Jadwiga Barańska: Była o krok od Oscara
Nawet dla banków jest Barbarą. Wyciągi przychodzą dla Barbary Barańskiej. I wszyscy wiedzą o kogo chodzi. - Na zawsze pozostanę Barbarą! - mówi aktorka.
Lato 1970 roku, Dalmacja, piękna plaża na wschodnim wybrzeżu Adriatyku. Żar z nieba, czystość wody i jej ciepło zmuszają do ciągłego pływania. Jerzy Antczak (88) lubi pływać, ale nie ma nastroju do kąpieli. Chciałby wracać do domu. Marzy mu się nowy film, najlepiej kostiumowy. Szuka pomysłu.
- To może "Noce i dnie" Dąbrowskiej? - niespodziewanie rzuca jego żona, Jadwiga Barańska (82). Przed wyjazdem słyszała, jak Gustaw Holoubek (†84) czytał tę powieść w radiu i była pod ogromnym wrażeniem. Jerzy Antczak nie bierze tych słów serio. "To chyba najnudniejsza książka świata, tam się nic nie dzieje, nie da się tego przełożyć na język filmowy. Artystyczne samobójstwo - pastwi się nad wyborem żony. Kąśliwe uwagi nie zrażają Jadwigi. Uparcie trwa przy swoim.
- Odczekała kilka minut, po czym zaczęła mówić o pięknie tej książki. O zamyśleniu nad losem człowieka. I na końcu przytoczyła cytat z Dąbrowskiej: "Żyjemy, umieramy, a życia wciąż wystarcza!" No i stało się! Nie mogłem się doczekać powrotu, aby dotrwać do książki - pisze Jerzy Antczak w autobiografii "Noce i dnie mojego życia". Kobieca intuicja podpowiada Jadwidze, że "Noce i dnie" to wielka szansa dla nich obojga. Z tej powieści Jerzy zrobi filmowe arcydzieło. A ona najlepiej zagra Barbarę.
Sceny pożaru o mało nie przypłaciła życiem
"Ona położy panu ten film" - słyszał głosy niechętnych kolegów z branży. Barańska miała za sobą tytułową rolę w wyreżyserowanym przez męża dramacie "Hrabina Cosel", lecz nie cieszyła się uznaniem środowiska. Zresztą Antczak też nie od razu poznał się na jej talencie. Nie miał litości, gdy 18-letnia, ważąca zaledwie 47 kilogramów, Jadwiga stanęła przed komisją egzaminacyjną łódzkiej szkoły filmowej. On, młody asystent, stwierdził, że aktorki z tej panny nie będzie. Jest chuda, brzydka i niezdolna.
- Nie wiem do dziś, dlaczego swoim bełkotem przyczyniłem się do tego, że egzamin oblała. Na szczęście rok później zdała z wyróżnieniem, bo kto wie, czy byśmy się jeszcze spotkali - nawet po latach jest zły na siebie za tę decyzję. Dziś życia sobie bez niej nie wyobraża. Stała się jego muzą, choć są tak bardzo różni.
On to roztrzepany "kartofel z Wołynia", jak sam siebie nazywa. Ona - zorganizowana jak "kancelaria III Rzeszy". No i zakochał się do szaleństwa. Te przeciwieństwa bardzo ich do siebie przyciągały. W 1956 r. wzięli ślub. Dwa lata temu świętowali diamentowe gody. - Nie istniałbym bez Barańskiej - mówi pan Jerzy. I nie byłoby bez niej "Nocy i dni"...
Jadwiga także miała chwile zwątpienia. Przestraszyła się odpowiedzialności, bardziej jako żona niż aktorka. - Wiedziałam, że dla Jurka, zresztą dla mnie też, to będzie "być albo nie być". Żeby przygotować się do roli, wzięłam kilkumiesięczny urlop w teatrze. Nie było nic ważniejszego. Co za szczęście, że nie miałam pojęcia o przykrościach, jakich Jurek doświadczał w branży, plotkach, atakach także na moją osobę. Scenariusz rodził się w atmosferze skandalu - opowiada pani Jadwiga.
