Lubię mężczyzn ubranych "niechcący"

Odpowiednia kobieta potrafi z każdego mężczyzny zrobić fantastycznego faceta. Nieodpowiednia - zamkniętego w sobie, niespełnionego frustrata.

Magda Gessler/fot. Andrzej Szilagyi
Magda Gessler/fot. Andrzej SzilagyiMWMedia

Magda Gessler: Niegramatyczny, pamiętam. U Piotra i Adama na Senatorskiej. To był 1989 rok.

Wchodzi Pani?

Po raz pierwszy ze swoim przyjacielem, Sławkiem Ratajskim. Tuż po powrocie z Madrytu. Poznaję Adama Gesslera, największego czarodzieja na świecie. Restauracja, którą prowadził z bratem, to był wtedy jedyny prywatny lokal z prawdziwego zdarzenia w Warszawie. Odznaczała się na tle tej całej szarzyzny wystrojem, obsługą i osobą właściciela. Adam miotał się w smokingu pomiędzy stolikami, cudownie odgrywając rolę szefa knajpy; szarmancki, dyskretny, podobny do Jana Englerta. Zwalił mnie z nóg.

Zaprosił Panią na randkę.

Umówiliśmy się na następny dzień.

I nie przyszedł.

Nie przyszedł. Adam rzadko przychodzi na umówione spotkania. No, ale był jego brat, Piotr. Miał cudowne, kręcone włosy. Godnie zastąpił swojego brata i w konsekwencji został moim mężem.

Zabawne, że oni o mnie albo nie rywalizowali, albo nie dawali tego po sobie poznać. Obaj udawali, że nie za bardzo wiedzą o co chodzi.

Potem Piotr Gessler miał powiedzieć do brata: "To już druga kobieta, w którą mnie wrobiłeś". Pierwszą była Marta.

E tam. Piotr wrobił się sam. A może nie, może to był ich wspólny plan. Może uznali, że jako żona Piotra mogę się w jakiś sposób przydać rodzinie. Proszę nie zapominać, że byłam wtedy - wedle ich wiedzy - bogatą wdową. Dwa lata wcześniej zmarł mój mąż, dziennikarz "Der Spiegla", Volkhart Muller.

Podobno w rodzinie Gesslerów czuła się Pani jak w filmie Viscontiego.

Cały czas się tak czuję. Wtedy wpadłam w wir morderczej pracy, nie zostając udziałowcem. Przez wiele lat tak naprawdę funkcjonowałam poza interesem, nie będąc właścicielką żadnej z restauracji. Byłam od czarnej roboty. Potwornie ciężko pracowałam.

Głównie marketingowo. Umiejętnie wychodząc naprzeciw oczekiwaniom bogatej klienteli z początku lat 90.

Czułam, że klientów należy traktować z czułością, zapewniając to, czego im brak. Starałam się, i staram nadal, stworzyć w każdej restauracji azyl, formę kryjówki psychicznej, namiastkę domu,

którego każdy pragnie - kolorowego, pełnego ciepła, czułości i miłości.

"Staram się leczyć Polaków z kompleksu braku cukiernika".

Staram się rozumieć, że Polacy są przepełnieni wieloma kompleksami, nie tylko tym jednym. W związku z tym należy ich traktować z delikatnością i zrozumieniem. W każdej swojej restauracji

pragnę stworzyć magiczną atmosferę, formę spektaklu, teatr, który ma się rozgrywać na oczach moich gości. Chcę wpłynąć na samopoczucie każdym detalem scenografii - kolorem zasłon, kształtami sztućców, wielkością serwetek.

Czuwa Pani nad dosłownie każdym szczegółem?

Tak, bo każdy szczegół jest niezwykle istotny. Planujemy je z najwyższą drobiazgowością. Tak jak w McDonaldzie nie ma miejsca na żadną przypadkowość, jeżeli chodzi o rozmiar bułki czy wagę kotleta, tak u nas dopracowany jest każdy detal estetyczny i smakowy.

Trafiła Pani w dziesiątkę z tworzeniem "magicznego miejsca" dla kształtujących się polskich elit politycznych i artystycznych.

Proszę nie robić ze mnie wyrachowanego marketingowca. Nie uważam się za wybitną bizneswoman, uważam się za... czarodziejkę. Wszystko, co robię, jest autentyczne, płynie prosto z mojego serca. Żeby osiągnąć sukces, trzeba być twardym, pracowitym, niezwykle konsekwentnym, ale należy też lubić ludzi, świat i siebie. Mieć intuicję. I ja ją posiadam, jeżeli chodzi o zaspokajanie potrzeb swoich gości. Chciałabym, żeby mieli u mnie lepiej, niż mają na co dzień - oto cała tajemnica.

A co to znaczy - mieć dobry gust?

Posiadać w sobie lekkość i talent do tworzenia rzeczy pięknych. To coś bardzo trudnego do wypracowania. Trzeba się z tym urodzić, choć oczywiście można się pewnych zasad nauczyć.

Polacy mają dobry gust?

Różnie bywa. Na pewno mają go Polki. Na tle przedstawicielek innych krajów są eleganckie, ciekawie dobierają kolory, widać, że mają na siebie pomysł. Tylko jednocześnie są bardzo konserwatywne i nieśmiałe. Powinny być odważniejsze, szukać bardziej szykownych rozwiązań.

Na jaki element garderoby zwraca Pani uwagę u mężczyzn?

Podczas pierwszego spotkania - na buty. Mężczyzna w złych butach jest spalony. Może mieć mniej kosztowny zegarek, garnitur, ale obuwie to rzecz absolutnie kluczowa w męskiej garderobie.

Zegarek nie?

Znam bardzo bogatych mężczyzn, którzy noszą Swatche i bardzo im one pasują. Uważam, że zbyt kosztowny zegarek na ręku mężczyzny może być oznaką andropauzy. Podobnie jak Porsche (śmiech). Lubię mężczyzn ubranych w lekkie, lniane garnitury, niekoniecznie upiornie drogie. Podoba mi się, kiedy są ubrani odrobinę "niechcący". Na luzie. Bez skarpetek.

Ale Pani przywiązuje wielką wagę do swojego wyglądu. Podobno kładzie się Pani spać w pełnym makijażu?

To prawda. Szkoda mi, że tak ładnie wyglądam i muszę przed snem "zbrzydnąć", więc rezygnuję z demakijażu. Dopiero rano biorę długą, godzinną kąpiel i kładę nowy. Ale to tylko wtedy, gdy jestem z moim mężem.

Myślałem, że to złośliwość nieprzychylnych.

Nie, to akurat prawda, na złośliwości nieprzychylnych dawno przestałam zwracać uwagę. W ogóle ich nie śledzę, nie sprawdzam, co o mnie nowego napisano w internecie lub powiedziano

na mieście, bo chyba bym zwariowała, jeśli przywiązywałabym wagę do krążących opinii. Wie pan, w Polsce wciąż, wbrew pozorom, ciężko być kolorowym ptakiem. Zawiść w stosunku do ludzi, którym się powiodło, jest tak duża, że może wepchnąć w wielkie osamotnienie.

Sukces izoluje społecznie?

Niestety tak - powoduje, że człowiek nabiera podejrzeń i szuka interpretacji zachowań innych ludzi. Aha - czasem zapala mi się w głowie lampka - coś za bardzo ta osoba była miła. Sukces

przyzwyczaja do tego rodzaju poszukiwań drugiego dna. Najgorsze, że osoby osamotnione z powodu życiowych osiągnięć starają się robić za dużo, okazują coraz więcej emocji i uczuć licząc, że dostaną w zamian coś autentycznego. To męczy. Kiedyś usłyszałam od jednego aktora: "Uciekaj, kolorowy motylu, bo ci tutaj spalą skrzydełka".

Spalili?

Bywa, że wciąż usiłują.

"Kiedy jestem smutna - maluję, kiedy rozpiera mnie radość życia - gotuję". Częściej Pani gotuje czy maluje?

(śmiech) Gotuję i maluję codziennie. Wymyślam i wprowadzam w życie większość pomysłów scenograficznych do restauracji. Ale bardzo ciekawe rzeczy dzieją się, kiedy ani nie maluję, ani

nie gotuję - w nocy. Wie pan, co mi się ostatnio przyśniło? Ogromne kalafiory, nieco spłaszczone, ze skórką od jabłka antonówki, wypełnione rozpierającym je spulchnionym miąższem jabłka. Czad, prawda?

Dobrze wspomina Pani lata swojego dzieciństwa?

Było dosyć stresujące, miałam wymagających rodziców, którzy trochę nie dawali sobie ze mną rady. Tata dużo podróżował, często go nie było.

Pani ojciec, Mirosław Ikonowicz, to słynny korespondent wojenny, autor popularnej książki "Zawód korespondent".

Tata wciąż jest bardzo aktywny, dużo podróżuje, kończy kolejną książkę. Kilka dni temu wrócił z Gruzji. W drodze do Tbilisi Lufthansa zgubiła jego bagaż, w którym była kamizelka kuloodporna.

Pożyczył?

Chodził bez, to w jego stylu.

Pani brat, Piotr Ikonowicz, jest natomiast największym utopistą politycznym w historii naszego kraju. Nawet najbardziej lewicowi politycy twierdzą, że nie da się z nim rozmawiać, bo dawno stracił styczność z realiami politycznymi.

Ha, mówi się tak, bo jest prawdziwym ideowcem, do cna wyzbytym koniunkturalizmu. Piotr naprawdę wierzy w to, co robi oraz mówi i ja go za to bardzo szanuję. Myślę, że jego wiara mogłaby się przełożyć na konkretne działania. To prawdziwy socjalista, autentycznie pogardzający mechanizmami politycznej gry.

Jak Che Guevara. Mógłby zginąć z rąk żołnierzy generała Franco, gdyby urodził się pokolenie wcześniej.

Proszę nie ironizować. Stać go na wiele. Nasza matka wpoiła mu to idealistyczne podejście do życia. Ale coś panu powiem. Uważam, że o życiowym powodzeniu mężczyzny decyduje to, z kim się ożeni. Odpowiednia kobieta potrafi z każdego mężczyzny zrobić fantastycznego faceta. Nieodpowiednia - zamkniętego w sobie, niespełnionego frustrata. I Piotrek chyba taką swoją idealną kobietę przegapił. To była Zofia Reyman, jego pierwsza żona. A kobieta naprawdę jest w życiu mężczyzny sprawą absolutnie pierwszą. Kimś, kto decyduje o sukcesie lub niepowodzeniu życiowego opus magnum.

Rozmawiał Marek Łuszczyna

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas