Reklama

Aldona z Zielonej Góry:

Poranek

Poranek

Jedwabna koszula opadła najpierw na pośladki, a później objęła uda i zawisła na wysokości kolan. Poprawiłam ramiączko, które wcześniej zsunęło się na ramię spowite nocnym oddechem jego ust. Odrzuciłam włosy do tyłu i przetarłam oczy. Pomyślałam sobie; wspaniale jest móc wstawać tuż przed południem i mieć świadomość, że nie trzeba iść do pracy, i że nie trzeba w pośpiechu szykować śniadania i malować się z zamkniętymi oczyma. Mimowolnie, zupełnie odruchowo, chwyciłam szklankę soku jabłkowego, aby dopełnić codziennego rytuału. Ale tym razem szklanka była pusta. Schyliłam się jeszcze po kartonik stojący za szafką, ale i tam nic nie było. "No tak, po takiej nocy nie dziwi mnie brak czegokolwiek do picia" - pomyślałam. Teraz dopiero odwróciłam się i popatrzyłam jak śpi. Płatek niewinnej, babcinej różyczki wyhaftowanej na poduszce próbował uwolnić się od ciężaru jego pogrążonej we śnie duszy.

Reklama

Myśl spędzonej księżycowej nocy w jego silnych ramionach zawsze przywoływała uśmiech na mojej twarzy. "Jest wspaniały"- powtarzałam sobie. Patrzyłam i myślałam o nim. Mogłabym mieć z nim wspaniałe dzieci. Wyobrażałam sobie, jak taki duży facet bawiłby się takimi małymi szkrabami.

Oddychał lekko jak motyl, tan sam, który przelatywał nad naszymi głowami w ciepłe, słoneczne goszowskie popołudnie. Pamiętam jak dziś. Siedziałam w jego objęciach z głową przytuloną do jego piersi. Patrzyliśmy na chmury, przedzierające się między szczytami górskimi i wyczytywaliśmy w nich żywe obrazy.

Z nieustępującym uśmiechem poszłam do kuchni, otworzyłam drzwiczki szafki i ze zdziwieniem spojrzałam na pustą półkę. Zazwyczaj brak jakiegokolwiek soku wywołuje u mnie mocne zdenerwowanie i sprowadza ciężki atak frustracji. Teraz jednak miałam wspaniały humor. Ze spokojem i bez odrobiny podwyższonego ciśnienia sięgnęłam po kubek i nalałam wodę z elektrycznego czajnika. Wypiłam 3 łyki i odłożyłam puste, pokrytej jaskrawym napisem - "pamiętaj o siostrze"- naczynie do zmywarki.

Wychodząc z kuchni zauważyłam jak się poruszył. Pomyślałam, że wstaje, ale tylko przekręcił się z boku na bok uwalniając purpurowy kwiat miłości, własnoręcznie zrobiony przez babcię. Jego lekko kręcone włosy wyglądały jak poszarpane kłębki wełny, którymi bawił się kot. Wszystkie "układały się" w różnych kierunkach, pod innym kątem, obierając różne strony. Uśmiechnęłam się i zaczęłam analizować naszą rozmowę; wieczorny dialog dwóch innych dusz, odmiennych charakterów, niejednolitych osobowości, przybyszy z innych planet. Poszum naszych głosów, który przedłużył się do wybicia przez dzwon mahoniowego, ściennego zegara jedno uderzenie po północy, w końcu obrał wspólny kurs, chwycił wiatr i płynął do brzegu, naszego przybrzeża - przyczółka nadziei. "Jestem szczęśliwa" - pomyślałam i zdałam sobie sprawę, że myśl ta pojawiła się dziś kolejny raz.

Wczorajszego wieczoru oddaliśmy siebie na wzajem... Poświęciliśmy część swojego "ja" dla naszego "my". Zdziwiłam się, że mogę zrezygnować z dumy, z uniesienia i tego typowo kobiecego fałszywego uporu. Teraz jestem szczęśliwa, że nie mówiłam "nie" myśląc "tak"; że nie powiedziałam "być może", myśląc "tak" i w końcu wymówiłam "być może" zamiast "nie".

Udałam się teraz do łazienki przemyć oczy i twarz - zrobić się na bóstwo. Chciałam, żeby zawsze widział mnie najpiękniejszą. Delikatnie otworzyłam drzwi, aby go nie obudzić. Pamiętam jak często, z premedytacją, po nocnych kłótniach trzaskałam wszystkimi drzwiami albo "ot tak sobie", nie pozwalając mu flirtować z sennymi wizjami. W tej chwili byłam szczęśliwa i zrobiłabym wszystko, aby on też był. Podeszłam do brodzika, odkręciłam kurek. Z kranu popłynęła błękitna woda. O dziwo, dziś nie była niebiesko-szara... Nabrałam wody w garść i przemyłam oczy.

Spojrzałam w lustro. Zobaczyłam uradowaną kobietę. Kobietę o szafirowych oczach, uśmiechającą się do siebie. Kobietę, która zachowuje się najciszej jak to możliwe - z myślą o nim - powtarzającą sobie w duchu: "Właśnie taką siebie lubię. Lubię siebie; umiem przezwyciężyć własną dumę, wtedy jestem taka szczęśliwa. Lubię siebie właśnie taką, kiedy zamiast nerwów, spokojnie sięgam po inne rozwiązanie. Lubię otrzymywać miłość.. Ale jakie to wspaniałe móc ją dawać!". Kobieta ta była teraz jeszcze bardziej rozpromieniona, biło od niej błogosławieństwo, akceptowała siebie...

Przemywałam teraz twarz, kiedy wszedł on. Zaspany, z malutkimi oczyma. Uśmiechnął się... i mnie przytulił.

- Kocham Cię.

- Kocham Cię. Cieszę się, że mamy siebie.

Tekst jest pracą konkursową na temat "Lubię siebie...".

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy