Boże Narodzenie: Religijne święto czy tylko „holiday season”?

- W oczach muzułmanów Boże Narodzenie przestaje być świętem religijnym. To “chrześcijańskie święto” nikomu nie przeszkadza, ponieważ zagraniczni turyści zostawiają w sklepach i hotelach ogromne pieniądze - mówi Zbyszek Pawlak, autor książki "Pęknięte miasto. Biesłan".

Choinka w centrum handlowym, Dubaj
Choinka w centrum handlowym, DubajChris JacksonGetty Images

Katarzyna Pruszkowska: Jak na chrześcijańskie święta patrzą muzułmanie na Wschodzie?

Zbyszek Pawlak: - Muzułmanie nie obchodzą  świąt Bożego Narodzenia, chociaż wierzą, że Jezus był Prorokiem, drugim po Mahomecie. Jak sami mówią, “urodzin proroków się nie obchodzi". Rozumieją jednak nasze świętowanie, choć samej treści nie znają.

- Mimo to, na  lotnisku w Emiratach Arabskich można usłyszeć "Merry Christmas", a w wielkich domach handlowych w Dubaju pojawiają się chóry śpiewające kolędy. W krajach muzułmańskich coraz częściej “obchodzi się Christmas".

Dlaczego?

- Dlatego, że, w oczach muzułmanów, Boże Narodzenie przestaje być świętem religijnym. To “chrześcijańskie święto" nikomu nie przeszkadza, ponieważ zagraniczni turyści zostawiają w sklepach i hotelach ogromne pieniądze. Poprzebierani Mikołaje, wystrojone choinki, reklamy klubowych "christmas party" są symbolami świątecznego sezonu. Nie ma religijnych elementów, więc nie ma zagrożenia ani bluźnierstwa.

Czy podczas podróży poznał pan chrześcijan mieszkających w krajach muzułmańskich? Jak oni obchodzą święta Bożego Narodzenia?

- Poznałem, chociaż takie spotkania nigdy nie są łatwe. Ci ludzie są w wielkim niebezpieczeństwie, bo za wyznawanie wiary innej, niż islam, grozi im śmierć. Poznałem chrześcijan nawet w Afganistanie, gdzie kara śmierci za konwersję  jest bezdyskusyjna. Zawsze pytali o to, czy jestem chrześcijaninem. Zresztą, przyjechałem z Zachodu, więc kim, zdaniem tych ludzi, mógłbym być? Dla wielu z nich obchodzenie świąt Bożego Narodzenia jest bardzo niejasne. Chcieliby je obchodzić, ale patrzą na Zachód i nie wiedzą co robić. Nie rozumieją jak mają wyglądać święta narodzin Jezusa, o których czytają w Injeel (Ewangelia w języku arabskim - przyp. red.). Widzą grubego Mikołaja, choinki, wielkie zakupy i porozbierane dziewczęta, które śpiewają świąteczne przeboje. Postać Mikołaja, który hasa po arabskich centrach handlowych, wytłumaczyli sobie tak: "jest to wytwór firmy Coca-Col"a. Dlatego nieraz pytali mnie: "Jak należy świętować narodziny Zbawiciela?".

- Gdy mieszkaliśmy na Wschodzie zaczęliśmy zapraszać na wigilię naszych przyjaciół aby zobaczyli, jak wyglądają święta w chrześcijańskiej rodzinie. Byli zachwyceni, że Boże Narodzenie to ciepłe, rodzinne święto, takie, jakich wiele w islamie. Oczywiście byli zaskoczeni brakiem mięsa na stole, bo ryba to dla nich nie mięso. Ale nie mieli nic przeciwko dziękowaniu Bogu za zbawienie i śpiewaniu o narodzinach Jezusa.

Wy pokazywaliście im jak świętują Polacy. A czy oni pana czegoś nauczyli?

