Kiedy siedzę, to się męczę
Farciarz, który lubi swoją pracę. Nie boi się mówić ostro o show-biznesie i kolegach z branży. Choć dziś jest szczęśliwym ojcem i mężem, jak ognia unika tematów prywatnych.
Nie piszesz o dietach ani o mięśniach. Dyskutujesz o Bogu. To temat mało medialny. Zwariowałeś?
- Według mnie bardzo medialny, tylko że media najczęściej zajmują się nim w sposób naskórkowy i stereotypowy, sprowadzając temat Boga do Palikota, Nergala, ojca Rydzyka oraz walki o krzyż w Sejmie. Chcieliśmy z Szymonem pokazać, że można inaczej. Zresztą to książka nie tylko o religii. Poruszamy w niej to wszystko, co porusza nas. Nawet temat Lady Gagi. Choć rozmowę o kartonach, w których zginęła Hanka Mostowiak oraz nowym chłopaku Dody jednak sobie odpuściliśmy.
Szymon przekonał ciebie, agnostyka, do katolickich racji?
- Nie chodziło o to, żeby po napisaniu książki jeden z nas nagle klęknął na zimnym kościelnym marmurze, wzniósł oczy do nieba i wyszeptał w natchnieniu: "Wierzę", a drugi zaczął słuchać death metalu oraz czytać komiksy. Szukaliśmy raczej odpowiedzi na pytanie, czy religia i popkultura mają ze sobą coś wspólnego.
Nergal w religijno-celebryckim kontekście budzi w tobie emocje?
- Co najwyżej politowanie wobec tych, którzy dali się złowić na jego wędkę i potraktowali pseudosatanistyczne dyrdymały na serio. Przecież to oczywiste, że facet jest świadomym prowokatorem, który wykorzystuje religię do autopromocji. Zresztą, jak na inteligentnego człowieka, robi to w rozczarowująco nieoryginalny sposób.
Darski został celebrytą, korzystając z takich środków jak darcie Biblii...
- ...co dziesiątki artystów robiło na długo przed nim. Wszystko, co ma do zaoferowania Nergal, to powtórka z przeszłości. Już w latach 70. zespół Kiss malował twarze na biało, Alice Cooper pluł sztuczną krwią, a Ozzy Osbourne udawał na scenie, że odgryza głowy gołębiom. Nawet na naszym podwórku mieliśmy zespół KAT, który w wielu względach był znacznie bardziej radykalny niż Nergal. No cóż, najwyraźniej mamy takiego dyżurnego "satanistę", na jakiego zasłużyliśmy. Jako juror "The Voice of Poland", mówiący o muzyce, Nergal był dla mnie znacznie bardziej kompetentny niż kontestator religii.
Jedni chodzą do klubów, inni skaczą ze spadochronem. A ja nakręcam się pracą.
Czy Szymon Hołownia naprawdę odchodzi z "Mam talent"?
- Jego należy spytać. Osobiście wolałbym, żeby został. "Mam talent" bez niego byłby jak Trubadurzy bez Krzysztofa Krawczyka. Niby grają dalej, ale to już nie to samo.
Lubisz swój teleturniej "Milion w minutę"?
- Dla mnie ten program to przede wszystkim opowieść o ludziach. Zadania, jakie przed nimi stawiam, są na drugim planie. Stanowią pretekst, żeby opowiedzieć historie uczestników.
Jacy są ci ludzie?
- Autentyczni, spontaniczni, nieupozowani, w przeciwieństwie do wypudrowanych i sezonowych celebrytów, których spotykam w swojej pracy. Świat ludzi z teleturnieju jest mi znacznie bliższy niż wykreowana, nadęta rzeczywistość naszego "szołbizu".
Jak się czujesz jako świeżo poślubiony małżonek?
- Nie gorzej niż przed ślubem. Ale opowieści rodzinnej treści zostawmy na prywatną rozmowę.
