Piękno w rozmiarze XS
W mediach przedstawia się anoreksję jako dramat nastolatek, podkręcany zdjęciami wychudzonych postaci wielkiego świata i presją rówieśników. Otóż nie, w anoreksji nie chodzi o modę, to nie wina Hollywood.
Potrafię określić, gdzie się to wszystko zaczęło. Nie kiedy, bo tego typu rzeczy nie zaczynają się nagle, w jednej chwili. Są raczej jak woda piętrząca się za tamą, przeczuwasz je, ale nie potrafisz im zapobiec. Wreszcie tama pęka.
Moja tama pękła w Niemczech. Był lipiec, przykre rodzinne wakacje, podczas których trzeba udawać, że jest OK i że jest się szczęśliwym, gdy tak naprawdę wszystko jest nieźle pokręcone. Miałam trzynaście lat i byłam obsesyjnie skupiona na sobie. Nasza rodzina zmagała się wówczas z różnymi poważniejszymi kłopotami, ale dla mnie istniało tylko jedno źródło złego samopoczucia.
Byłam gruba.
Chodziliśmy na basen do ośrodka Atlantis. Cały czas bacznie obserwowałam odziane w bikini Niemki i czułam się fatalnie. "Gdybym tylko tak wyglądała - myślałam - byłoby inaczej. Gdybym tylko była szczupła jak one, dałabym sobie ze wszystkim radę". Ważyłam 64 kilo przy wzroście 155 centymetrów i w mojej wyobraźni cały czas się rozrastałam. Dosłownie. Codziennie rano przymierzałam tuziny ciuchów, badawczo przyglądając się sobie w lustrze. Załamywałam się rozmiarem brzucha, bioder i ud. Założenie kostiumu kąpielowego po raz pierwszy w sezonie było prawdziwym koszmarem.
W drodze powrotnej z basenu mama zaczęła opowiadać o jakiejś strasznie grubej kobiecie, którą widziała:
- Siedziała tam sobie z koszem piknikowym i po prostu jadła, cały czas jadła. Ręka jej tylko chodziła w tę i we w tę. Kanapka, kanapka, kawałek ciasta. Chciała przestać, ale nie mogła. Wydawało się, że chce, bo za każdym razem opuszczała pokrywkę koszyka, jakby sobie mówiła: No dobra, już wystarczy, ale po kilku minutach znowu sięgała po jedzenie! A potem z basenu wyszła jej córka i...
- Czy jej córka była gruba? - wtrąciłam.
- Nie, chyba nie... Raczej nie, ale widać było, że ma tendencję do tycia - odparła mama.
- Ale grubsza niż ja? - chciałam wiedzieć.
- Tak, grubsza... choć nie, może taka sama.
Naburmuszyłam się. A więc jednak wyglądam, jakbym miała tendencję do tycia, tak?! No tak, prawdopodobnie tak. Ale co mogę z tym zrobić? Taka już jestem! Byłam i zawsze będę gruba. Serki topione Dairylea doskonale mnie pocieszyły.
- Nienawidzę tego, że jestem gruba! - jęczałam. Od wielu miesięcy to była moja mantra. Mama miała jej w oczywisty sposób dosyć, zatem nie po raz pierwszy zaproponowała, żebym się za siebie wzięła.
- Będę cię wspierać, Jess - zachęcała. - Wiem, jak się to robi! Ruszaj się, pływaj! Kiedyś ciągle pływałaś... Potrafię gotować dietetyczne posiłki, dawniej ważyłam przecież 50 kilo!
To prawda. Widziałam film wideo, na którym mama była młoda. Rzeczywiście wyglądała olśniewająco i była fantastycznie szczupła. Według mnie, nawet trochę za bardzo.
- Jeśli naprawdę chcesz schudnąć - kontynuowała - pomogę ci w tym, tylko nie poprzestawaj na mówieniu i weź się do roboty.
Moją najmniej ulubioną emocją jest poczucie winy, ale upokorzenie plasuje się zaraz na drugim miejscu. Piekące upokorzenie o twarzy oblanej rumieńcem i zaciętym spojrzeniu. Byłam dumna - wciąż jestem w niektórych kwestiach, choć staram się z tym walczyć. I oczywiście wtedy, głupia, poczułam się upokorzona, a moje pulchne policzki zapłonęły czerwienią. To była przecież rozsądna i konstruktywna uwaga, ale wtedy nie umiałam jej przyjąć. Małe, twarde nasionko urazy zakiełkowało w moim żołądku.
Dobrze, schudnę - myślałam. - Bardzo schudnę. Będę szczupła jak moje koleżanki. Pokażę wszystkim, że potrafię się odchudzić i to szybko.
Nie po raz pierwszy tak postanawiałam. Zwykle przysięgałam to sobie, leżąc nocą w łóżku: żadnej pizzy, lodów ani innych "niepoprawnych" rzeczy, które z mojej inicjatywy pojawiały się w jadłospisie naszej rodziny. Dziwnym trafem jednak do rana moja silna wola topniała. Bagietka z szynką i serem na śniadanie zawsze świetnie zwalczała czającą się i powoli pochłaniającą mnie depresję.
Tym razem postanowienie poprawy było silne. Wytrwałam w nim całą noc i następny dzień. Wytrzymałam, gdy włóczyłam się nieprzytomnie po Heidelbergu. Nie mam pojęcia, jak wygląda miasto, poza mglistym wrażeniem, że jest wielkie i że są w nim domy handlowe, ponieważ cały czas krytycznym okiem taksowałam samą siebie. Podczas autokarowej wycieczki po mieście starałam się ułożyć nogi tak, by nie wyglądały grubo i bezwiednie przełączałam głos przewodnika w słuchawkach z angielskiego na francuski i na jakiś skandynawski. Pamiętałam o postanowieniu, gdy zjadłam zaledwie pół kanapki i parę gryzów jabłka na obiad oraz gdy odmówiłam zjedzenia czekolady kupionej przez mamę.
- Jess! - protestował mój brat. - Zjadłaś dziś anorektyczne porcje!
Roześmialiśmy się. Ale gdy mój śmiech wybrzmiewał, zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Mała, przyjemna rzecz. Cichutki głos w mojej głowie powiedział: Brawo, Jess! Masz silną wolę - jesz tyle, ile szczupła osoba.
Na podwieczorek zjadłam kilka winogron i wcale nie czułam głodu. Nikt już potem tego nie komentował, bo i tak miesiącami bywałam markotna, miewałam zmienne nastroje i unikałam towarzystwa. Przypuszczam, że myśleli, że to chwilowa fanaberia.
Następnej nocy pożarłam paczkę chipsów. - A co mi tam - myślałam. - W końcu jestem na wakacjach!
- Proszę! - kpiłam potem z samej siebie, gdy już leżałam w białej hotelowej pościeli. - Ledwie wczoraj zdecydowałam się na dietę, a już to spieprzyłam!
- To było do przewidzenia - powiedział cyniczny głos.
- Przecież ty nigdy naprawdę nie schudniesz.
Hotel był dziadowski. W nocy trzeba było schodzić na dół do ubikacji na korytarzu, no chyba żeby sikać do umywalki w pokoju. Pierwotnie mieliśmy zabukowany inny hotel, ale ślad po naszej rezerwacji zaginął. Fajnie, nie? Udawaliśmy, że wszystko gra i że jesteśmy całkowicie zadowoleni, bo każdy z nas w duszy borykał się ze swoimi problemami.
Przez resztę wakacji ruszałam się więcej niż zazwyczaj. Spacery, pływanie, rower. Wciąż pamiętałam o moim postanowieniu i w restauracjach zawsze wybierałam sałatki, dzięki czemu czułam się dorosła i lepsza. Jeśli nawet zjadłam kawałek ciasta, rezygnowałam w zamian z jakiegoś posiłku. Najbardziej lubiłam ciasto z malinową galaretką i czekoladową pianką - pycha. Nic dziwnego, że po powrocie do domu spodnie były na mnie trochę luźniejsze.
- Jessica - zagadnęła mama. - Jestem przekonana, że schudłaś w te wakacje! Zważ się,
zobaczymy ile!
Potrząsnęłam głową. Nigdy nie byłam za pan brat z wagą i już dawno temu nauczyłam się, że lepiej sobie w ten sposób nie pogarszać humoru. To samo dotyczyło diet i ćwiczeń.
- Nie daj się prosić! - powiedziała mama, a i ja byłam już ciekawa.
Sortowałyśmy pranie w łazience, waga była tak blisko... wyglądała tak niewinnie. Jaką krzywdę może mi zrobić to małe białe pudełko? Postanowiłam spróbować.
- Ważę 61 kilogramów! - zawołałam uszczęśliwiona.
- No widzisz, zeszczuplałaś! - mama też się cieszyła.
- I zamierzam zgubić jeszcze parę kilo! - zapowiedziałam rozanielona.
- OK, będę cię wspierać. Była połowa sierpnia. Tama pękła na dobre.
Fragment książki "Chuda" Judith Fathallah