- Oczywiście, uczyliśmy się wszyscy. Moi arabscy przyjaciele, potomkowie pierwszych chrześcijan (chrześcijaństwo narodziło się na Wschodzie - przyp. red.), zadziwiali mnie swoimi interpretacjami Ewangelii. Weźmy na przykład historię o narodzeniu Jezusa.  Na Zachodzie mówimy, że Jezus urodził się w zimnej, ubogiej stajence. Na Wschodzie uważają, że to nieprawda. Dlaczego? Bo Józef, wraz z Maryją, przyszedł do Betlejem, swojego rodzinnego miasta. Na pewno miał tam wielu krewnych, może nawet mieszkała tam jego najbliższa  rodzina. Więc jakim cudem miałby nocować w gospodzie? Przyjaciele wyjaśnili mi, że dawniej najcieplejszym miejscem w domu była izba położona blisko pomieszczeń dla zwierząt, stąd właśnie "stajenka". Być może było tak, że krewni nie mieli już wolnych pomieszczeń, bo na spis zjechała się cała rodzina, więc odstąpili Maryi i Józefowi najcieplejszy pokój w całym domu.

- Takie dyskusje są bardzo inspirujące. Ta interpretacja historii bardzo mi się podoba, ponieważ pochodzi  stamtąd i jest zgodna z ich zwyczajami, oparta na grupowym przeżywaniu życia, czym charakteryzuje się wschodnia kultura.

Spędził Pan kiedyś święta wśród muzułmanów?

- Tak. Do muzułmanów przychodziliśmy na święta zakończenia Ramadanu lub na Kurban Bairami (święto ofiarowania, które obchodzi się na pamiątkę ofiarowania syna przez Abrahama). My objadaliśmy się u nich baraniną czy koniną, a oni, kiedy zapraszaliśmy ich na naszą wigilię, zajadali się uszkami popijając czerwonym barszczem.

Co najbardziej Pana poruszyło w ich przeżywaniu świąt?

- Patrząc na to, jak muzułmańskie rodziny obchodzą swoje święta, mogliśmy na nowo odkrywać nasze własne. Objaśniając im pochodzenie naszych tradycji świątecznych, sam zacząłem się nad nimi zastanawiać. Na Wschodzie ciągle jeszcze dom i rodzina są w centrum świątecznych wydarzeń. Przychodzą krewni, przyjaciele, sąsiedzi, a nawet koledzy z pracy. Ludzie sprzątają domy i przygotowują czyste, najlepiej nowe ubrania. Zastanawiają się kogo powinni przeprosić, komu pomóc i z kim się pojednać. Całe osiedla pachną przygotowywanym mięsem i świeżymi warzywami, w powietrzu naprawdę czuć zapach świąt.

- W Anglii, gdzie obecnie mieszkam, święta obchodzi się zupełnie inaczej. To tzw. "party season", który zaczyna się kilka tygodni przed świętami, w okolicach Halloween. To kolejna okazja do zabawy, tyle, że kostium wampira zamienia się na kostium Mikołaja.  Alkohol, zakupy i kluby stały się świątyniami doświadczeń duchowych kończących się z przypadkowym ‘elfem’ lub “zombim" w łóżku.

Z tego, co pan mówi, wynika, że Polakom nadal bliżej do wschodnich, niż zachodnich wartości.

- Tak.  Na Zachodzie nie ma już świąt,  obchodzi się świąt, ale "christmas season" - jak inaczej wytłumaczyć to, że w tym roku symbolem świąt jest w Anglii pingwin? Kiedy mieszkałem na Wschodzie, łatwiej było mi obchodzić święta, mimo, że kupienie choinki czy składników na wigilijne dania graniczyło z cudem. Mimo to panowała tam szczególna atmosfera, nie oparta na kupowaniu, wydawaniu, imprezowaniu. Na Zachodzie Boże Narodzenie staje się politycznie niepoprawne i przybiera karykaturalne formy.

Czym duchowość Wschodu różni się od duchowości Zachodu?

- Na Wschodzie duchowość  jest częścią codzienności, a na Zachodzie już nie. Opowiem pani pewną historię. Podczas pobytu na Kaukazie uczestniczyłem w różnych świętach. Podczas wszystkich świąt składa się ofiarę - z byka, barana. Miesiąc temu miałem okazję być na takim święcie, później przyleciałem do Polski. Akurat wtedy, kiedy toczyła się dyskusja na temat zakazu uboju rytualnego. Zauważyłem konflikt płaszczyzn komunikacji, przepaść, która dzieli Wschód od Zachodu. Uogólniając, zachodnie społeczeństwa potępiają ubój rytualny. My także mówimy, że to niehumanitarne i bardzo bolesne dla zwierzęcia. Problem w tym, że żydzi i muzułmanie nie zrozumieją naszej argumentacji, bo dla nich taki ubój ma także znaczenie duchowe: mięso karmi ciało, a ofiara pozwala oczyścić duszę, zadośćuczynić za wyrządzone zło.  Nie przekonamy nikogo opowieściami o cierpieniu zwierzęcia, kiedy ono spełnia wyższe cele.

- My, chrześcijanie, mamy już od dwóch tysięcy lat gotową odpowiedź na temat uboju rytualnego, która wiąże się ze świętami Bożego Narodzenia. Doskonała ofiara została przygotowana, narodziła się z Boga, przeżyła bez grzechu i złożona została w ofierze za czyny każdego i wszystkich ludzi. Od dwóch tysięcy lat ludzie nie muszą już zabijać zwierząt, żeby składać je w krwawych ofiarach. My, chrześcijanie, to świętujemy i ogłaszamy. Żydzi i muzułmanie nie przyjęli tej ofiary, więc przekonują resztę świata o ciągłej potrzebie i obowiązku składania ofiar. Myślę, że taka "duchowa" argumentacja bardziej do nich trafi, niż proste zakazy.

Czy myśli Pan, że zanik duchowości na Zachodzie może zachęcać młodych ludzi do konwersji na islam?

- Oczywiście. To już się dzieje w Europie  Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. To także sukces rekrutacji do organizacji terrorystycznych. Jako autor książki o najokrutniejszym zamachu w Europie i w obliczu masakry w Peszawarze uważam, że istotne jest włączanie do dialogu również aspektów duchowych, które dla wschodniej kultury są bardzo istotne. Inaczej nie ma pełnej komunikacji. Terroryści wyszukują osoby wrażliwe, poszukujące duchowych odpowiedzi, rozczarowanych zachodnim systemem i mierną duchowością. Mówią: "Patrz, na Zachodzie nie ma już Boga, przyjrzyj się chociaż ich świętom. Dla nich liczą się tylko pieniądze, a dla nas ty. Nie jesteś samotny w tym zakłopotaniu. Takich jak ty, rozczarowanych i pragnących zmian, jest wielu. Dlatego przyłącz się do nas. Pragniemy powrotu do prostych, prawdziwych zasad, które pochodzą od Stwórcy. Mamy dość ludzkiej niesprawiedliwości". Odwiedzając studenckie internaty na wschodzie, meczety czy utrudzonych wojną uchodźców słyszałem wiele takich historii. Ci ludzie konwertują się,  bo chcą być członkami wspólnot, a w islamie braterstwo ma ogromne znaczenie. Niestety, konwertyci nie wiedzą, że intencje ludzi, którzy ich "zwerbowali", nie są szlachetne i że oni nie reprezentują poglądów wszystkich wierzących, ale pewnej, dość radykalnej, grupy.

- To nie znaczy, że musimy bać się tego, że coraz więcej ludzi nazywa siebie muzułmanami. Powinniśmy się zastanowić, dlaczego coraz mnie ludzi mówi o sobie "chrześcijanie". Odchodząc od naszych wartości pozostawiamy puste miejsce, które musi być czymś zapełnione.  Alkohol, seks,  gonitwa szczurów, fitness, wegetarianizm czy podróżowanie po świecie tej pustki nie zapełnią.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas