Garou
Kanadyjczyk Garou cieszy się w Polsce sporą popularnością, szczególnie wśród fanek. Sympatyczny wokalista niemal na każdym kroku podkreśla swoją sympatię do naszego kraju.
Z tej okazji Garou opowiedział Michałowi Boroniowi o swoich najbliższych planach, które poza muzyką związane są również z przemysłem filmowym, a także o idolach z młodości. Kanadyjski wokalista zapowiedział przy okazji, że ponownie przyjedzie nad Wisłę.
DVD "Routes" promuje utwór "Passe Ta Route". Czy to rodzaj podziękowania dla fanów?
To DVD to swego rodzaju dziennik podróży z trasy, choć naprawdę ciężko było z tego materiału wybrać najciekawsze fragmenty. Na jednej płycie znajduje się dużo dodatków, w tym wiele ujęć z Polski. A w "Passe Ta Route" wykorzystaliśmy więcej ujęć, niż przy innych piosenkach.
Najpierw ukazał się wideoklip, a potem w wersji DVD dodaliśmy do niego jeszcze kolejne zdjęcia i inne bonusy, kiedy niejako "wychodzimy" z ekranu i później wracamy do filmu. To było ciekawe doświadczenie.
Oczywiście w tym teledysku znalazły się ujęcia z Polski, między innymi ten słynny fantastyczny pociąg, o którym wszyscy już słyszeli, kiedy nie mogliśmy się dostać do Pragi. To była w sumie śmieszna sytuacja. Później wszyscy w Quebeku i Francji dopytywali się mnie o nią, dlatego nie mogło jej zabraknąć.
Na płycie znalazła się twoja wersja słynnej kompozycji "Hey Jude" z repertuaru The Beatles. Czy to twój ulubiony zespół? Kto był twoim idolem, kiedy byłeś młody i dopiero zaczynałeś karierę?
Tak, to prawda. Beatlesi to zdecydowanie mój ulubiony zespół. Kiedy miałem 14 lat, w moim pierwszym zespole graliśmy przede wszystkim utwory Beatlesów. Miałem później okazję zagrać z Georgem Harrisonem, krótko przed jego śmiercią, na przyjęciu w Montrealu. Zagraliśmy "Here Comes The Sun" i to była jedna z najwspanialszych chwil w moim życiu.
Ale zorientowałem się, że nigdy nie śpiewałem piosenek Beatlesów podczas moich własnych koncertów. W zeszłym roku postanowiłem to nadrobić i dlatego z chęcią zamieściłem ten utwór na moim DVD. A poza Beatlesami, to Ray Charles był moim najlepszym nauczycielem śpiewu, podobnie duży szacunek mam do Stinga.
Śpiewasz także swoją wersję "You Can Leave Your Hat On" Joe Cockera. Słyszałem, że jesteś takim francuskojęzycznym Cockerem?
Tak, wielu ludzi tak mówi, głównie ze względu na podobieństwo głosu. Takie porównania to dla mnie wielki komplement. To kolejny z moich nauczycieli. Kiedy grywałem w małych klubach, to chyba nie zdarzył się jeden wieczór, żebym nie zaśpiewał "You Can Leave Your Hat On".
To dla mnie ważne, by nie odcinać się od swoich korzeni, by ciągle być takim, jakim byłem właśnie w czasach grania w klubach. Nie wykluczam, że kiedyś znów będę tam grał, żeby pozostać sobą.