Co wolno młodej wdowie?
Dwie młode kobiety nagle straciły swoich najbliższych. Z dnia na dzień zawalił im się świat. Stanęły jednak na nogi i teraz pomagają innym: osieroconym dzieciom, wdowom, wdowcom. Fundacja Nagle Sami to jedyne takie miejsce w Polsce.
Olga Puncewicz - założycielka i prezes Fundacji Nagle Sami. Autorka książek górskich i podróżniczych. Jej mąż, Piotr Morawski, zginął podczas wyprawy w Nepalu w 2009 roku.
Karolina Skrzypczyk - z wykształcenia psycholog. Gdy zginął jej partner, Grzegorz Axentowicz, zaczęła szukać pomocy dla siebie. Dołączyła do Olgi przy organizacji prac fundacji.
Siedziba fundacji mieści się przy szkole na warszawskim Żoliborzu (al. Wojska Polskiego 1A, tel. 800 108 108, www.naglesami.org.pl). W Lublinie i Krakowie działają już grupy wsparcia pod ich patronatem.
Olga Puncewicz: – Zrobiłam kiedyś wśród znajomych ankietę. Na pytanie: „Co powinna zrobić kobieta po rozwodzie?” odpowiadali zgodnie: zacząć nowe życie, znaleźć nowego faceta i pokazać tamtemu, że świetnie sobie radzi i jest szczęśliwa. „A co powinna zrobić wdowa?”. Najpierw zdziwienie, a potem odpowiedzi: wdowa to już swoje życie miała. Jeśli ta wdowa ma 80 lat, to może i tak. A co, jeśli tak jak ja, ma trzydzieści parę i jeszcze całe życie przed sobą?
Karolina Skrzypczyk: – Najtrudniej jest przestawić się z życia przeszłością i zacząć żyć do przodu. Mąż Olgi, Piotr Morawski, zginął w kwietniu 2009 roku podczas wyprawy w Himalaje.
Olga była w pracy. Przyszedł do niej człowiek z Polskiego Związku Alpinizmu i nic nie musiał mówić. Ona niewiele pamięta z tamtego czasu. Przeżywała to, co większość osób w takiej sytuacji: szok, rozpacz, niedowierzanie.
Partner Karoliny – Grzegorz Axentowicz stracił życie w Tatrach. Rok 2009. Karola była w drugiej ciąży. Kupili dom w Zakopanem i tam mieli spędzić sylwestra. Grzegorz 30 grudnia poszedł z przyjaciółmi w góry. Zeszła lawina. Mimo że go wydobyto spod śniegu i jego serce zaczęło bić na nowo, zmarł w szpitalu. – Do człowieka po prostu nie dociera taka informacja. Najgorsze są dni już po pogrzebie – mówi. – Gdy do człowieka dociera, że tej drugiej osoby już nigdy nie zobaczy. Że jej po prostu nie ma. Rozpacz i fizyczny wręcz ból były tak wielkie i wszechogarniające, że myślałam wręcz, że umrę z tego bólu – opowiada. Gdyby nie jej mama i bliskie osoby, nie wie, jakby funkcjonowała w tym czasie.
Karolina jest psychologiem, wiedziała, że sama sobie nie poradzi. – Postanowiłam znaleźć grupę wsparcia dla osób po stracie bliskich – opowiada. Obdzwoniła prywatne gabinety, ośrodki, hospicja. W tych ostatnich udzielano pomocy ludziom po stracie, ale tylko rodzinom podopiecznych hospicjów.
– Nie było żadnego miejsca wsparcia dla takich osób jak ja! Kiedy słuchała w internecie piosenki, którą przyjaciele nagrali po śmierci Grzegorza, zobaczyła inną – dedykowaną Piotrowi. Zaczęła sprawdzać, kim był Piotr Morawski. – Zginął w górach, w tym samym roku co Grześ, zostawił żonę z dwójką dzieci. Przecież ta kobieta musi przeżywać dokładnie to samo co ja! – w jej głowie galopowały myśli.
Napisała e-mail do Olgi. Z pytaniem, jak sobie z tym wszystkim daje radę? Olga odpisała. Niedługo potem umówiły się na kawę. Olga: – Wtedy wydałam książkę o Piotrze. Pisało do mnie mnóstwo osób, które straciły kogoś bliskiego. I pytały o to samo co Karola: jak sobie poradzić? Miałam poczucie misji. Pocieszałam je, starałam się dodawać otuchy.
Różnią się w każdym calu. Olga Puncewicz, energiczna blondynka, potrafi robić dziesięć rzeczy naraz. Jest urodzonym marketingowcem, ogarnia finansowe i papierkowe sprawy fundacji Nagle Sami. Karolina Skrzypczyk to oaza spokoju. Drobna brunetka zajmuje się pomocą psychologiczną. Uzupełniają się idealnie.
Każdego miesiąca do Fundacji Nagle Sami zwraca się ponad setka osób. To bliscy tych, którzy giną w wypadkach, ale też tych, którzy nagle odchodzą, np. z powodu zawału serca. – Oczywiście, nikogo nie odrzucamy – zapewnia Karolina.
Niektórzy chcą się zwyczajnie wygadać, powiedzieć, co czują osobie, która będzie wiedziała, o czym mówią. Inni potrzebują pomocy specjalisty albo grupy wsparcia.
– Grupa wsparcia to spotkanie osób, które mają podobne przeżycia. Te spotkania nie mają sztywnego planu. Ludzie najczęściej po prostu rozmawiają – mówi Karolina. Ci, którzy są świeżo po stracie, mogą zobaczyć, jak czują się ci, którzy żyją z tym od roku. – Widzą, że straszny ból minie, a ktoś, kto jeszcze kilka miesięcy czuł się tak jak ja, teraz zaczyna układać życie na nowo – mówi psycholożka.
Olga w swoich wywiadach wiele miejsca zawsze poświęcała byciu młodą wdową. Przestała być zapraszana na imprezy, a jeśli już ktoś ją zaprosił na wesele – to bez osoby towarzyszącej.
Kiedy komuś o tym mówiła, natychmiast patrzył na nią tylko przez pryzmat tego słowa: nie powinna się śmiać, bawić, cieszyć zakupami, a już na pewno – spotykać z kimkolwiek. Karolina dodaje: – Z mężczyznami jest inaczej. Często szybciej niż kobiety szukają relacji z kolejną partnerką, która będzie dla nich wsparciem.
Na białej tablicy w ich siedzibie na warszawskim Żoliborzu jest ciągle rysunek. Na ziemi dziewczynka z kotem, w chmurach mężczyzna podpisany „tata”. I jeszcze napis niebieskim flamastrem: „Niebo jest to raj, w którym są anioły i nasi zmarli (...). Ziemia jest to raj, w którym są nasi bliscy, z którymi możemy porozmawiać. Z bliskimi w niebie nie możemy porozmawiać, ale możemy się za nich pomodlić”.
Kiedy osierocone zostają dzieci, jest bardzo trudno. Olga wspomina, że przez kolejne miesiące żyła jak w transie. Dużo pracowała.
Synom, Guciowi i Ignacemu, od razu powiedziała, co się stało. Byli mali, ale uznała, że nie można okłamywać. Olga podkreśla, że dla dzieci w takiej sytuacji ważne jest poczucie bezpieczeństwa. Stałe rytuały, które nie powinny się zmieniać: to samo przedszkole, ten sam rytm dnia.
Karolina stara się rozmawiać z dziećmi o ojcu. – To czasem boli, bo dla mnie Grześ jest prawdziwy, mam konkretne wspomnienia, przeżyte wspólne chwile. A dla dzieci? Dla nich tata to pan ze zdjęcia, które stoi oprawione w ramkę... – mówi.
Dlatego fundacja pomaga też dzieciom. To szczególny rodzaj podopiecznych, bo dorośli często zupełnie nie wiedzą, jak z nimi rozmawiać o stracie. Bywa, że nie chcą mówić im prawdy, np. gdy mama albo tata popełnili samobójstwo. Olga nie ma jednak wątpliwości: – Prawda zawsze jest najlepsza. Chociażby ta najbardziej bolesna – uważa.
