Reklama

Gdańskie pięcioraczki

Ich narodziny były prawdziwą sensacją. Po wieczornym wydaniu dziennika telewizyjnego w gdańskim szpitalu urywały się telefony. Z życzeniami dzwonili też towarzysze z KC PZPR. Mówi się, że ojcu pięcioraczków pogratulował nawet Wojciech Jaruzelski.

Tu jest coś więcej

Pani Leokadia Rychert, mama pięcioraczków, trafiła na oddział z rozpoznaniem ciąży mnogiej. Sądzono, że urodzi bliźnięta, ewentualnie trojaczki... Rodzice mieli już dwóch synów i obstawiali, że tym razem urodzi im się córka. Los napisał jednak dużo bogatszy scenariusz. Na początku lat 70. nie wykonywano jeszcze ciężarnym badań USG, dlatego rozwiązanie przyniosło ogromną niespodziankę.

Poród odbył się drogami natury. Profesor Jerzy Mielnik w dokumencie "Pokazowe dzieci PRL" przyznał, że zespół medyków zdziwił się, że po przyjściu na świat trojga dzieci brzuch pacjentki wcale się nie zmniejszył. Urodziło się jeszcze czwarte! Jeden z lekarzy postanowił sprawdzić ręcznie, czy w jamie macicy nie znajduje się przypadkiem piąte dziecko. I rzeczywiście tam było! Po upływie kolejnych minut dołączyło do rodzeństwa.

Reklama

Szpital, co zrozumiałe, nie był gotowy na taką okoliczność. Brakowało nawet inkubatorów dla dzieci, dlatego w jednym z nich położono dwa noworodki. Jak czytamy w Dzienniku Bałtyckim, brakujący sprzęt sprowadzono aż zza zachodniej granicy. A posłużył długo, ogrzały się w nim dwa pokolenia.

Wielkim sukcesem lekarzy był fakt, że całą piątkę udało się utrzymać przy życiu. Zdaniem profesora Mielnika od razu zaczął się swoisty taniec wokół gilotyny, a w opiekę nad noworodkami zaangażował się cały sztab ludzi. Nie obyło się bez komplikacji. Dziewczynka urodzona jako ostatnia wymagała przetoczenia krwi. Tę oddała pielęgniarka, Teresa Janiak. Wszystkie dzieci miały niedobory masy urodzeniowej, największe z nich ważyło zaledwie dwa kilogramy.

***Zobacz także***

Obrodziło w tym roku

Serwis Trójmiasto.pl cytuje fragment słynnego wywiadu z lek. med. Januszem Rudzińskim, który przyznał, że takiego finału nie spodziewał się nikt, a pięcioraczki rodzą się raz na 52 miliony ciąż. Dziś, w dobie rozwiniętych technik wspomagania rozrodu, ta statystyka zmieniła się nieco, ale nadal robi wrażenie (ciąże pięcioracze zdarzają się raz na 41 milionów przypadków). 

Filmy propagandowe z 1971 roku przekonywały, że w tym czasie obrodziło nie tylko na polach Opolszczyzny. Według oficjalnych danych, maluchy okrzyknięte "pokazowymi dziećmi PRL", były pierwszymi żywo urodzonymi pięcioraczkami w Polsce i ósmymi na świecie. Ich zdjęcie ilustrowało w encyklopedii PWN hasło "Polska", razem z flagą i godłem. Gdy po trzech miesiącach obowiązkowej hospitalizacji zostały wypisane ze szpitala, pojechały z rodzicami do nowego lokum - w dawnym cała rodzina by się po prostu nie zmieściła. 

W nowym domu miejsca też było mało, tym bardziej, że mieszkali z nimi jeszcze dziadkowie, a przez mieszkanie przewijały się prawdziwe tłumy odwiedzających. W jednym pokoju stanęło pięć łóżeczek, wszystkie podpisane i zrobiło się naprawdę ciasno. Prawdziwym wyzwaniem okazało się wstawienie do pomieszczenia kojca. 

Jak można się domyślić, dziennikarze, dygnitarze partyjni i inni ludzie chcący sycić oczy widokiem najsłynniejszych dzieci epoki szturmowali ich dom, a po kliku latach także bar, w którym pracowała ich mama. Skromna kobieta nauczyła się rozmawiać z mediami, a według źródeł zyskała popularność niczym filmowa gwiazda. Wizyty kolejnych ekip, także zza granicy, żartobliwie nazywano "najazdami". Telewizyjny realizator dźwięku, pan Wiktor Niemiro, wspomina, że przez długi czas nie było dnia bez materiału o pięcioraczkach. 

Mieszkanie, a w zasadzie piętro willi we Wrzeszczu, stanowiło oczywiście dar od państwa dla nietypowo powiększonej rodziny, a w krótkim czasie zewsząd napływały kolejne prezenty przysyłane przez rozmaite zakłady pracy - m.in. meble, artykuły gospodarstwa domowego, wózki, zabawki, buciki i inne akcesoria dziecięce. Nieprawdopodobny był też odzew społeczeństwa, anonimowe osoby przysyłały ręcznie wykonane ubranka, uszyte specjalnie dla pięcioraczków. Zdaniem psychologa, profesor Marty Bogdanowicz, były to prawdziwe małe cuda, a jednocześnie "gesty serca" od osób zdających sobie sprawę, jakie wyzwanie stoi przed rodziną, która nie należała do majętnych. Obdarowywani bardzo to wszystko doceniali.

