?

Coraz więcej par ma odwagę odwiedzić terapeutę
Coraz więcej par ma odwagę odwiedzić terapeutę123RF/PICSEL

Gubimy się w rolach

Dzisiejsze tempo życia potrafi oszołomić niejednego. Wielu z nas łączy przecież w swoim życiu różne role: wychowujemy dzieci, bawimy wnuki, robimy kariery, staramy się - podróżując - zobaczyć jak najwięcej świata, a do tego jeszcze próbujemy zachować tężyznę fizyczną i nie wypaść z towarzyskiego obiegu. Jak te wszystkie role pogodzić z dobrym skutkiem, mając do dyspozycji zaledwie jedno życie i dwudziestoczterogodzinną dobę?

Właśnie z takim pytaniem wielu z nas przychodzi do terapeuty. Nie wiemy, jak płynnie przełączać się między rozmaitymi rolami. Jeśli w pracy działasz na najwyższych obrotach i - dajmy na to - zarządzasz zespołem pracowników, którym prócz słów pochwały i aprobaty musisz także od czasu powiedzieć przynajmniej kilka zdań reprymendy, to zdajesz sobie na pewno sprawę, jak trudno jest potem - już "po godzinach" - wrócić do roli rodzica czy współmałżonka. A więc człowieka, który poza pracą ma jeszcze prywatne życie i zainteresowania.

Odwiedzając specjalistę szukamy więc rady na podstawowy problem: jak nie przynosić do domu problemów z "biura"? I jak nie zapomnieć, że uwagę powinniśmy poświęcać nie tylko sprawom zawodowym, ale również tym, którzy z nami żyją - dzieciom, partnerowi, rodzicom? To bardzo ważkie pytania - przede wszystkim dlatego, że nieumiejętnie balansując między różnymi życiowymi rolami możemy zaszkodzić sobie (zdrowie ma się przecież jedno!) i swojemu związkowi.

Terapeuta podpowie nam, jak z taką sytuacją radzić sobie najlepiej. I wskaże, w jaki sposób możemy się nauczyć, by dyrektorskie buty zostawiać w firmie, a po przyjściu do domu na partnera nie patrzeć jak na podwładnego, ale jak na równorzędnego partnera, który potrzebuje przede wszystkim naszego wsparcia, uwagi i miłości.

Rutyna gasi żar

Wieloletni związek to powód do dumy. Ale również niemałe wyzwanie. Żaru, który przychodzi wraz z zauroczeniem, sami nie musimy przecież podsycać. Podobnie jest z namiętnością, jaka towarzyszy nam w początkach związku: jest żywa, spontaniczna i właściwie samowystarczalna. Nie musimy się więc martwić o jej intensywność czy... paliwo, które jej płomieniowi nie pozwoli zagasnąć.

W dojrzałym związku sprawy wyglądają jednak nieco inaczej. Kiedy bowiem swego partnera znamy już na wylot i wydaje nam się, że nie skrywa przed nami absolutnie żadnych tajemnic, na małżeńską scenę mogą niepostrzeżenie wkroczyć rutyna i przyzwyczajenie. A te naszemu pożyciu raczej szkodzą niż służą.

Polacy pozostający w wieloletnich związkach chodzą więc do terapeutów z nadzieją, że pomogą im w nich przewietrzyć. Że zademonstrują, jak ponownie spojrzeć na partnera z zainteresowaniem i ciekawością. Słowem: jak znów zacząć go traktować jako kochanka, z którym - wspólnie! - przeżywamy uniesienia i namiętności, a nie jako osobę, która jedynie dokłada się do comiesięcznych rachunków i tylko pomaga nam odchować dzieci.

Specjaliści od finansów mawiają, że domem powinniśmy zarządzać jak przedsiębiorstwem. I choć trudno z tym polemizować, to nie można jednocześnie zapominać, że życie małżeńskie toczy się przede wszystkim w salonie i sypialni. Jeśli nie umiemy się z partnerem dogadać i tu, i tam, to udany związek będzie dla nas zawsze tylko nieziszczalnym marzeniem.

Na nic zda się bowiem nawet najlepsza buchalteria, jeśli o namiętności już dawno zdążyliśmy zapomnieć, a seks traktujemy jako dodatek, bez którego całkiem nieźle na co dzień można się obejść.

Starość nie radość, młodość nie wieczność

Czy przekroczywszy sławetną "smugę cienia" powinniśmy rezygnować z życia? Oczywiście, że nie! Wielu z nas wciąż jednak zdaje się tego nie rozumieć, właśnie w "starości" upatrując powodów, dla których należy się wreszcie przyczesać i uspokoić, zapominając o dawnym, aktywnym życiu.

Jeszcze inni odczuwają lęk, że jeśli nie będą się zachowywać zgodnie z oczekiwaniami postronnych - rodziny, znajomych, a w końcu: całego społeczeństwa - to posądzeni zostaną o śmieszność. A niesłusznie - siwizna to przecież nie wyrok. Dożywszy słusznego wieku nie musimy się zatem wyrzekać tego, co naszemu życiu do tej pory nadawało smak: miłości, seksu, zabawy czy drobnych przyjemności.

Pomogą nam to zrozumieć właśnie seksuolog czy terapeuta. Wskażą, że dojrzały seks może nam smakować nawet lepiej niż wtedy, gdy mieliśmy raptem dwadzieścia i trzydzieści lat. I przypomną, że sypialnia nie musi być wyłącznie miejscem, w którym zażywamy tylko snu i szukamy zasłużonego wypoczynku.

Jeśli zaś przed erotycznym zbliżeniem wzbraniamy się ze względu na własne, cielesne ograniczenia, specjaliści pomogą nam się z nimi uporać. Problemy ze zmieniającą się z wiekiem fizjologią nie muszą przecież oznaczać, że o seksie powinniśmy natychmiast przestać myśleć. Dla dzisiejszej medycyny mało co jest dziś w tej materii problemem. O problemach z erekcją czy suchością pochwy możemy przecież szybko zapomnieć, jeśli tylko sięgniemy po odpowiednie leki. Również nietrzymanie moczu nie musi być dla nas problemem - wystarczy tylko, że przed stosunkiem opróżnimy pęcherz, a na co dzień nie będziemy zapominali o wykonywaniu odpowiednich ćwiczeń oraz noszeniu specjalistycznych wkładek higienicznych, takich jak np. TENA Lady.

Jeśli więc za naszą wstrzemięźliwością stoi jedynie obawa, że nasz seksapil uleciał wraz z wiekiem, to jak najprędzej się jej pozbądźmy. W oczach kochającego partnera zawsze przecież będziemy atrakcyjni i pociągający. Musimy to sobie tylko na powrót uświadomić.

Jak zmienia się organizm po porodzie?materiały promocyjne

Tekst powstał we współpracy z marką TENA Lady.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas