Przyj z miłością
Niekiedy życzliwe położne zachęcają rodzące, by „parły z miłością”, koncentrując się nie na własnym bólu, a na dziecku, które właśnie przechodzi do zupełnie nowej rzeczywistości i przeżywa prawdziwy szok.
Podobno poród drogami (i siłami) natury trwa tak długo, by noworodek mógł lepiej zaadaptować się do czekających go zmian. Przeciskając się przez kanał rodny w drugim okresie porodu zostaje oczywiście ściśnięty, ale i wymasowany, w pewnym sensie zahartowany, a z jego dróg oddechowych wydostaje się nadmiar płynu, dzięki czemu już "po drugiej stronie brzucha" łatwiej będzie o zaczerpnięcie powietrza i pierwszy oddech. Styka się też z dużą ilością dobroczynnych bakterii, więc jego organizm otrzymuje naturalny, wyjątkowy prezent na start - korzystną florę bakteryjną. Maluchy urodzone poprzez cesarskie cięcie pozbawione są niestety takiego biologicznego wsparcia. Niektórzy właśnie w tym upatrują przyczynę ich pewnych problemów zdrowotnych z alergiami na czele oraz obniżonej odporności, tradycyjnie łączonych z porodem-operacją.
Zwykle myśląc o porodzie koncentrujemy się na osobie i przeżyciach kobiety, zapominając o tym, że dziecko też ma wówczas do wykonania potężną pracę. Choć nie do każdego trafia teoria traumy narodzin, której autorem był austriacki psychoanalityk, Otto Rank, nie sposób zaprzeczyć, że sam poród i wszystko to, co dzieje się w okresie okołoporodowym stanowi ogromne przeżycie dla przychodzącego właśnie na świat małego człowieka. Naukowcy są zgodni - noworodki doznają wtedy szoku, ale na szczęście można zrobić wiele, by był on jak najmniejszy. Rodząca, mimo ogromu wysiłku i cierpienia ma swego rodzaju "przewagę" nad dzieckiem - ona wie, co się z nią dzieje, przy dobrej woli personelu medycznego współpracuje z nim, by łagodzić doznania bólowe, chociażby przybierając różne pozycje i szukając tej najdogodniejszej. Noworodek tego zrobić nie może, chcąc nie chcąc, musi poddawać się działającym nań, zupełnie niezrozumiałym siłom. Jemu nie pomogą uspokajające słowa położnej, swą podróż w pewnym sensie odbywa samotnie.
W pewnym uproszczeniu przyjmuje się, że tak naprawdę to dziecko decyduje, kiedy się narodzi. Dzieje się tak, gdyż jego mózg wysyła sygnał odbierany przez matczyny układ nerwowy i wzywający do produkcji oksytocyny. Systemowi temu daleko jednak do doskonałości, bo wiele maluchów rodzi się o wiele za szybko, przed czasem, kiedy ich organizmy nie są jeszcze gotowe do życia poza środowiskiem wewnątrzmacicznym.
Jeśli jednak wszystko idzie zgodnie z biologicznym planem, w trzecim trymestrze macica zaczyna coraz bardziej intensywny trening przygotowujący do porodu. Zarówno przyszła mama, jak i jej nienarodzone jeszcze dziecko odczuwają wtedy tzw. skurcze Braxtona-Hicksa, o wiele łagodniejsze od tych porodowych, chociaż stanowiące prognozę tego, co nadejdzie. Malec otoczony jest wodami płodowymi, które minimalizują jego odczucia związane ze skurczami, wówczas jeszcze stosunkowo łagodnymi. Dość łagodnych bodźców zwykle dostarcza też pierwszy okres porodu, przynajmniej w fazie początkowej, z badań wynika bowiem, że wiele dzieci po prostu spokojnie przesypia ten czas! Gdy powiększa się rozwarcie szyjki macicy, a skurcze stają się częstsze i coraz bardziej intensywne, sen staje się już niemożliwy. Trudno jednoznacznie stwierdzić, że smyk odczuwa wtedy ból, ale najprawdopodobniej doświadcza dyskomfortu. Czuje coraz silniejsze ugniatanie i przesuwany jest w dół, w kierunku kanału rodnego. Nasilające się ugniatanie będzie mu towarzyszyć przez kilka, a nawet kilkanaście godzin, co z pewnością go wymęczy.
