Droga do gwiazd
Jej droga nie była usłana różami. Agata miała momenty zwątpienia, chciała odejść z zawodu. Nie sądziła, że zagra w oscarowym filmie i będzie mogła przebierać w propozycjach z Hollywood!
Kiedy 22 lutego 2015 r. kroczyła po czerwonym dywanie w Los Angeles, nie było w Polsce aktorki, która nie chciałaby być na jej miejscu. Tymczasem na Agacie Kuleszy (43) obecność na gali oscarowej nie zrobiła specjalnego wrażenia. Na uroczystość rozdania Złotych Globów z kolei wcale nie pojechała. Spędziła ten wieczór w szlafroku, w towarzystwie przyjaciółki, Kasi Nosowskiej.
Bo Agata jest gwiazdą bardzo nietypową. Mowę oscarową ćwiczyła już 20 lat temu! Ale wtedy, w pokoju akademickim, który dzieliła z Małgorzatą Kożuchowską, nie przyszło jej nawet do głowy, że faktycznie pojawi się kiedyś w Dolby Theatre.
O aktorstwie nie marzyła, jak wielu jej kolegów, od zawsze. Na pomysł, by zdawać do warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, wpadła w drugiej klasie liceum. I choć znajomi pukali się w czoło, postanowiła spróbować. "O jedno miejsce na wydziale aktorskim starało się wtedy 25 osób. A ja z marszu, jako niespełna 19-letnia dziewczyna, dostałam się. Jestem z tego naprawdę dumna" - wspomina.
Szybko zaprzyjaźniła się z pochodzącą z Torunia Małgorzatą Kożuchowską. "Przez pięć lat dzieliłyśmy pokój. Razem się uczyłyśmy i imprezowałyśmy" - śmieje się aktorka. Bliskie relacje łączą je zresztą do dziś. Małgorzata jako jedna z pierwszych zadzwoniła do niej na wieść, że film "Ida", w którym zagrała Agata, otrzymał nominację do Oscara.
Kulesza przyjaźni się z jeszcze jedną sławą - Kasią Nosowską. "Po raz pierwszy spotkałyśmy się, gdy miałyśmy może ze trzy latka. Nasi rodzice się znają, więc siłą rzeczy i my zaczęłyśmy się spotykać" - opowiada.
Obie mieszkały w Szczecinie - przy kąpielisku "Gontynka" i Domu Kultury "Korab". Agata występowała tam w dziecięcym zespole "Gama". Pamięta, że po zajęciach razem z koleżankami zakradały się do tamtejszego kina, bo jako stałe bywalczynie domu kultury znały wszelkie tajemne przejścia.
Pytana o tamte lata opowiadała: "Dzieciństwo w Szczecinie to jabłka, na które chodziliśmy z kolegami na okoliczne działki, Wilcze Doły, czyli dziwna wolna przestrzeń za TME (Technikum Mechaniczno-Energetyczne - przyp. red.), gdzie biegaliśmy. To również bliskość stoczni i pracujący tam ludzie, to czołgi, które budziły moją siostrę i mnie, bo gdy jechały na stocznię, w oknach trzęsły się szyby. Pamiętam, że naliczyłyśmy ich ponad 40".
Rodzinny Szczecin ma w jej sercu szczególne miejsce. "To miasto jest pełne moich tajemnic. Do dziś mi się śni" - mówi i dodaje ze śmiechem: "W Warszawie zawsze mówię, że przyjechałam z Europy. Właśnie dlatego, że razem z marynarzami do Szczecina docierało z Zachodu to, co się za Odrą nikomu nie śniło. My wiedzieliśmy wcześniej niż wszyscy, co to jest guma Donald, Pewex i Baltona".
Czasy liceum wspomina z rozrzewnieniem: "O moim ogólniaku mówiło się »szkoła kujonów«. To było najlepsze liceum w mieście". Dobrze pamiętają ją nauczyciele. Kulesza przeszła do historii jako "Agata od granata". Nauczycielka przysposobienia obronnego dobrze pamięta jej rzut granatem ćwiczebnym. Ponoć Kulesza rzuciła go tak daleko, że przez godzinę cała klasa nie mogła go znaleźć...
Jej nauczyciel z liceum, Wojciech Gierczak, jest dumny z wychowanki. Obecnie wskazuje uczniom ławkę, w której siedziała Kulesza. "Świetnie się uczyła. Miała piątki i kilka czwórek. Maturę napisała na piątkę. Od początku wiedziała, czego chce, była skromna i pomocna, taką ją zapamiętałem" - wspomina. Aktorka chętnie przyjmuje zaproszenia na zjazdy absolwentów i z przyjemnością odwiedza szkołę.
Niewiele osób wie, że Agata chciała rzucić aktorstwo. Planowała zostać w branży filmowej, ale zająć się produkcją. Jej początki w zawodzie wcale nie były łatwe. Mimo że miała głośny debiut (zagrała pierwszoplanową rolę w komedii "Człowiek z..." u boku Marka Kondrata, Mariana Opani i Cezarego Pazury), później propozycji dostawała niewiele. Owszem, udawało jej się utrzymać z aktorstwa, ale grała głównie w serialach, i to postaci drugoplanowe.
Przełom nastąpił, gdy skończyła 30 lat. "Zawsze kochałam ten zawód, ale dopiero wtedy poczułam, że i on pokochał mnie. Poczułam się wtedy pewnie nie tylko w zawodzie, ale i w życiu. Dojrzałam, przestałam być dziewczyną. Wtedy też zaczęły przychodzić role" - mówiła. "Dziś myślę, że to dobrze, że tak zwany sukces przyszedł tak późno. Gdyby zdarzył się zaraz po szkole, nie wiem, czy nie byłabym dziś kompletnie pustą lalą, która zagubiła się w życiu" - dodawała.
Najważniejszy moment w jej karierze nastąpił, gdy przyjęła propozycję zagrania tytułowej "Róży" u Wojciecha Smarzowskiego. Wtedy spadł na nią deszcz nagród, z Orłem na czele. Każdą kolejną rolą potwierdzała swój status gwiazdy ekranu. Choć tego określenia akurat nigdy nie lubiła, podobnie jak świata show-biznesu.
Przed galą oscarową mówiła: "Stresują mnie takie sytuacje - czerwony dywan, gala, sukienka, buty. To nie mój świat". Ceni naturalność. I choć nigdy głośno nie skrytykowała żadnej poprawiającej urodę koleżanki po fachu, podkreśla, że sama nigdy by się nie zdecydowała na wizytę w klinice medycyny estetycznej. W programie Kuby Wojewódzkiego stwierdziła bez ogródek: "Myślę jak aktorka - przede mną jeszcze parę poważnych ról. Jeśli zrobię botoks, będę grała ozdobniki, czyli starsze, napompowane panie, a to mnie nie interesuje. Mnie interesują role ludzi. A normalni ludzie wyglądają tak jak ja".
Agata podkreśla, że harmonię pomagają jej osiągnąć mąż i córka. "Rodzina przywraca pion" - mawia. Męża, operatora filmowego Marcina Figurskiego, poznała w 1996 roku. "Stawiałam wtedy pierwsze kroki w zawodzie. Wszystkiego się bałam i potrzebowałam, by ktoś od czasu do czasu poklepał mnie po plecach i powiedział, że jest dobrze".
Szybko zostali parą. Rok później przyszła na świat ich córka Marianna. Ślub wzięli po 10 latach. Mieszkają na warszawskim Mokotowie. Kulesza podkreśla, że w domu jest zwyczajną kobietą, której sukcesy zawodowe na nikim nie robią specjalnego wrażenia. "W domu jestem Agatą i matką, na którą krzyczą, że znów nabałaganiła albo czegoś nie zrobiła, bo znów poszła czytać" - mawia. I dodaje, że tak jak miliony Polek chodzi na wywiadówki, miewa bałagan w kuchni i na co dzień się nie maluje.
Mówi się, że przed Kuleszą właśnie otworzyła się furtka do międzynarodowej kariery. Podobno jeszcze w trakcie gali oscarowej do aktorki podszedł hollywoodzki reżyser i zaproponował rolę. Odmówiła. "Pytał o moje terminy między styczniem a marcem. Odmówiłam, bo jestem umówiona w tym czasie na realizację drugiego sezonu serialu »Krew z krwi« w reżyserii Jaśka Komasy. Zresztą nasze spotkanie nieuchronnie zakończyłoby się rozczarowaniem. Nie mówię płynnie po angielsku, więc się nie łudzę. Kariery w Hollywood nie zrobię. Ale sama propozycja była miła" - wyznała skromnie.
Męczą ją ciągłe pytania o Oscara. Twierdzi, że "Ida" to już przeszłość, a nagroda, choć cieszy, nie przysłoni jej życia. Kiedy po oscarowej uroczystości wylądowała na warszawskim Okęciu, dziennikarze zasypali ją pytaniami o karierę za oceanem. "Chcecie mnie wygonić czy co? Mnie jest tu bardzo dobrze. Mam bardzo fajny materiał do grania. Nie sądzę, żeby granie np. stewardes - że przychodzę i mówię »tea or coffee?« mnie satysfakcjonowało. Więc myślę, że na razie zostanę tutaj" - odpowiedziała.
Podobno jednak na wszelki wypadek zapisała się na intensywny kurs języka angielskiego. Kto wie, może więc nasza skromna aktorka mimo wszystko zabłyśnie w Hollywood?
Justyna Kasprzak