Joanna Moro: Wielkanoc spędzam w Wilnie
– Już szykuję się do bitwy na jajka przy świątecznym stole – śmieje się nasza znakomita aktorka.
Zaczyna myśleć o Wielkanocy, gdy tylko poczuje w powietrzu zapach wiosny. Przystraja wtedy baziami swój warszawski dom, ale... opuszcza go przed świętami i wyrusza z mężem i synkami tam, dokąd ciągnie ją serce.
Lubisz Wielkanoc?
Joanna Moro: - Spędzam te święta w rodzinnym domu, w Wilnie. Kocham ten czas, bo wtedy mogę spotkać się z rodziną, za którą tęsknię. Już kiedy pakujemy się do wyjazdu, jestem podekscytowana. Nasi chłopcy, 6-letni Mikołaj i 3-letni Jeremi, też się cieszą.
Malujecie pisanki?
- Każdego roku, w drodze do Wilna, zatrzymujemy się u moich przyjaciół w Augustowie. Prowadzą oni urokliwy hotelik, który klimatem bardziej przypomina dom. Tam odbywa się w Wielką Sobotę wielkie malowanie pisanek. Siadamy wszyscy przy stole i każdy stara się zrobić najpiękniejszą. Oczywiście wzory nanosimy tradycyjnie, woskiem! Nasze pisanki są kolorowe, w cudowne ornamenty. Wszyscy mamy przy tym sporo zabawy. Przygotowujemy też koszyczek ze święconką i w tamtejszym drewnianym kościółku, na wyspie, pomiędzy jeziorami, święcimy jego zawartość. A potem - od razu do Wilna!
Czyli przyjeżdżasz do domu na gotowe?
- Ale coś dobrego przywożę na świąteczny stół! Ostatnio pasztet z ciecierzycy i żur z białą kiełbasą. W Wilnie nie jada się zup, jego smak poznałam dopiero w Polsce. Przystrajam też stół. Od dziecka byłam domową dekoratorką. W Polsce króluje na nim biała kiełbasa.
A u was?
- W Wilnie jej nie ma, ale za to muszą być pyszne, czerwone kiełbaski, które babcia robi gościa z surowego, mielonego mięsa, a potem długo suszy. Jako dziecko bardzo lubiłam jej pomagać. Musi też być pieczona cielęcina w wielkim kawałku, po staropolsku. Ale najbardziej tęsknię za babciną wątróbianką. To pasztet z wątróbki i serduszek drobiowych, takie litewskie foie gras. Poza tym jajka i kwaszanina, czyli galareta z mięsem, koniecznie z czosnkiem, którą podaje się z octem lub z chrzanem. Bo i chrzan musi być, koniecznie domowej roboty. Babcia sama go uciera, a mama robi sałatkę, która jest znana w Polsce jako jarzynowa, a na Litwie jako biała. Pewnie dlatego, że dużo w niej majonezu.
- A na deser mama robi wyborny sernik wiedeński. Jego tajemnica tkwi w serze, grubo zmielonym, ciężkim. Z kolei nasze baby wielkanocne to bardziej takie ogromne buły z cynamonem, rodzynkami, wypełnione makiem, serem albo konfiturami. Zawsze piekły je moje babcie. Niedawno jedna odeszła, ale na szczęście druga cieszy się dobrym zdrowiem. Mama robi też tort miodowy: piecze dużo blinów z miodem, układa jeden na drugim, przekłada kremem ze śmietaną i cytryną i polewa czekoladą.
Co jeszcze musi być na te święta?
- Bitwa na jajka przy stole. Mistrzem zostaje ten, kto będzie miał na koniec całe jajko, ale z drugiej strony jajka mogą jeść tylko ci, którzy mają stłuczone skorupki, czyli przegrywają. (śmiech) Lubimy też "kaczać" jajka po podłodze, co trochę przypomina grę w kręgle. Jest przy tym dużo śmiechu.
Te tradycje są ważne?
- To mój kręgosłup, moje korzenie, moje najmilsze wspomnienia. Pielęgnuję je dla moich dzieci. Dla nich też będą cudownymi wspomnieniami. Babcia często opowiada, jak kiedyś w czasie wielkanocnym chodziło się po domach i śpiewało religijne pieśni. Kto dziś to robi? Mieszkamy w blokowiskach i nie znamy sąsiadów. Dlatego chcę ocalić od zapomnienia przynajmniej niektóre tradycje.
- Do dziś pamiętam, jak w Poniedziałek Wielkanocny w domu rodzinnym taty czekała na nas metalowa miska pełna wody, na dnie której leżał pieniążek. Przed wejściem trzeba było umyć twarz w tej wodzie i wziąć pieniążek, bo zapewniał dostatek na cały rok. Pamiętam też, jak chodziliśmy na Kaziuki. Nazwa tego jarmarku pochodzi od św. Kazimierza, patrona Wilna i Litwy. Wzdłuż ulicy Zamkowej stoją stragany pełne palm z gałązek wierzby i suszonych kwiatów.
- W Niedzielę Palmową tata delikatnie "bił" nas taką palemką, mówiąc: "Ja nie biję, wierzba bije, palma bije, nie zabije. Za tydzień - Wielki Dzień, za sześć noc - Wielka Noc, za tydzień Pascha, święcony baranek, jajeczko i kiełbaska". Takie "razy" miały zapewnić dziewczynie urodę i powodzenie, a chłopakom siłę. Potem palmę się święciło i stała w domu w widocznym miejscu cały rok. Zawsze przywożę z domu wileńską palemkę. To też taka moja mała tradycja.
Rozmawiała: Beata Biały