Grupy wsparcia już działają w Lublinie i Krakowie, one chcą, żeby powstały w Trójmieście, we Wrocławiu i w Ka towicach. Ale fundacja to nie tylko wsparcie psychologa.
– Pomagamy załatwić formalności z ZUS, udzielamy pomocy prawnej. To są rzeczy, na które osoba pogrążona w rozpaczy po prostu nie ma siły – tłumaczy Olga. Fundacja krok po kroku instruuje, co trzeba zrobić, gdzie pójść, jakie dokumenty trzeba mieć. To chociażby kwestie załatwienia aktu zgonu, zorganizowania pogrzebu i uzyskania zasiłku pogrzebowego. Do tego mnóstwo innych formalności, aby pozamykać sprawy zmarłego – przerejestrowanie samochodu, zakończenie umów, np. z operatorem sieci komórkowej czy bankiem. Czy wreszcie sprawy spadkowe – tym bardziej, że czasem zostają długi.
Olga i Karolina radzą, by wszystko robić w zgodzie ze sobą, nie słuchać podszeptów innych, co wypada, a czego nie. To chociażby kwestia uprzątnięcia rzeczy zmarłego. Są ludzie, którzy przez dłuższy czas zostawiają jego pokój w nienaruszonym stanie. I nie ma w tym nic złego, o ile nie zamkną się w przeszłości i będą szukać pomocy, by wyjść w końcu z żałoby.
Dla Olgi ważne były obowiązki związane ze zmarłą osobą. W ten sposób wyznaczała sobie zadania, by coś robić, cokolwiek więcej ponad codzienne wycie i brak nadziei: – Mimo że jego ciało zostało w Himalajach, tu w Polsce była msza żałobna. Piotr ma też tu swoją tablicę w krużgankach kościoła św. Antoniego z Padwy przy ul. Senatorskiej, pod którą możemy przyjść z synami.
Olga pojechała w Himalaje, aby tam w górach zrobić mężowi symboliczny grób. – Zobaczyłam to miejsce i po czułam się spokojna. Może dziwnie to zabrzmi, ale tam było tak pięknie! Zrozumiałam, dlaczego on tak bardzo kochał wysokie góry. Tam jest się tak blisko nieba... – mówi.
Karolina zastanawiała się, czy w ogóle kiedykolwiek nadejdzie ten moment, gdy każdy dzień przestanie być podporządkowany bólowi po stracie. Przyszedł niepostrzeżenie. – Wyjechałam z dziećmi na miesiąc. Najpierw do rodziny, potem jeszcze pojechaliśmy w parę miejsc. Podróżowanie z małymi dziećmi jest bardzo absorbujące, więc każda chwila była wypełniona – wspomina. Kiedy przyjechała do domu, coś się zmieniło.
– Zrozumiałam, że potrafię żyć bez Grzesia, że daję radę. Potrafię już zająć się dziećmi i innymi rzeczami, nie myśląc bezustannie o tym, że go nie ma – opowiada. Oswajanie się z brakiem drugiej osoby to czasem pozornie błahe rzeczy, którymi – kiedy żyła – zawsze się zajmowała. – Piotr zawsze rano chodził po bułki – tłumaczy Olga. – Gdy go zabrakło, na śniadanie jedliśmy pieczywo, które kupiłam dzień wcześniej – uśmiecha się.
Po prawie pięciu latach bez Piotra obudziła się i pomyślała: „Może by tak pójść po bułki?”. Ubrała się, zeszła do piekarni. Gdy ktoś przychodzi po receptę na żałobę, mówią: nie ma. – Każdy przechodzi to po swojemu. Ważne, by uwierzył, że gdy ona minie, jest szansa na dobre życie – mówi Karolina.
Fundacja zajmuje się pomocą dla osób po stracie. Kontakt: www.naglesami.org.pl, pomoc@naglesami.org.pl.