"OLGA" nowa powieść Bernharda Schlinka - autora międzynarodowego bestsellera pt. "Lektor"

Artykuł sponsorowany

„Gdy pracowałem nad "Olgą", dużo myślałem o mojej matce chrzestnej, która była nauczycielką w Trzeciej Rzeszy. Siedemnaście razy przenoszono ją ze szkoły do szkoły, bo nie chciała uczyć o pseudonaukowych nazistowskich teoriach rasowych“. Bernhard Schlink - autor międzynarodowego bestsellera "Lektor", do dziś przełożonego na 55 języków - w swojej najnowszej powieści ponownie dotyka bolesnej historii Niemiec XX wieku.

Photo by: (© photo: Alberto Venzago / © Diogenes Verlag AG Zurich)
Photo by: (© photo: Alberto Venzago / © Diogenes Verlag AG Zurich)materiały promocyjne

"Nowa powieść Schlinka  - Olga - na swój sposób przypomina Lektora, ponieważ opowiada o skomplikowanej, intensywnej relacji młodszego mężczyzny i starszej kobiety oraz ich podejściu do  historii Niemiec" - pisze Jochen Kürten  z Deutsche Welle.

Kobieta, która walczy, i mężczyzna, który marzy. Życie między rzeczywistością, tęsknotą i buntem. Oto esencja tej powieści.

Olga to rozpięta od końca XIX do początków XXI wieku, od Niemna po Neckar opowieść o silnej, mądrej kobiecie, która jest świadkiem, jak nie tylko jej ukochany, lecz cały naród traci związek z rzeczywistością. Olga Rinke jest sierotą  z Wrocławia  wychowaną przez babcię w wiosce na Pomorzu; jest  kobietą, której mimo niesprzyjających warunków udało się "wybić na  niezależność".  Jej losy splatają się z losami Herberta, syna właściciela ziemskiego. Młodzi zakochują się w sobie  wbrew wszelkim przeciwnościom. Dzięki własnemu uporowi i ambicji  Olga zostaje  nauczycielką. Herbert, niejako uciekając przez trudnymi życiowymi wyborami, wyrusza eksplorować świat. Wszelki ślad po nim urywa się na Ziemi Północno-Wschodniej,  podczas spóźnionej i źle przygotowanej wyprawy w rejon bieguna północnego.

I choć Olga nigdy nie była bezkrytyczna wobec postawy Herberta, do końca życia pisała do niego niewysłane listy, do końca zatrzymała go  myślach. To właśnie z  epistolarnego archiwum wyłaniają się szczegóły, a z nich układa się cała historia  Olgi i Herberta. Olga w tej korespondencji rozprawia się  nie tylko z niemiecką duszą, ale i polityką, i rozważa centralne pytanie swego życia: Dlaczego Niemcy myślą w zbyt wielkich kategoriach? Zawsze i wciąż?

"Śnieg i lód, broń i wojna - do tego waszym, mężczyzn, zdaniem dorośliście, ale nie do pytań kobiety" - smutno konstatuje.

Powieść ukazuje różnie okresy w historii Niemiec, czasy pokoju i czasy wojny. Schlink  oferuje czytelnikowi skondensowaną wersję ideologii pokazaną z niemieckiego  punktu widzenia i  możliwość zrozumienia tego, jak Niemcy mogli się czuć się zatrzymani między pokojem a wojną, przeszłością i teraźniejszością.

Birgit Schwarz  z radia Österreich 1 pytała Schlinka, dlaczego w swych powieściach zawsze wraca do historii Niemiec.

"Wracam do niej, bo historia wciąż jest  obecna  w naszym życiu.  My wszyscy jesteśmy  przez nią kszałtowani. To się przekłada na wszystkie sfery ludzkiego  i społecznego życia, od   historii rodzinnej aż do historii nazizmu i historii świata. Historia sama znajduje drogę do moich książek“ - odpowiedział.  

OLGA - fragment książki

Olga i Herbert zakochali się w sobie - ale możli­we, że nie doszłoby do tego, gdyby Viktoria nie wyrwała ich z rutyny łączącej kochanków wspólnoty. Pensja była zamknięta przez całe lato i Viktoria w lip­cu przyjechała do domu, ale gdy Olga i Herbert cieszyli się już na wspólne tygodnie w dawnej zażyłości, spot­kało ich rozczarowanie. Viktoria chciała czegoś innego. Była zapraszana do sąsiednich majątków ziemskich na bale i przyjęcia i oczekiwała od Herberta, że będzie jej towarzyszył i czynił honory. Nie zapomniała o Oldze i zaprosiła ją, bo wypadało, na promenadę i na herbatę. Potem jednak wyznała bratu, że z prostą dziewczyną nie ma płaszczyzny porozumienia.

