Gekon uśmiecha się smutno
- Człowiek zachodu lubi sobie popatrzeć na biedę, ale potem chce wrócić do klimatyzowanego pomieszczenia i otaczać się nowoczesnymi sprzętami. Taka turystyka jest złem – o dobrej i złej turystyce, znikającym „piekle świata” i nowym kolonializmie opowiada Dorota Sumińska, autorka książki „Uśmiech Gekona”.
Aleksandra Suława: Kocha pani zwierzęta. A lubi pani ludzi?
Dorota Sumińska: - Jako jednostki owszem, lubię, ale jako gatunek? Zdecydowanie nie! Ludzie są potwornie ekspansywni i to w najgorszym znaczeniu tego słowa. Nasza historia to historia wojen, rzezi, mordów. Jesteśmy mistrzami w gotowaniu innym potwornego losu. Wystarczy przypomnieć sobie, że każdego dnia, tylko z powodu naszego apetytu, ginie ok. 50 mln zwierząt. Nie ma innego gatunku, który zadawałby tyle cierpienia co człowiek.
W swojej książce pisze pani, że każda kolejna wizyta w Emiratach Arabskich utwierdzała panią w przekonaniu, że nasza cywilizacja to barbarzyństwo. Jakie jest największe przewinienie białego barbarzyńcy?
- Niezadowolenie. Jesteśmy wiecznie niezadowoleni i wszystko chcemy zmieniać. Jeśli jest gorąco, chcemy chłodzić, jeśli zimno chcemy ogrzewać, jeżeli mamy prędkość ciała dostosowaną do takiego, a nie innego pokonywania przestrzeni, chcemy przyspieszać. Nie satysfakcjonuje nas to, co dostaliśmy od matki natury, więc z pasją niszczymy wszystko co mamy wokół siebie. A tymczasem moglibyśmy żyć w raju.
Co przez nasze niezadowolenie znika z azjatyckiego raju?
- Znika czysta pustynia, bo zakrywają ją torby foliowe, smutny znak naszych czasów. Żeby zobaczyć czystą pustynię, trzeba odjechać ok. 100 km od centrum Dubaju. Jednak nawet tam jest ona zaorana śladami terenowych samochodów, bo ludzie urządzają sobie crossy przez wydmy. Przez tę rozrywkę cierpią tez naturalni mieszkańcy pustyni - zmniejsza się ich przestrzeń życiowa. Bardzo zmieniło się wybrzeże morskie, które teraz niemal w całości jest zagospodarowane przez plaże hotelowe. Jednak najbardziej odczuwa się zmianę klimatu. Kiedyś Półwysep Arabski nazywano "piekłem świata". Kiedy znad pustyni wiał wiatr, było potwornie gorąco i sucho, deszcz padał raz na 7-10 lat, a słońce świeciło ciągle, było stałym ozdobnikiem nieba. W tej chwili słońce jest za mgłą, mży na okrągło. Porobiono sztuczne wyspy i ogrody porośnięte roślinnością, w miastach powstały parki, teraz Azja jest zielona.
Zmienia się klimat? Czy zmieniają się również ludzie?
- Ludzie są zupełnie inni niż przed kilkunastu laty. Wszyscy robimy się jednakowi, a naszym bogiem stają się pieniądze. Emiratczycy, których pamiętam z mojej pierwszej wizyty w tym kraju w 1997 roku, byli bardzo otwarci. To byli ludzie którzy jeszcze nie odkryli wartości pieniądza. Teraz nie tylko zrozumieli, dlaczego wokół pieniądza gromadzi się tylu chętnych, ale też bardzo szybko nauczyli się go liczyć. Uzależnili się od niego. Wartości, które kiedyś miały dla nich znaczenie, zastąpił pieniądz.
Jakie to były wartości?
- Palma daktylowa i gościnność. Jeszcze kilkanaście lat temu Emiratczycy byli bardzo towarzyscy, cenili sobie swoją odrębność, byli dumni z tego jacy są, jak żyją. Teraz stali się tacy jak my.
Czyli jacy?
- Pazerni na pieniądze. Zaczęli zamykać na klucz domy i samochody. To fakt, że zmusiła ich do tego fala turystów z "cywilizowanego świata". Po prostu nie mieli wyjścia. To znaczy mieli, ale wtedy nie mogliby zarobić.
W pani książce pojawia zdanie: "W głosie gekonów jest prośba: nie niszczcie naszego domu". Czy w głosie ludzi również pobrzmiewa taka prośba?
- Niektórzy mieszkańcy Azji mają refleksję, że zmiany, które dotykają ich kontynent zmierzają w złą stronę. Jednak jest ich mniej niż tych, którzy nie widzą dalej niż poza czubek własnego nosa, a na tym czubku znajduje się pieniądz. Większość tubylców cieszy się z tego, że zostawiamy u nich pieniądze. Skutecznie zaraziliśmy ich gadżetową chorobą, tą epidemią chęci posiadania, która już dawno opanowała naszą cywilizację. Azjaci zachorowali na Zachód, chcą mieć smartfony, telewizory, samochody. Kiedyś mieli to, co było im naprawdę potrzebne, teraz gromadzą to, co jest im kompletnie niepotrzebne, dla samej tylko chęci posiadania. A wszystkie te rzeczy, których pragną, można mieć tylko za pieniądze.
Cywilizujemy, zabieramy przestrzeń życiową, zmieniamy ludzi na nasz wzór. Czy to co teraz robimy to rodzaj nowego kolonializmu?
