Jak w dawnych czasach dbano o higienę?
W XIX wieku nie było już żadnych wątpliwości co do tego, że higiena służy zdrowiu. Gorzej było z odpowiedzią na pytanie, jak często kąpać się i co myć.
Większość z poradników reprezentowała poglądy zbieżne ze współczesnymi, zalecając jak najczęstsze korzystanie z wody. Były jednak i odmienne zdania - "przeto codzienne używania wody nie są nam wcale potrzebne, a osobom skłonnym do nerwowości nawet szkodliwe", pouczała Anna Fischer-Duckelmann w książce pod tytułem Kobieta lekarką domową, i to jeszcze w 1912 roku. Kto przychylał się do tego drugiego stanowiska, mógł korzystać z półśrodków w postaci wszelkiej maści "wód paryzkich". Jak wyjaśniał jeden z poradników - "nie idzie o to, ażebyś pachniał z daleka, ale o to, ażebyś przytłumił niemiłe zapachy, jakie bezwiednie pociągasz za sobą".
Do zaleceń poradników stosowano się ze zmienną skrupulatnością. Dbano przede wszystkim o to, co wystawało spod kołnierzyków i koronek, to jest o twarz, nogi i ręce. Zresztą trudno było skrupulatnie dbać o więcej, skoro w większości mieszkań w ogóle nie było łazienek. I nawet budując nowe domy czy dwory nie zawsze pamiętano o ich urządzeniu. Niekiedy brakowało wyobraźni, innym znów razem nie widziano takiej potrzeby. Według obliczeń współczesnych, w roku 1902 w Krakowie jedna łazienka przypadała na 389 mieszkańców, czyli na około 70 rodzin.
Dla zachowania higieny w zupełności wystarczała publiczna łaźnia czy też miednica i dzban, jak na poniższym obrazie.
Natomiast Przewodnik Zdrowia z 1898 roku zalecał "zmywania w łóżku", czyli po prostu pocieranie się mokrym ręcznikiem.
W bogatszych domach w sypialni umieszczano umywalnie, składające się z miednicy osadzonej na drewnianym stoliku i dzbanka na wodę.
Poniżej zdjęcie pozowane w zaaranżowanym wnętrzu, ale jednak z bohaterką mojej opowieści, czyli z wanną.
Doskonałym miejscem do kąpieli były rzeki i jeziora. Korzystanie z nich w małych miasteczkach, czy też na wsiach nikogo nie dziwiło. W dużych miastach, gdzie życie było znacznie bardziej sformalizowane, pojawiały się pytania natury obyczajowej. Damy targały wątpliwości, czy to aby na pewno przyzwoicie pokazywać się innym bez gorsetu i sukni, a jedynie w koszuli (później w kąpielowym stroju). Co innego małe dzieci, ale nie dorosłe, poważne kobiety! Niejedna, która już zdecydowała się na ten awangardowy krok, przychodziła nad wodę z służącą.
Panna czekała na brzegu z dużym ręcznikiem lub prześcieradłem, by natychmiast po wyjściu z wody zasłonić swoją panią. Z tego też powodu dla bardziej wstydliwych nad rzekami urządzano specjalne łazienki. W "Kurjerze Warszawskim" z 1862 roku czytamy, że otwarto "łazienki wiślane" dla amatorów kąpieli, dla mężczyzn i kobiet osobno "na dobrej wodzie". Były to najczęściej drewniane budy jedna przy drugiej zanurzone od dołu w wodzi, częściowo bez podłogi. W jeszcze innym numerze "Kurjera Warszawskiego" z 1862 roku czytamy o 3 miejscach do letnich kąpieli na Wiśle, gdzie dla zainteresowanych przewidziano "omnibus wielki z prysznicem", "łazienki koszowe dla dam", "osobowe dla dam prysznice" i jeszcze "omnibus z gabinetami dla mężczyzn".
Inną formą zapewnienia komfortu podczas kąpieli były tzw. wozy kąpielowe.
Na zdjęciu powyżej mokry strój obnażający bezwstydnie damskie pośladki nie pozostawia wątpliwości. - Wozy kąpielowe były konieczne, by zaraz po wyjściu z wody wskoczyć do nich i ukryć się przed oczami gapiów.
Poniżej ilustracja z 1829 roku. Jak widać, w tym okresie kobiety nie miały na sobie jeszcze strojów kąpielowych, ale zwykłe koszule.
Obok łazienek na wodzie działały oczywiście publiczne łaźnie. Niektóre miały nieco wyższy standard, posiadały osobne gabinety z wannami oraz dodatkowe usługi, według życzeń klienta. Obraz zakresu usług serwowanych w takich miejscach daje nam rachunek publikowany na łamach "Bociana" na początku XX wieku:
- wanna - 1,60 korony,
- mydło - 0,10 korony,
- 2 jajka do mycia głowy - 0,20 korony,
- złamana sprężyna w otomance - 2 korony,
- 2 kanapki z kawiorem - 1 korna,
- 2 koniaki - 2 korony,
-1 usługa - 5 koron.
Przy niektórych łaźniach znajdowały się także publiczne pralnie, jak na zdjęciu poniżej.
Na zdjęciu powyżej proponuję zwrócić uwagę na kapelusz na głowie kobiety (drugiej od lewej). Kapelusz podczas prania - rzecz nieodzowna.
We Francji bardzo popularnym urządzeniem służącym higienie były bidety.
Poniżej wyrób austriacki. Poziome dziurki w muszli nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że w tym przypadku mamy do czynienia z bidetem.
Z bidetów korzystano w sposób następujący.
No i jeszcze może mycie nóg. Poniżej obraz Francois’a Bucher’a.
W XIX wieku prawdziwa dama niewiele rzeczy robiła sama. Z pomocy służących korzystała nie tylko podczas ubierania i czesania się, ale także podczas wycierania po kąpieli (patrz ilustracja poniżej). Ten drobny szczegół doskonale pokazuje, do jakiego stopnia kobiety z wyższych sfer były niedostosowane do życia codziennego i rzeczywistości. Karolina Nakwaska takie pouczenie zamieściła w swoim poradniku: "Jabym Ci radziła probować samej się czesać. (...) Prawda, że Ci się to zrazu przykrem wyda; ale i nie takie przykrości człowiek często znosić musi! Zmiana losu, pogorszenie się majątku, zresztą podróż, przypadek (...), mogą cię przymusić do użycia własnych rąk w ubieraniu się i czesaniu, nie lepiej więc będzie zawczasu się do tego przyzwyczaić?"
Powyższa ilustracja jest ciekawa jeszcze z jednego powodu. Widzimy na niej wannę, stojącą w pokoju. Czyli wszystko jak w cytowanych wcześniej wspomnieniach F. Hoesicka.
Agnieszka Lisak