Ewa Gawryluk: Idę z uśmiechem przez życie
Ciesz się każdym dniem i dawaj radość innym – tak brzmi jej motto. Czaruje kobiecością i wdziękiem, czasem lubi poszaleć. Ale ceni też sobie rozwagę.
Lubię gotowanie i eksperymentowanie w kuchni, jednak czasami wolę się zdać pod tym względem na profesjonalistów, a sama odpocząć - mówi aktorka, przyznając, że nie może się już doczekać nadchodzącej Wielkanocy.
Sądząc po świetnej sylwetce, można przypuszczać, że świąteczne obżarstwo pani nie grozi...?
Ewa Gawryluk: - Nie byłabym tego pewna (uśmiech). Utarło się już od kilku lat, że na Wielkanoc wyjeżdżamy wraz z przyjaciółmi na Mazury, do pensjonatu, którego jednym z walorów jest znakomita kuchnia. Trudno oprzeć się pokusie posmakowania jej specjałów, aczkolwiek wokół są cudne tereny do biegania, to może uda się jakoś ten nadmiar kalorii spalić. I bilans wyjdzie na zero...
Bieganie, pensjonat - jak to się ma do tradycji wielkanocnych, do których przywykliśmy od zawsze?
- Ależ tam, na mazurskiej wsi, staje im się zadość w stopniu jeszcze większym aniżeli w naszych domach! Nie musimy stać przy garach, sprzątać - mamy za to czas, by wspólnie pomalować jajka do święconki. Mało tego - poozdabiać je w wyszukany sposób, oblać woskiem, w którym potem rzeźbi się różne wzorki i nakłada farbkę bądź przykleja doń roślinki. Robią to z zapałem, z ogromną radością i dzieci, i dorośli. A potem, kiedy święconki są już gotowe, wsiadamy w konną bryczkę i wieziemy je do kościoła. Położonego nieopodal, tak że w niedzielny poranek rozlega się z jego wieży na całą okolicę bicie dzwonów, oznajmiające światu, że nastało wielkie świętowanie!
A następnego dnia, w lany poniedziałek - wielkie oblewanie?
- Dokładnie! W ruch idzie wszystko, co nosi wodę - wiadra, miski, konewki. A jak tego mało, to i szlauch się wyciąga. Prawdziwa wiejska zabawa, w dobrym tego słowa znaczeniu!
Święta mają to do siebie, że zawsze trwają za krótko - a po nich trzeba wracać do szarej rzeczywistości...?
- Dlaczego szarej? Codzienność też może mieć wiele barw w domu czy w pracy - w moim przypadku szczególnie, bo na planie zdjęciowym zawsze dużo się dzieje.
Oglądamy panią obecnie w dwóch popularnych serialach: w "Na Wspólnej" i w "Pierwszej miłości". W obu gra pani swoje imienniczki, Ewy...
- Zgadza się. Szczęśliwie poza tym niewiele nas łączy. One mają problemy sercowe, życiową szarpaninę, nieustanne szukanie własnej drogi. Mnie samej już dawno udało się ją znaleźć. Mam poukładany świat, fajną córkę: 17-letnią Marysię i wspaniałego męża (Waldemar Błaszczyk - aktor). Troszczy się o nas, jest odpowiedzialny, lojalny, sprawiedliwy - czegóż chcieć więcej?
Mało która kobieta może tak powiedzieć o swoim mężu...
- Myślę, że to jest kwestia doceniania tego, co się ma. Łatwiej jest narzekać, widzieć świat od złej strony, a w partnerze doszukiwać się wad, od których przecież nikt nie jest wolny. Ja skupiam uwagę na tym, co dobre, staram się często uśmiechać i to naprawdę skutkuje.
Jest pani spełnioną żoną i matką, lubianą aktorką. I mimo upływu lat - atrakcyjną kobietą, o zgoła dziewczęcym uroku. Posiadła pani tajemną wiedzę, jak zatrzymać czas?
- Nic z tego, o czym świadczy fakt, że w grudniu skończę okrągłe 50 lat (uśmiech)! Ale nie boję się tej 50-tki. Walczę o to, by zachowywać tężyznę fizyczną i psychiczną. Nie ukrywam, że od jakiegoś czasu wspomagam się zabiegami medycyny estetycznej - rzecz jasna, w granicach rozsądku. A nade wszystko staram się prawidłowo odżywiać, uprawiam sport. Kiedyś startowałam w rajdach samochodowych. Sezon w sezon jeździliśmy na nartach, we troje: mąż, córka i ja jako zagorzali zwolennicy tej dyscypliny - bywało, że i latem, na lodowcu, gdzie mocno świeci słońce, co uwielbiam, bo jestem z natury zmarźluchem. Tegoroczne ferie zimowe też spędziłam, korzystając z kąpieli słonecznych - z moją Marysią wybrałyśmy się na Cypr. Takie babskie łapanie oddechu i parę dni "nicnierobienia" też dobrze robi na wygląd.
"Ewka - Niagara seksu" - powiedział o Pani mistrz Dziewoński. Kto jak to, ale on się na kobietach znał!
- Kiedy to było?! (śmiech) Przygotowywaliśmy spektakl Teatru Telewizji pt. "Tessa", gdzie grałam w mocno wydekoltowanej, długiej, czerwonej sukni, a ktoś wpadł na pomysł, by dodać do tego czarną perukę. I tak oto przeistoczyłam się w pełnokrwistą brunetkę, co skomplementował po swojemu Edward Dziewoński, który rzecz reżyserował. Nie powiem, miłe. Grałam jeszcze w wielu realizowanych przez niego przedsięwzięciach i zawsze były to ważne i pouczające spotkania. Jak zresztą wiele innych na mym aktorskim szlaku - poznawanie ciekawych ludzi to jeden z walorów tego zawodu. M.in. miałam zaszczyt i przyjemność występować razem z nieodżałowaną Danutą Szaflarską w Teatrze Współczesnym w Warszawie; z "Tangiem" Mrożka w reżyserii Macieja Englerta byłyśmy nawet parę razy za granicą. Bawiły mnie jej żartobliwe uwagi, kiedy sięgałam po papierosa: "Ewka, nie pal, bo będziesz wyglądała tak jak ja w moim wieku!".
Posłuchała pani tej rady?
- Już dawno! I zapewniam - życie bez wszelkiej maści trucizn smakuje lepiej! No i ma szansę trwać dłużej, w zdrowiu i dobrej kondycji. Serdecznie życzę tego czytelniczkom "Naj" (i sobie) na nadchodzące święta...
Rozmawiała: Jolanta Majewska
Ewa Gawryluk zawodowo i prywatnie
Urodziła się 13.12.1967 r. w Miastku. W 1991 r. ukończyła studia w PWSTiF w Łodzi. Zadebiutowała w filmie Juliusza Janickiego pt. "Wiatraki z Ranley" w 1989 r. Przez wiele lat związana na stałe z Teatrem Współczesnym w Warszawie. Zagrała też mnóstwo ról w spektaklach Teatru TV. W kadencji 2005-2009 była zastępcą prezesa zarządu Stowarzyszenia Aktorów Filmowych i Telewizyjnych. Występuje w znanych i lubianych serialach: "Na Wspólnej" i "Pierwsza miłość". Żona aktora Waldemara Błaszczyka. Mają 17-letnią córkę, Marysię. Jej największą przyjaciółką jest rodzona siostra, Małgosia.