- Z pewnością tak. To jest kolonializm nowego typu, który można nazwać kolonializmem finansowym.
Ale czy my naprawdę wykorzystujemy Azjatów? Przecież każdy kto jedzie na wakacje zostawia tam pieniądze, a te kraje utrzymują się głównie z turystyki....
- Gros tych pieniędzy nie zostaje tam, ale wraca z powrotem na Zachód. Prawie wszystkie znane hotele, które zostały postawione na wybrzeżach Azji, najeżą do zachodnich firm, więc wydane w nich pieniądze wracają do Europy i Ameryki. Tak samo jest ze sklepami. Małe sklepiki nikną. Ostatnio byłam na mojej ukochanej wyspie i co widzę? Tesco.
A więc podróżowanie jest złem?
- Kiedyś uważałam, że turystyka niszczy, teraz nie jestem aż tak radykalna. W wielu rejonach Azji zauważyłam, że turystyka ratuje, co widać na przykładzie lasów tropikalnych. Ich wycinanie w celu uzyskania terenów pod plantację jest nagminne. Jednak ostatnio niektórzy zorientowali się, że turysta przyjeżdża do Azji popatrzeć nie na plantację palmy olejowej, ale na las. I tubylcy zaczynają cenić własną przyrodę, bo dostrzegają, że mogą na niej zarobić.
A więc dobry turysta czy biały barbarzyńca?
- Turystyka turystyce nierówna. Z jednej strony natura jest ocalana przez pewne pragnienia turystów, z drugiej niszczona przez inne ich zachcianki. Przyrodę niszczą te tabuny ludzi, dla których buduje się nowoczesne hotele, całe centra luksusowego bytowania. Bogaty turysta żąda przeniesienia swojego bogactwa na nawet biedny teren. Człowiek zachodu lubi sobie popatrzeć na biedę, ale potem chce wrócić do klimatyzowanego pomieszczenia i otaczać się nowoczesnymi sprzętami. Taka turystyka jest złem.
Czy wobec tego twierdzenie, że podróżowanie jest "chłonięciem kultury" to hipokryzja?
- Jeśli ktoś jedzie na all inclusive i mówi: "jadę chłonąć kulturę" to z pewnością jest hipokrytą. W takiej sytuacji nie powinien mówić: "będę chłonął kulturę" tylko "będę chłonął drinki nad basenem, a poza teren hotelu wyjdę raz albo wcale". Tylko czy po drinki warto jechać, aż tak daleko?
A po co pani tam jeździ?
- Podziwiać świat jeszcze nie zniszczony przez człowieka. Po to, żeby zobaczyć i poznać coś co tworzyło się przez miliony lat, a czego człowiek jeszcze nie zdążył zniszczyć. Nie ma chyba nic ciekawszego od tego jaka jest ziemia, jakie są kultury, gatunki zwierząt, jak się żyje w innych stronach świata.
To już podróżowanie czy jeszcze turystyka?
- Podróżowanie, turystyka, to tylko słowa. Nie uważam, że turysta to ktoś pośledni, a podróżnik - wybitny. Można być wspaniałym turystą i beznadziejnym podróżnikiem - i odwrotnie. To są tylko słowa. Ja nie określam się ani tak, ani tak. Po prostu szukam sobie jakiegoś miejsca, które wydaje mi się ciekawe i mało uczęszczane, i staram się wszystko zrobić, żeby tam dotrzeć.
Nie wierzy pani w atrakcje z przewodników?
- Cała przyjemność podróżowania kryje się nie w tym, że ktoś odkrył coś przed nami już sto razy, ale w tym, że sami odkrywamy. Żeby zrozumieć tę różnicę, proszę wyobrazić sobie taką sytuację: Idziemy na grzyby, a ktoś bierze nas za rękę i prowadzi utartą ścieżką. W takich warunkach znajdziemy najwyżej pół grzyba, bo przed nami tą samą ścieżką przeszło sto osób. Jadąc na zorganizowaną wycieczkę idziemy właśnie takimi ścieżkami. Widzimy to, co inni chcą nam pokazać. Kiedy podróżujemy sami poznajemy prawdziwy świat, prawdziwych ludzi i prawdziwą rzeczywistość. Choć jest to świat inny od naszego.
Udało się pani kiedyś zatrzeć granicę między tymi światami?
- Udaje się za każdym razem. To są tacy sami ludzie jak my. Co prawda funkcjonują w innych warunkach, mają inny styl życia, natomiast uczucia, emocje, problemy i marzenia mają bardzo podobne do naszych. Jeżeli zachowujemy się przyzwoicie i nie staramy się robić z siebie królów świata to zacieranie granicy jest bardzo proste.
Jak być mądrym turystą, a nie "królem świata"?
- Przede wszystkim zminimalizować swoje potrzeby i postawić sobie cel. Samemu sobie odpowiedzieć na pytanie: " Dlaczego chcę tam jechać". Jeżeli odpowiedź będzie brzmiała: "Bo chcę wypocząć i napić się wódki" to lepiej pojechać do jakiegoś SPA w Polsce. Natomiast jeżeli odpowiemy sobie: " Bo chcę poznać ludzi, przyrodę, sposób życia" to udać się w podróż, a w czasie tej drogi ograniczyć swoje potrzeby do minimum, zdać się na to, co daje tamtejszy świat. Wtedy na pewno nie uczynimy wokół siebie spustoszenia.