***Zobacz także***

Każde ręce na wagę złota

Było wiadomo, że mama i babcia dzieci nieprędko wrócą do pracy - państwo ułatwiło im sprawowanie opieki nad maluchami, przyznając trzyletnie urlopy. Przysłano też pielęgniarki, które wspierały młodą rodzinę przez trzy lata. Ta pomoc była na wagę złota - wystarczy wyobrazić sobie pięcioro małych dzieci z tymi samymi potrzebami domagającymi się realizacji w tym samym czasie. A byli przecież jeszcze dwaj starsi chłopcy, którzy też potrzebowali rodzicielskiej uwagi. Pani Leokadia przyznała po latach, że życie kulturalne wówczas dla nich nie istniało, wszystko kręciło się wokół spraw związanych z dziećmi i funkcjonowaniem domu.

Pięcioraczki ochrzczono nietypowo, bo w wigilię. Przychodziło do nich aż pięciu świętych Mikołajów. Pierwsze urodziny były z pompą - mimo kapryśnej pogody gościom przygrywała gdańska orkiestra podwórkowa.

W czasach, gdy sklepowe półki świeciły pustkami, wyposażenie niedużego domu oraz wyprawa dzieci musiały robić wrażenie. Mniej szczęścia miały czworaczki urodzone wcześniej - jak w filmie dokumentalnym wspomina fotoreporter, pan Janusz Uklejewski - rodzina tamtych maluchów też otrzymała kosztowne prezenty, które odebrano im po roku.

Przez długi czas rodzeństwo Rychertów uchodziło za "dzieci nasze", "dzieci wszystkich" - społeczeństwo znało nawet ich rozkład dnia, w domu nieustannie ktoś był. Taka sytuacja mogła zrujnować życie rodzinne, które toczyło się na oczach opinii publicznej. 

Gdy dzieci poszły do szkoły, w placówce, do której je zapisano, utworzono nawet mniejszą, 25-osobową klasę, by miały lepszą opiekę. To niektórym nie mogło się podobać, zwłaszcza w czasach, kiedy klasy były przepełnione. Zresztą, nie tylko pięcioraczki były na ustach wszystkich, ale i rodzice, których podziwiano, którym zazdroszczono i o których złośliwie plotkowano. Pani Leokadia nierzadko odbierała telefony od "życzliwych" dopytujących, czy aby na pewno nie zaszła w kolejną ciążę. Zawistnicy mnożyli uszczypliwości. Profesor Bogdanowicz zaznaczyła, że małżonkowie zdecydowali o zaprzestaniu korzystania z pomocy, by uniknąć kolejnych ataków. Pragnęli też chronić prywatność dorastających dzieci. Te w późniejszym czasie same sygnalizowały, że nie chciały być traktowane jako "pięcioraczki", jedna całość, czy medialna ciekawostka.

***Zobacz także***

I nastał spokój

Na szczęście w Karnawale Solidarności wiele się zmieniło i dzieci przynajmniej przestały być wykorzystywane do celów politycznych. Rzeczywiście, była to znaczna zmiana w porównaniu z czasami, kiedy to z okazji urodzin rodzeństwa organizowano pochody. Jak po latach wyznał ich ojciec, zainteresowanie władz często było gestem na pokaz. Najważniejsze osoby w państwie, chcąc zademonstrować troskę o obywatela, ochoczo fotografowały się z całą piątką, Wojciech Jaruzelski i Piotr Jaroszewicz zostali ojcami chrzestnymi malców - na szczęście tylko honorowymi. 

Rodzina zaznała spokoju dopiero po 1989 roku, już w nowej rzeczywistości. Pięcioraczki akurat wtedy weszły w dorosłość. Telewizja transmitowała jeszcze ich pierwszy udział w wyborach, później media przypominały sobie o istnieniu rodzeństwa przy okazji okrągłych rocznic i innych sensacyjnych narodzin. 

Dorosła już Ewa Rychert podczas udziału w programie telewizyjnym ojca Leona Knabita powiedziała, że choć pod adresem rodzin wielodzietnych pada wiele gorzkich słów, to ich mama, "wspaniała i dzielna kobieta" włożyła całe serce i wszystkie siły w to, by wychować swe dzieci na dobrych ludzi, za co są jej wdzięczne. Pani Leokadia przyznała, że przekazując córkom i synom wartości, przede wszystkim kierowała się zasadami Dekalogu. Wygląda na to, że wysiłek popłacił.

Agnieszka, Ewa, Piotr, Adam i Roman żyją teraz z dala od błyskających fleszów. Bracia, dokonując wyboru drogi życiowej, postawili na służby mundurowe, jedna z sióstr jest nauczycielką, druga - pracownicą laboratorium gdańskiej Akademii Medycznej. Żadne z nich nie afiszuje się faktem bycia "z tych pięcioraczków", ich przyjaciele i znajomi z pracy dowiadywali się o tym zwykle przypadkiem. 12 maja rodzeństwo świętowało 49. urodziny.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy