Jak wygląda praca w więzieniu ze skazanymi pedofilami?
-Według moich statystyk na dziesięciu pedofilów trzech z nich żałowało tego, co zrobiło. Przy czym jeden na tyle żałował, że poddał się chemicznej kastracji. U całej trójki stwierdzono niepełnosprawność intelektualną w stopniu co najmniej lekkim. I tutaj pojawia się pytanie, dlaczego tak się dzieje? - mówi w rozmowie z Interią Marcin Walicki, psycholog, seksuolog oraz były funkcjonariusz więzienny.
Łukasz Piątek, Interia: Czy jakakolwiek pomoc psychologiczna dla odsiadujących swoje wyroki morderców czy pedofilów, to palenie publicznymi pieniędzmi w piecu?
Marcin Walicki, seksuolog, psycholog: -Ja bym tego tak nie nazwał. Zacznijmy od tego, że w polskim więziennictwie jest za dużo biurokracji, więc nie ma większych możliwości, by lepiej i dokładniej zająć się osadzonymi.
Osadzeni odbywają kary pozbawienia wolności, siedząc średnio 22 godziny na dobę na oddziale zamkniętym, w niewielkiej celi, i nie ma co ukrywać - dziczeją tam. Na jednego psychologa więziennego przypada 200 osadzonych. Zatem nie ma czasu, by pochylić się dłużej nad problemami jednego więźnia. Po odbyciu kary ciężko nazwać taką osobę zresocjalizowaną, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że popełni kolejne przestępstwo.
Jeśli mielibyśmy czas na pracę z osadzonym, na przykład podczas regularnej psychoterapii, to liczba recydywistów spadłaby. Tak właśnie dzieje się m.in. w Anglii.
Czyli pomoc psychologiczna w więzieniu to wyłącznie gra pozorów?
- Problemem jest wspomniana przeze mnie biurokracja. Ponadto zakłady karne są przepełnione, co również w jakimś stopniu wpływa na tę sytuację. Psycholog więzienny jest od interwencji kryzysowych - jeśli dajmy na to osadzony ma myśli samobójcze.
Cykliczne terapie psychologiczne są wyłącznie na więziennych oddziałach uzależnień od alkoholu czy narkotyków. W kilku więzieniach w Polsce istnieją również oddziały, gdzie oferowana jest pomoc psychologiczna dla osób z niepsychotycznymi zaburzeniami psychicznymi. To pacjenci z zaburzeniami wskazującymi na to, że nie poradzą sobie w zamknięciu. Nie ma jednak wymogu, by byli pod opieką psychoterapeutów, bo zdaniem ustawodawcy wystarczy terapeuta.
Natomiast nie zgodzę się, że to gra pozorów. W więzieniu psycholog otacza opieką osadzonych, którzy chcą tej pomocy poprzez rozmowę. Oczywiście nie zawsze jest na to czas, ale są i tacy którzy starają się spożytkować każdą minutę swojej pracy.
Psycholog więzienny również sporządza opinie dotyczące podejrzenia co do skłonności samobójczych, podejrzenia uzależnienia czy zachowań agresywnych itp. Jeśli jest na to przestrzeń, to psychologowie starają się prowadzić programy readaptacyjne wraz z wychowawcami. Prowadzi się tez diagnostykę psychologiczna która ma na celu m.in. odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób można pomóc osadzonemu.
Rozmawiałem kiedyś z byłym wychowawcą więziennym Andrzejem Flügelem, który na moje pytanie - jaka jest jego pierwsza myśl, kiedy słyszy słowo więzienie - odpowiedział: wariatkowo. Pan przez siedem lat pracował jako funkcjonariusz w zakładzie karnym, więc to samo pytanie zadam panu...
- Trudna praca. Zarówno dla funkcjonariuszy i dla samych osadzonych, jeśli chcieliby w jakikolwiek sposób się resocjalizować.
Andrzej Flügel sporo czasu poświęcił mi na opowiadanie historii związanych z samookaleczaniem się osadzonych, choć trzeba mieć na uwadze, że rozmawialiśmy o kryminale z lat 90. Czy obecnie więźniowie również dokonują samookaleczeń?
- Bardzo rzadko stosuje się metody popularne w latach 90. A to dlatego, że nie opłaca im się tego robić. Kiedyś osadzony, który dokonał samookaleczenia, przebywał jakiś czas w szpitalu. Obecnie te szkody wyrządzone na własnym zdrowiu są zbyt duże w kontekście do tego, co dany osadzony chce osiągnąć samookaleczeniem.
Rozmawiałem z kilkoma starymi recydywistami, którzy mieli zamontowane specjalne siatki na brzuchu, żeby nie wypadały im wnętrzności. Zgodnie przyznali, że dziś tzw. "połyki" są już w zasadzie przeszłością.
Natomiast podcięcia i głodówki to chleb powszedni. Często zdarza się u niektórych osadzonych, że to jedyny sposób, dzięki któremu komunikują się z administracją. Poprzez takie zachowania chcą wymusić jakieś działania na swoją korzyść. Oczywiście zdarzają się też autoagresje na tle emocjonalnym, żadnych z wyżej wymienionych zachowań nie należy ignorować, bo istnieje ryzyko uszkodzenia sobie zdrowia, bądź odebrania sobie życia w ten sposób.
W więzieniach panuje obecnie trend na połykanie niewielkiego sreberka. Badanie USG nie odróżni sreberka od żyletki, dlatego należy zrobić osadzonemu dokładniejszą diagnostykę, a on w tym czasie trafia do szpitala, co jest dla niego odskocznią od codzienności w celi.
Czytał pan pewnie setki akt morderców i pedofilów, z którymi później siadał pan do rozmowy. Czy choć raz w życiu przeszła panu przez głowę myśl, że taki człowiek nie zasługuje na żadną pomoc psychologiczną z pana strony?
- Takiej myśli nie miałem, natomiast, kiedy widziałem, że taka osoba nie żałowała swoich czynów lub uruchamiała mechanizmy obronne, bagatelizowała powagę sytuacji, to mimo moich czystych chęci wiedziałem, że jej się nie pomoże.
Zawsze starałem się patrzeć na osadzonego nie przez pryzmat artykułu kodeksu karnego, za który trafił do więzienia, lecz jak na osobę z jakimś problemem. Nie ukrywam, na początku nie było to łatwe, ale z biegiem czasu nabrałem doświadczenia i wówczas praca była dla mnie zdecydowanie łatwiejsza.
Oczywiście zdarzały się przestępstwa, które nawet ciężko się czytało w tych aktach. Wówczas pojawiały się myśli, że to przecież niemożliwe, by człowiek był zdolny do takiego okrucieństwa.
Zabierał pan pracę do domu, czy jednak potrafił pan nie myśleć o tym, co zobaczył, usłyszał lub przeczytał w więzieniu?
- Odcinałem się od tego, a przynajmniej próbowałem. Gdybym rozmyślał o osadzonych i ich przestępstwach, to szybko wypaliłbym się zawodowo. Przed podjęciem pracy w więzieniu fascynowałem się kryminologią i całą tą otoczką, ale po kilku miesiącach spędzonych na pracy w kryminale zupełnie straciłem zapał do tego, co było moją pasją.
Dopiero po odejściu z więzienia wróciła ta chęć obcowania z tematyką kryminalistyczną.
Jakaś zbrodnia szczególnie utkwiła panu w głowie?
- Żadna konkretna, ale dużym obciążeniem psychicznym były dla mnie wszystkie rozmowy z zabójcami dzieci. Takie osoby na ogół uruchamiały mechanizmy typu: zostałem wrobiony, to nie była prawda itp.
Był osadzony, który do samego końca twierdził, że jego miesięczne dziecko samo wypadło z przewijaka. A w aktach przeczytałem, że zdaniem biegłych tym miesięcznym dzieckiem po prostu rzucano. Ten człowiek potraktował własne dziecko bardzo przedmiotowo. Na szczęście jakimś cudem ono przeżyło.
Rozmawiał pan z wieloma pedofilami. Oni w większości przypadków żałują popełnionej zbrodni, czy raczej próbują się tłumaczyć?
- Mnie to osobiście zafascynowało - według moich statystyk na dziesięciu pedofilów trzech z nich żałowało tego, co zrobiło. Przy czym jeden na tyle żałował, że poddał się chemicznej kastracji. U całej trójki stwierdzono niepełnosprawność intelektualną w stopniu co najmniej lekkim.
I tutaj pojawia się pytanie, dlaczgo tak się dzieje? Czy osoby z niepełnosprawnością intelektualną posiadają słabsze mechanizmy obronne i łatwiej im zrozumieć, że popełniły przestępstwo, czy to wyłącznie zwykły przypadek? Siedmiu pozostałych pedofilów próbowało zracjonalizować swoją zbrodnię, tłumacząc to złą interpretacją, ale najczęściej można było usłyszeć zdanie: zostałem wrobiony przez dziecko.
Skazanym pedofilom można sugerować poddania się kastracji?
- Nie przeszło mi to nigdy przez myśl. Trzeba pamiętać, że zwykła kastracja czy kastracja chemiczna, w przypadku gdy mamy do czynienia z pedofilem, nie gwarantuje, że taki człowiek już nigdy nie popełni przestępstwa na tle seksualnym. Kastracja spowoduje zmniejszenie libido, ale agresji i przyzwyczajeń nie zmieni. Taki przestępca znowu może zgwałcić dziecko, ale nie odczuwając przy tym satysfakcji seksualnej.
Jeśli mowa o pedofilach recydywistach, to trafiają oni na oddziały terapeutyczne, gdzie uczestniczą w terapiach grupowych w nurcie poznawczo-behawioralnym.
W książce "Diabeł, którego znasz. Psychiatria sądowa bez tajemnic" autorstwa dr Gwen Adshead i Horne Eileen opisano metody psychoterapii dla pedofilów wykorzystywane w Wielkiej Brytanii. Na takie terapie grupowe zapraszano ofiary różnych przestępstw seksualnych, które w towarzystwie pedofilów opowiadały, jak wykorzystanie seksualne wpłynęło na ich życie, by wzbudzić u tych przestępców większą autorefleksję.
W polskich realiach prawo działa tak, że jeśli pedofilowi zostało 9 miesięcy do końca odsiadki, to do sądu, który go skazał, wysyła się pismo z informacją, że osadzony niedługo wyjdzie na wolność. Sąd powołuje wówczas biegłego, który stwierdza, czy istnieje wysokie prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa na wolności.
Jeśli jest wysokie, to taki przestępca ma nakaz sądowy leczenia się na wolności i w wielu przypadkach dozór policyjny. Natomiast skazani z bardzo wysokim prawdopodobieństwem ponownego popełnienia przestępstwa trafiają do ośrodka w Gostyninie, o którym potocznie mówi się jako o "ośrodku dla bestii".
Był pan kiedyś w tym ośrodku?
- Owszem, kilka lat temu.
Trafił tam m.in. Mariusz Trynkiewicz...
- Zgadza się.
Pracował pan w terapii z Trynkiewiczem?
- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie z uwagi na RODO.
Człowiek rodzi się przestępcą, czy się nim staje?
- Nie znam żadnych badań, które wskazywałyby na genetykę, kiedy mówimy o tym, czy przestępcą można się urodzić. Natomiast istnieją badania, które wskazują, że można się urodzić psychopatą.
W większości przypadków to czynniki środowiskowo kształtują przestępcę. Są na to dowody, że przebywanie w domu dziecka, w poprawczaku czy po prostu w patologicznym domu, zwiększa ryzyko popełnienia przez człowieka zabronionego czynu.
Nie brakuje jednak morderców z tzw. "dobrych rodzin", zwłaszcza ludzi młodych. Co sprawia, że dobrze wychowany człowiek nagle decyduje się kogoś zabić? Dlaczego Kajetan P. morduje korepetytorkę i rozczłonkowuje jej ciało, choć ma świetnie wykształconych rodziców? Dlaczego nastoletni Kamil N. wraz ze swoją dziewczyną morduje własnych rodziców, którzy tworzyli normalną rodzinę?
- Należy sobie zadać pytanie, jak definiujemy tę "dobrą rodzinę". Bardzo często zdarza się, że świetna praca rodziców, ładny dom i zaspokojone dobra materialne tworzą pewną, fałszywą otoczkę na temat jej funkcjonowania. Nie mówię o tym, że miałoby tam dochodzić do jakichś patologicznych zachowań. Już niewielkie zaniedbanie wychowawcze może spowodować lawinę dramatycznych w skutkach wydarzeń.
Rodzice często poświęcają się swojej karierze, zapominając o własnym dziecku. Ono wówczas zauważa, że może liczyć tylko na siebie.
W Polsce jest tendencja do tłumienia w sobie emocji. W większych miastach ludzie korzystają z pomocy psychologów i psychiatrów, ale już w małych miasteczkach jest to bardzo rzadkie zjawisko, bo panuje tam takie przeświadczenie, że do psychiatry chodzą tylko wariaci.
Wspomniał pan o książce "Diabeł, którego znasz. Psychiatria sądowa bez tajemnic", która przedstawia brytyjski system terapii dla przestępców. Co najbardziej zaskoczyło pana po jej przeczytaniu?
- Przede wszystkim podejście psychoterapeutyczne do osadzonych, bo według tego co przedstawia autorka, tam jest przestrzeń na tego typu rzeczy. Inna sprawa to pomoc osadzonym po wyjściu z więzienia w postaci domów przystosowawczych i opieki kuratorskiej, która pomaga byłemu więźniowi wrócić do społeczności.