Kiedyś tak się nie pilnowałeś. Zdarzyło ci się wystąpić z rodziną na okładkach magazynów.
- Widocznie potrzebowałem czasu, żeby zmądrzeć. Publiczne opowiadanie o intymnych sprawach najczęściej nie służy niczemu, poza zaspokajaniem własnej próżności i niezdrowej ciekawości plotkarzy. Nie mam ochoty tego robić.
Jakie masz dziś marzenia?
- Banalne. Chciałabym tylko, żeby moi bliscy byli zdrowi. "O mnie się nie martw, ja sobie radę dam".
Masz poczucie, że wszystko możesz?
- Pilotem Wroną już raczej nie zostanę, mistrzem świata w kulturystyce też chyba nie. Ale staram się zamieniać marzenia w projekty do zrealizowania. Nie siedzę i nie czekam, tylko biorę się do roboty.
Pracoholik?
- Jestem farciarzem, bo robię to, co mnie kręci. Nigdy nie miałem poczucia, że zmuszam się do wysiłku, by wstać i odbębnić wachtę na zakładzie.
Ale działasz na wysokich obrotach. Przecież odpisujesz na maile w środku nocy.
- Jedni chodzą do klubów, skaczą ze spadochronem albo biorą kokainę, a ja nakręcam się pracą. Czerpię energię z działania. Kiedy siedzę, to się męczę.
Ludzie, którzy pracują na wizji, mówią, że schodzą z obrotów przez wiele godzin, by móc uczestniczyć w domowym życiu. Ty też tak masz?
- Widocznie te osoby zbyt poważnie podchodzą do siebie i do tego, co robią. Na szczęście prawdziwe życie nie miesza mi się z showbiznesową fikcją.
10 lat w telewizji, 13 w mediach?
- Wesołe jest życie staruszka...
Wstydzisz się występowania na imprezach zamkniętych?
- Przeciwnie. To poligon dla doskonalenia warsztatu. Jeśli nauczysz się panowania nad przypadkowym tłumem i jego emocjami, żadna telewizyjna sytuacja cię nie zaskoczy. Ale żeby nie było, że dorabiam ideologię do zarabiania pieniędzy - tak, ten element też jest istotny. Na ZUS raczej nie można liczyć, więc podobnie jak 99 procent kolegów z branży, pracuję na bezstresową emeryturę.
Byłeś showmanem już w dzieciństwie?
- Jako dziecko maskowałem nieśmiałość poprzez wyrywanie się do przodu. Nigdy nie byłem najlepszy w sporcie, w nauce ani w podrywaniu dziewczyn. Budowałem pozycję w grupie, zakładając kostium błazna. Pyskowałem nauczycielom i robiłem zadymy, a dzięki alibi osoby nie do końca poczytalnej, unikałem odpowiedzialności za wyskoki. Takie jak pływanie z kolegą po Wiśle na tratwie z drzwi, wykradzionych z pensjonatu podczas wycieczki szkolnej... (śmiech).
Jesteś bardziej pracusiem, szczęściarzem czy ryzykantem?
- Każdym po trochu. Parę razy znalazłem się we właściwym czasie i miejscu - jak wtedy, gdy przyszedłem do telewizji na rozmowę o pracę w marketingu i okazało się, że jest casting na prezentera. Wszedłem, namówiony przez kolegę... i wygrałem. Musiałem z dnia na dzień podjąć decyzję, czy wywrócić do góry nogami poukładane, zawodowe życie. Rozmaite szanse pukają do każdego z nas, ale większość ludzi zatrzaskuje im drzwi przed nosem. Najczęściej ze strachu, że sobie nie poradzą. A to jest jak z pociągiem, wjeżdżającym na peron. Jak za długo myślisz, czy do niego wsiąść, to odjedzie bez ciebie. Czasem warto zaryzykować.
Iwona Zgliczyńska