Wyginaj śmiało ciało
Zatańczysz, jak ci zagram - mówią Beata Sadowska, Monika Olejnik, Dorota Wellman i Agata Młynarska.
Zażenowana
Rzym. Razem z narzeczonym wyrwaliśmy się na kilka dni. Wieczorem idziemy na Zatybrze, do dzielnicy słynącej z knajpek. W ogródkach tłum ludzi, na stołach migoczą świeczki, przygrywa kapela. Spacerujemy. "Zatańczysz?", pyta nagle Paweł i chwyta mnie za rękę. Tańczymy na wybrukowanej kocimi łbami uliczce. Rozglądam się niepewnie. Wszyscy patrzą. I nikt inny się nie przyłącza. W środku skręcam się ze wstydu, ale śmieję się i jestem szczęśliwa. Taniec w parze zawsze mnie stresował. Za każdym razem, kiedy po raz pierwszy tańczyłam z którymś z moich chłopaków, z nerwów deptałam im po palcach. "O rany, co za obciach, i to na samym początku!", wyrzucałam sobie...
Zakochana
W tańcu poznałam swojego pierwszego narzeczonego. Poprosił mnie na prywatce w liceum. Zatańczyliśmy, zaczęliśmy rozmawiać i resztę imprezy spędziliśmy już razem. Nad ranem pojechaliśmy nad Wisłę posłuchać rechotu żab. Było pięknie, ale wciąż ze wstydem rozpamiętywałam to deptanie po palcach partnera... Po raz ostatni z prawdziwą chęcią i bez zażenowania tańczyłam w ten sposób chyba na koloniach. Gasły światła, rozbrzmiewały pierwsze takty tzw. wolnego. Razem z dziewczynami czekałam pod ścianą na "swojego" chłopaka, zastanawiając się: "Czy poprosi?". Jeśli nie prosił, buczałam w poduszkę na ciszy nocnej.
Zrelaksowana
Uwielbiam jednak tańczyć sama. W sobotę rano, kiedy mam dobry humor, nastawiam muzykę. Rolling Stonesów, U2, Jimmy´ego Scotta. Skaczę po mieszkaniu, wygłupiam się. Kiedy zaczynam udawać, że gram na gitarze, mój narzeczony nie ma wątpliwości: jestem w świetnym nastroju. To nie koniec - tańczę też... w samochodzie. Podskakuję na siedzeniu, wyginam się, choć jestem przypięta pasami. Jeśli to hit, a podróż się skończyła, potrafię poczekać w samochodzie, żeby dośpiewać i "dotańczyć" piosenkę do końca. Szaleję też na koncertach. Nie ma znaczenia, czy śpiewa Erykah Badu, czy Al Jarreau - zawsze jako pierwsza podrywam się i biegnę pod scenę. Na koncercie Björk w Sopocie bawiłam się ze znajomymi z MTV. Potem tańczyliśmy na ulicy, potem w SPATiF-ie na stołach, a rano znowu na dworze. Uwielbiam taniec. Jest jak seks i sport w jednym.
MONIKA OLEJNIK
Imponująco
Bal Dziennikarzy. W auli Politechniki Warszawskiej bawią się dziennikarze i politycy. Siedzę ze znajomymi przy stoliku, plotkujemy. Kątem oka widzę, że w naszą stronę przeciska się były premier Józef Oleksy. W smokingu. "No, będzie afera", myślę, bo dopiero co oskarżałam go publicznie o agenturę, podobnie jak wielu kolegów. Staje obok, wita się. "Pani Moniko..., - zaczyna mówić. Czekam na wyrzut, pretensję. - ... zatańczymy?", kończy zdanie. Zaskoczona dżentelmeńskim gestem, wstaję i razem idziemy na parkiet. Premier nie wspomina ani słowem o sprawie.
In flagranti
Na kolejnym balu stoję obok estrady z koleżankami z fundacji, która organizuje tę charytatywną imprezę. Ktoś ujmuje mnie za nadgarstek. "Pani pozwoli?", słyszę tubalny, męski głos. Andrzej Urbański, prezes TVP, porywa mnie na parkiet. Tańczy szarmancko, mocno prowadzi. Wirujemy, błyskają flesze. Następnego dnia nasze zdjęcie pojawia się w gazetach z pytaniem: "Czy ten taniec coś znaczył?".
Incognito
Żeby potańczyć anonimowo, wybieram się czasem ze znajomymi do gejowskiego klubu. Kolory, uśmiechnięci barmani, tłum chłopaków i fantastyczna zabawa, która trwa do świtu, ale rozkręca się dopiero w drugiej części nocy. Dlatego bywam tam nieregularnie, brak mi czasu. Sylwestry też spędzam z przyjaciółmi, a nie na oficjalnych bankietach. Od kilku lat jeździmy paczką kilkunastu znajomych do domu Zbigniewa Preisnera w górach. W ciągu dnia kąpiemy się w basenie, a wieczorem przy kominku śpiewamy piosenki Piwnicy pod Baranami i tańczymy.
