Łapówki do wzięcia
Moja babcia brała łapówki. Moja matka brała łapówki. I ja także brałam.
Odkąd pamiętam były w babcinym domu. Złote koszyczki, ze złotą tacą, schowane w kredensie obok serwisu wyciąganego na wigilię i śniadanie wielkanocne. Bawiłam się tymi koszyczkami bez przerwy. Dla mnie były piękne i bardzo cenne - w końcu złote.
Dopiero po latach przekonałam się, że to zwykły pseudoplastik - bo w czasach głębokiej komuny, to nawet plastiku porządnego nie było - polakierowany świecącą farbą. Zawsze byłam ciekawa, skąd się wzięły w naszym domu. Nikt takich nie miał w okolicy. Okazało się, że babcia uczyła indywidualnie pewną dziewczynkę. Nikt jej uczyć nie chciał, bo miała raka i sprawa była beznadziejna.
Po co robić coś, co pewnie w przyszłości owoców nie da - tak myśleli inni, ale nie moja babcia. Przychodziła i uczyła dziecko w jego domu. Mama dziewczynki w podzięce za lekcje podarowała babci złoty zestaw. Wierzę, że jeszcze jest gdzieś u mego kuzynostwa.
Kwiaty i czekolada
Moja matka, podobnie jak babcia, również była polonistką. Pamiętam naręcza kwiatów, jakie dostawała na zakończenie roku szkolnego, choć w sumie bardziej pamiętam, że przynosiła też czekoladę. Uwielbiałam koniec czerwca! Czasem dostawała kawę, a kiedyś całą kaczkę czy gęś - choć była martwa i oskubana, a mama nie wiedziała jak ją przyrządzić.
Kiedyś i ja pracowałam z dziećmi, dużo młodszymi. Moi uczniowie mieli zajęcia w ramach wczesnej interwencji terapeutycznej - przed pójściem do szkoły ich zadaniem było wyrównać deficyty związane z różnego rodzaju problemami zdrowotnymi. Części z nich się to udało, inni trafili do szkół specjalnych.
Podobnie jak babcia i mama, dostawałam od swoich podopiecznych prezenty. Obowiązkowe kwiaty na koniec roku, ozdoby na święta Bożego Narodzenia i laurki, które mam do dziś. Czasami przy przekładaniu książek, któraś mi wypadnie i zawsze się wzruszam, czytając: "Koham paniom monmike".
Mam też wielką bombkę w kształcie serca, którą co roku wieszam na choince. Myślę wtedy, że ozdoba świąteczna z napisem "od Kamilka" została, a mojego ucznia już nie ma na tym świecie. Jakby zaskoczeniem było to, że rzeczy są trwalsze niż życie ludzkie.
Prezenty dla nauczycieli
Kiedy słyszę o "lepszych" prezentach dla nauczycieli, o składaniu się na drogie podarunki, by wychowawca łaskawszym okiem spojrzał na swoich uczniów, to ręce mi opadają. Wierzę, że dzieci nie byłyby tak bezmyślne i nie wpadłyby na to, żeby przekupić nauczyciela.
Jedna z mam w gimnazjum w Lublinie miała powiedzieć: "Moja córka przyniesie drogi prezent, a biedota niech nosi kwiatki". Współczuję córce tej pani.
W każdym zawodzie zdarzają się wyjątki. Wierzę jednak, że zawód nauczyciela nie upadł aż tak nisko, by dać się skorumpować prezentami od rodziców.
Sama najlepiej pamiętam kwiaty i laurki. I to serduszko. Wiadomo, wieszam je co roku na choince.