Podczas drugiego okresu porodu, trwającego od kilkunastu minut do dwóch godzin, dziecko przeciska się przez wąską przestrzeń kanału rodnego, odczuwając nacisk na całe swoje ciało. W tym czasie musi się kilka razy obrócić przybierając różne pozycje, tym samym dostosowując się do kształtu matczynej miednicy i samego kanału rodnego. Jeśli okres ten niebezpiecznie się przedłuża, lekarz może podjąć decyzję o zabiegowym ukończeniu porodu, przy użyciu prożnociągu lub kleszczy położniczych. Gdy zachodzi potrzeba wykorzystania tych narzędzi, zwykle nacina się też krocze położnicy. Niekiedy położna nacina krocze rodzącej, bo okazuje się, że jego tkanki są zupełnie niepodatne na rozciąganie. Zabieg ten najczęściej nie jest bolesny, tj. nie przysparza dodatkowego bólu - wykonuje się go w szczytowej fazie skurczu, pod naporem rodzącej się główki - wówczas tkanki są odwrażliwione w naturalny sposób. Tkanki krocza ściskają wyłaniającą się główkę i rozciągają pod jej naporem, na szczęście mózg dziecka jest chroniony, więc dobrze to znosi - kości czaszki są jeszcze niezrośnięte, więc już w momencie przeciskania się przez kanał rodny zachodzą na siebie, pozwalając delikatnym strukturom uniknąć ewentualnych urazów.
Skurcze popychają dziecko dalej, ale nierzadko zdarza się, że podczas krótkich przerw między skurczami jego główka nieznacznie się cofa - jeśli znajduje się na tyle nisko w kanale rodnym, można nawet zobaczyć, że choć przed chwilą się pojawiła, to nagle "znika", ale na szczęście na tym etapie po maksymalnie kilku skurczach partych następuje szczęśliwy finał.
Położne zachęcają rodzące do odpowiedniego oddychania, bo podczas skurczów tlen zaczyna docierać do malca w znacznie mniejszych ilościach, chociaż w dalszym ciągu oddycha on dzięki łożysku. Zmieni się to dopiero po porodzie - gdy pępowina przestanie tętnić zostaje zaciśnięta przez położną i przecięta. Najlepiej nie spieszyć się z tymi czynnościami, tylko poczekać, aż tętnienie rzeczywiście ustanie, tylko wtedy pierwszy oddech związany z rozprężeniem pęcherzyków płucnych będzie możliwie niebolesny. Nawiasem mówiąc, w niektórych przypadkach, gdy poród się przedłuża, a wody płodowe odeszły już dawno, dziecko może być niedotlenione, ale na szczęście zwykle stan ten nie ma długotrwałych ujemnych następstw.
Idealnie byłoby, gdyby na czas tuż po narodzinach dziecka przygasić światła na sali porodowej, a zawczasu upewnić się, że temperatura, która tam panuje będzie odpowiednia. Maluszek odczuje gwałtowne zmiany mniej boleśnie, jeśli świat zewnętrzny nie będzie bombardować go nadmiarem bodźców awersyjnych, a do takich z pewnością należą ostre, jasne światło, zimno (temperatura nagle spada o minimum dziesięć stopni w porównaniu z wewnątrzmacicznym ciepełkiem), głośne dźwięki, a niekiedy też tłok. Przede wszystkim zaś uspokajająca ciasnota ustąpiła miejsca niezrozumiałej, w odczuciu noworodka, wręcz zagrażającej przestrzeni. Gdy na domiar złego zostanie on zabrany od mamy i poddany szeregowi badań, jego rozpacz będzie tak wielka, że trudno mu będzie ją wyrazić. Ratunkiem na ten stan jest umożliwienie matce i dziecku doświadczania minimum dwugodzinnego kontaktu "skóra do skóry", kończącego się pierwszym karmieniem piersią. W tym czasie noworodek ogrzewany jest ciepłem matczynego ciała, jego własne ciało kolonizuje przyjazna flora bakteryjna, a do uszu ponownie dociera dobrze znany już odgłos bijącego serca. Wszystko inne może poczekać.