Intensywnie
Tańczę zbyt rzadko. Szkoda. W ubiegłe wakacje byłam na Lido. Na wyspie trwało jakieś miejscowe święto. Wieczorem mieszkańcy wypłynęli łódkami w morze, a potem bawili się na plaży. Tej nocy do rana tańczyłam boso na piasku. Zdarza się, że wygłupiamy się tanecznie z narzeczonym. Pewnej nocy, jadąc przez Warszawę, usłyszeliśmy w radiu fajną melodię. Mijaliśmy plac Teatralny. Zatrzymaliśmy się, wysiedliśmy i zatańczyliśmy na pustym placu, w blasku latarń i neonów podświetlających teatr.
DOROTA WELLMAN
W transie
Wesele znajomych w Gdańsku. Bawimy się w starym domu. Razem z kolegą z redakcji "Filmu" stoimy w długim korytarzu. Słyszymy wolną melodię, spontanicznie zaczynamy tańczyć. Wykonujemy pierwsze kroki i czujemy, że pasujemy do siebie idealnie. Kolejna melodia, my nadal tańczymy, i kolejna... Mijają godziny. Nie możemy się od siebie oderwać. Robimy przerwę, szybko coś jemy, pijemy - nie ma znaczenia co, bo myślimy tylko o jednym: żeby wrócić do tańca. Po chwili znów jesteśmy w korytarzu. We dwoje spędzamy tak całe wesele. Maraton trwa do rana. To chyba był mój najdłuższy taniec. Coś jak w filmie "Czyż nie dobija się koni?"
W śniegu
Ubiegły sylwester. Jesteśmy z mężem w domu mojej siostry. Impreza kameralna, żadnych kreacji. Nastawiamy muzykę z lat 80., przeboje z młodości. Tańczę z Piotrem, mężem siostry. Szybko zrzucamy buty, żeby było nam wygodniej. Reszta gości wychodzi na taras puszczać sztuczne ognie. My za nimi. Ja w pończochach, on w skarpetkach bawimy się na śniegu.
W ramionach
Taniec bywa też miłosny. Kiedyś w Zakopanem razem z moim ówczesnym chłopakiem, który nie cierpiał tańczyć, poszliśmy do legendarnego klubu Piekiełko w hotelu Giewont. On stanął przy barze, ja podrygiwałam. Przy wolnej melodii poprosiłam go do tańca. Pokonał opory i wyszedł na parkiet. Ledwo się poruszaliśmy, wtuleni w siebie, tak że igły nie dałoby się wcisnąć. Tym tańcem powiedział mi więcej, niż mógłby wyrazić słowami.
W kuchni
Mam taneczne ADHD, które wyniosłam z domu. Rodzice w niedużym mieszkaniu na szpulowym magnetofonie nastawiali muzykę Glenna Millera, Franka Sinatry i przy krakersach urządzali potańcówki. Tańczę często. Kiedy spotyka mnie coś miłego, wieczorem włączam muzykę i skaczę boso. Kiedy jestem wściekła, tańczę, żeby wyrzucić złe emocje. Nie przepadam tylko za galami. Nie lubię ich, odkąd rodzice zaprowadzili mnie do Pałacu Kultury i Nauki na bal przebierańców. Wszystkie dzieciaki w kostiumach nadąsane podpierały ściany. Moje marzenie na kolejny rok to nauczyć się flamenco i... zatańczyć walca z Michaiłem Barysznikowem.
AGATA MŁYNARSKA
Spontaniczna
Sylwester w Krakowie dwa lata temu. Pod sceną bawi się 170 tysięcy ludzi. W czerwonej sukni z gorsetem i koronkowymi falbanami zapowiadam występ Krzysztofa Krawczyka. Znikam za kulisami, on wychodzi na scenę. I zaczyna śpiewać... Nie wytrzymałam i wybiegłam zza kotary. Zaczęłam tańczyć przed nim. Zebrałam nawet jakieś oklaski, a Krzysztof Krawczyk puścił oko. To był spontaniczny odruch. Taniec okazał się silniejszy ode mnie.
Sfilmowana
To właśnie od tańca zaczęła się moja kariera zawodowa. W dzieciństwie chodziłam do szkoły baletowej. Przerwałam, kiedy miałam 13 lat: byłam zbyt wysoka. Niedługo potem zastępowałam nauczycielkę tańca podczas rytmiki w domu kultury. W sali obok odbywały się zdjęcia próbne do dziewczęcej roli w Rodzinie Leśniewskich. Filmowcy mnie zauważyli, poprosili o telefon do rodziców. Wieczorem w domu podsłuchiwałam, jak ojciec spierał się z kimś przez telefon: "Ależ ona chodzi do szkoły!", przekonywał kogoś po drugiej stronie. "Zagrasz w filmie!", szepnęła mi chwilę później gosposia.
Spieszona
Przekonałam się, że uwielbiam tańczyć, podczas zimy stulecia w 1979 roku. Miałam 15 lat. Warszawę przysypało, była nieprzejezdna, nigdzie dalej nie można było się ruszyć, więc zamiast pojechać na prywatkę do koleżanki, zostałam z rodzicami w domu. Wpadli znajomi z sąsiedztwa. Do świtu szalałam w tańcu z kolegami rodziców. Tamto pokolenie potrafiło tańczyć! Dziś rzadko chodzę na imprezy. Kiedy już idę, bez oporów proszę mężczyzn do tańca. Często jednak dostaję kosza, bo panowie, moi rówieśnicy, wolą na przyjęciach omawiać sprawy biznesowe, niż się bawić...