Twórcy niechętni parze Barańska-Antczak robili wszystko, by "Noce i dnie" przepadły już na etapie scenariusza. Tylko Jerzy Kawalerowicz (†85), kierownik zespołu filmowego "Kadr", spojrzał na projekt łaskawszym okiem. Musiał bardzo się napocić, by komisja scenariuszowa dała filmowi zielone światło. Ostatecznym argumentem okazała się... piękna muzyka Waldemara Kazaneckiego (†61). - Wszyscy byli nią zachwyceni. Po wysłuchaniu "Walca Barbary" każdy, kto nie był pozbawiony słuchu, a do tego znał się na filmowej materii, musiał wiedzieć, jaki i o czym będzie film Antczaka - pisze Piotr K. Piotrowski w książce "Kultowe seriale". "Walc Barbary" sprawił, że można już było ruszyć z produkcją filmu!
- To nie był koniec kłopotów - opowiada Jadwiga Barańska. Czasami na planie czuła się jak na froncie. Warunki spartańskie, nie było nawet wychodka. Serbinów stanął na polach PGR-u w Seroczynie, niedaleko Stoczka Łukowskiego, a sceny pożaru Kalińca kręcono na krakowskim Kazimierzu. Jednego ujęcia o mało nie przypłaciła zdrowiem - zapalił jej się płaszcz. Innym razem konie zaprzęgnięte do bryczki wiozącej Barbarę nagle, na widok ściany ognia, stanęły dęba. - Tych momentów grozy nie chce się już pamiętać. Film i serial kręciliśmy dwa lata, a ekipa była wspaniała! Wszyscy życzliwi sobie, pełni szczęścia i miłości. Jak wielka rodzina. Najwięcej scen miałam z Jurkiem Bińczyckim (†61), który grał Bogumiła. Uwielbiałam z nim pracować. Świetny aktor, jako człowiek Jurek był ciepły, serdeczny. Miał niesamowite poczucie humoru - mówi aktorka.
Lubi swoje życie w USA, nie chce wracać
26 lutego 1978 roku Telewizja Polska pokazała pierwszy odcinek serialu "Noce i dnie". Widzowie nie mogli się doczekać, bo tytuł był już legendą. Wersja kinowa dwa lata wcześniej dostała nominację do Oscara w kategorii: film nieanglojęzyczny. Zachwyceni zagraniczni twórcy porównywali "Noce i dnie" do "Przeminęło z wiatrem", melodramatu wszech czasów.
- Ten film dał mi szczęście, same radości. Jako Barbara zwiedziłam cały świat, jako gość specjalny dystrybutorów. Dostałam od ludzi dużo ciepła, sympatii, serdeczności. Pozostałam Barbarą. Nawet wyciągi z banku przychodzą na nazwisko Barbara Barańska - śmieje się aktorka.
Rola Barbary zaważyła nie tylko na zawodowym życiu. W latach 80. oboje przenieśli się do Los Angeles. Antczakowi nie udało się nakręcić filmu w Hollywood, ale wygrał konkurs na profesurę na prestiżowej uczelni UCLA (Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles), na Wydziale Filmu i Telewizji. Od ponad 30 lat to właśnie tam jest dom filmowej "Barbary".
Ich syn Mikołaj (54) jest fizykiem. Czasami odwiedzają Polskę. W 2015 roku na festiwalu filmowym w Gdyni Jadwigę Barańską uznano za najlepszą aktorkę czterdziestolecia, a "Noce i dnie" Jerzego Antczaka - za najlepszy film. - Ja wiem, że już na zawsze pozostanę dla wszystkich Barbarą. Ale mnie to w ogóle nie przeszkadza. Pozostanę Barbarą, nic tego nie zmieni. Na wszystkie kolejne noce i dni - mówi aktorka.