- Nauczycielka? Pamiętasz pannę Pohl, tę starą pan­nę, którą mieliśmy, gdy nauczyciel był chory? Kimś ta­kim Olga chce zostać? W każdym razie tak samo nie ma pojęcia o modzie jak panna Pohl. Chciałam jej pomóc i pokazać, że powinna nosić bufiaste rękawy i bardziej opięte spódnice, ale popatrzyła na mnie, jakbym gada­ła po polsku. A przy tym możliwe, że ona rzeczywiście mówi po polsku. Czy nie ma słowiańskich rysów twa­rzy? Czy Olga Rinke to nie słowiańskie nazwisko? I dla­czego zachowuje się tak dumnie w mojej obecności? Jak równy z równym? Powinna być zadowolona, że może się ode mnie nauczyć, jak się stosownie nosić i ubierać.

Słowa te uraziły Herberta. Olga miałaby być nie dość dobra? Jej twarz nie dość piękna? Przy okazji następne­go spotkania sprawdził to dokładnie. Bacznie zlustrował jej wysokie, szerokie czoło, jej silne kości policzkowe, jej zielone oczy, odrobinę skośne i cudownie promienne. Czy jej nos i podbródek mogłyby być mniejsze, a usta większe? Ale kiedy jej usta śmiały się bądź uśmiecha­ły albo mówiły, były tak żywe, tak dominujące, że po­trzebowały dokładnie tego nosa i tego podbródka. Tak było, nawet gdy, jak właśnie teraz, poruszała bezgłośnie wargami podczas nauki.

Wzrok Herberta powędrował po jej szyi i karku, za­trzymał się na wypukłości bluzki na piersiach i zaryso­wanym tylko kształcie ud i łydek pod spódnicą, po czym zagościł dłużej na obnażonych kostkach i stopach. Kie­dy Olga się uczyła, ściągała buty i pończochy. Ale choć Herbert już nieraz widział jej kostki i stopy, nigdy dotąd im się dokładniej nie przyglądał, nie zwrócił uwagi na dołeczek obok kostki, zaokrąglenie pięty, drobniutkie palce, niebieskie żyłki. Jakże chętnie zamknąłby w dło­niach te kostki i stopy!

- Co tak na mnie patrzysz?

Olga spojrzała na Herberta, a ten się zaczerwienił.

- Wcale na ciebie nie patrzę.

Siedzieli naprzeciwko siebie, oboje po turecku, ona z książką w rękach, on z nożem i kawałkiem drewna. Spuścił głowę.

- Myślałem, że znam twoją twarz. - Pokręcił głową i wrócił do strugania; spadło kilka wiórów. - Teraz... - podniósł głowę i spojrzał na nią, wciąż jeszcze czerwony na twarzy - teraz zawsze będę na nią patrzył, na two­ją twarz, twoją szyję i twój kark, twoje... po prostu na ciebie. Nigdy dotąd nie widziałem czegoś tak pięknego.

Także ona się zaczerwieniła. Spojrzeli sobie w oczy i każde było tylko okiem i duszą. Nie mogli oderwać od siebie wzroku i znów być tą dawną Olgą i tym daw­nym Herbertem. W końcu Olga uśmiechnęła się i po­wiedziała:

- Co my robimy? Nie mogę się uczyć, kiedy na mnie patrzysz. I kiedy ja patrzę na ciebie.

- Pobierzemy się i przestaniesz się uczyć.

Olga wychyliła się w jego stronę i objęła go za szyję.

- Nie ożenisz się ze mną, nie teraz, kiedy jesteś za młody, by się żenić, i później też nie, bo rodzice znajdą dla ciebie lepszą partię. Mamy rok, zanim ty wstąpisz do gwardii, a ja pójdę do seminarium. Rok! Musimy tylko ustalić - uśmiechnęła się znowu - kiedy patrzymy na siebie, a kiedy ja się uczę.

Do jesieni Olga i Herbert mogli spędzać ze sobą czas na skraju lasu albo na ambonie. Tu ona się uczy­ła, tu on ją znajdował. Ale w październiku zrobiło się zimno, a w listopadzie spadł pierwszy śnieg. Organista dał Oldze klucz do kościoła, żeby mogła ćwiczyć na or­ganach i od czasu do czasu zastępować go w niedziele. Uczyła się więc w zimnym kościele, który ogrzewany był tylko podczas nabożeństw. W każdym razie było cieplej niż na zewnątrz, według Olgi nawet cieplej niż u babki, której szorstki chłód sprawiał, że marzła mimo ciepłego pieca. Tego, że zbliżające się pożegnanie jest dla babki bolesne i dodatkowo wzmaga jej szorstkość i chłód po­nad dotychczasową miarę, Olga nie wiedziała i, co wię­cej, nie wiedziała również sama babka.

W kościele, klasycystycznej budowli z 1830 roku w stylu arkadowym, mieściła się loża patronacka, któ­ra wraz z patronatem kościelnym przeszła ze szlacheckich właścicieli majątku na rodzinę Herberta. Herbert nienawidził swojego miejsca w loży, na którym co nie­dziela był wystawiony na spojrzenia wiernych. Dlate­go nie pomyślał od razu, że loża patronacka ma własny piec, wbudowany pod podłogą, a opału dokłada się przez drzwiczki od strony schodów. W bardzo mroźne dni Olga i Herbert również tam widzieli obłoczki pary powstające od ich oddechów. Ale podłoga była w miarę ciepła, dach i balustrada loży chroniły trochę od chłodu wypełniającego nawę kościelną, krzesła były wyścieła­ne, a Olga w czasie nauki robiła na drutach długi gruby sweter dla Herberta i drugi dla siebie. Herbert fantazjo­wał o tym, że zimą zamierza wytrzymać wiele dni na ich myśliwskiej ambonie i ustrzelić wyjątkowo dorod­nego jelenia, którego jego ojciec widział, ale chybił celu.

Herbert nie uczył się, mimo że Olga wolałaby, żeby siedział obok niej i też się uczył. Kiedy czytał, szybko się niecierpliwił i uważał, że akcja książki powinna prędzej osiągnąć cel, a myśl utrafiać w sedno. Jego nauczyciel wspominał o Nietzschem, śmierci Boga, nadczłowie­ku i wiecznym powrocie, więc Herbert miał nadzieję, że znajdzie u Nietzschego odpowiedzi na swoje pyta­nia. Czy także według niego Bóg nie umarł? Czy także on nie chciał wyjść poza siebie? Czy także on nie znał monotonii życia na wsi? Ale Nietzsche też zaczął go szybko męczyć, wystarczało mu, że podchwycił jeden czy drugi zwrot i wplatał go do rozmowy. Opowiadał o dwóch kastach, bez których nie ma kultury, wyższej i niższej, o sile i pięknie czystych ras, o płodności samot­nictwa, o człowieku wybranym i człowieku dostojnym, jak również o nadczłowieku, który wrasta w wielkość, a zarazem w głębię i potworność. Postanowił zostać nad­człowiekiem, nie dawać sobie wytchnienia i nie spoczy­wać, sprawić, by Niemcy były wielkie, i samemu stać się wielkim wraz z nimi, nawet gdyby wymagało to od nie­go okrucieństwa wobec siebie i innych. Olga uważała, że te wielkie słowa są puste. Ale policzki Herberta pło­nęły i oczy błyszczały, nie mogła więc nic zrobić, tylko patrzeć na niego zakochanym wzrokiem.

Przez cały rok nie sypiali ze sobą. Synowi właściciela majątku nikt nie miałby za złe romansu z dziewczyną z wioski, a wieśniacy patrzyliby przez palce na roman­se swoich córek z paniczem. Herbert nie był jednak dla Olgi synem właściciela majątku, a ona nie była dla niego dziewczyną z wioski. Ich samych nie wiązała też relacja jak między synem jednego i córką drugiego właściciela majątku lub między dwojgiem dzieci z mieszczańskich domów. Odnaleźli się między klasami i nie czuli skrę­powani ich konwencjami. Byli ze sobą wiosną i latem na skraju lasu, a zimą w loży patronackiej, mogli sypiać ze sobą, lecz postanowili inaczej. Dali sobie czas.

Pieścili się, odkrywali nawzajem, ogrzewali własnym ciepłem, nie mogli przestać zajmować się sobą. W koń­cu Olga uwalniała się z objęć, bo chciała się uczyć. Kie­dy Herbert nie potrafił się powstrzymać i miał wytrysk, odwracał się z ulgą, wyczerpany, rozdrażniony, czuł, jak członek wiotczeje mu w mokrych spodniach, i zrywał się na równe nogi, żeby pobiec lub odjechać na nartach, jeżeli spadł śnieg.

materiały promocyjne
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas