Maja Popielarska: Kwiaty uwielbiam tak samo jak czekoladę
Kiedy wiosną do życia budzi się roślinność, miłośniczka przyrody Maja Popielarska przystępuje do pracy przed domem. Prezenterka TVN-u nie tylko opowiada, jak troszczy się o swój ogród. Wspomina też obrazy przyrody z dzieciństwa, gdy kilka lat mieszkała w Afryce.
Zima bardzo się w tym roku przedłużyła. Czy nie odbije się to negatywnie na ogrodach?
Maja Popielarska: - W przyrodzie nigdy nie ma jednoznaczności. Trzeba poczekać. Każde zjawisko ma swoje dobre, jak i złe strony. Chociaż mieliśmy długą zimą z wielką ilością śniegu, to biały puch mógł zapobiec przemarznięciu roślin. Gorsza sytuacja była w grudniu, gdy brakowało śniegu, a panował mróz. To stanowiło zagrożenie. Podejrzewam, że rośliny wszystko szybko nadrobią. Szkoda tylko, że będziemy mieli krótszy czas, kiedy możemy cieszyć się wiosną.
Jakie prace o tej porze roku przeprowadza się w ogrodzie?
- Jest masa czynności, które należy wykonać. Trzeba zadbać o trawniki. Zgrabić je, napowietrzyć. Można przycinać drzewa i krzewy, ale nie wszystkie. Kwiecień to również czas wysiewania roślin ozdobnych i warzyw. Na przykład niedawno sadziłam bratki. Przesadzałam też cisy, póki nie ruszyła jeszcze wegetacja. Okazało się, że w miejscu, w którym rosły, spada śnieg i grozi im połamanie.
Czy podśpiewuje sobie pani przy pracy w ogrodzie?
M.P.: - Gdy pracuję w ogrodzie, wolę robić to w milczeniu (śmiech). Nie lubię nawet rozmawiać. Dużo wtedy myślę o życiu.
Dbanie o ogród to ciężka fizyczna praca, podczas której łatwo np. podrażnić dłonie. Jednocześnie, jako prezenterka telewizyjna musi pani dbać o nieskazitelny wygląd. Jak to pogodzić?
- Znam wiele kobiet, które dbają o ogród i mają piękne dłonie. Ratuję się dobrymi rękawiczkami. Kiedy jestem już po pracy, robię sobie też odpowiednie zabiegi regeneracyjne.
Skąd wzięła się pani miłość do ogrodów?
- Każdy człowiek rodzi się z pewną wrażliwością. W moim przypadku była to wrażliwość na przyrodę. Ponieważ mój tata był leśnikiem i w dzieciństwie mieszkałam poza miastem, od samego początku miałam kontakt z przyrodą. Nie tylko spacerowałam po lesie i bawiłam się w ogrodzie. Byłam też na bieżąco edukowana przez mojego tatę. Od kiedy pamiętam, miałam słabość do kwiatów. Lubiłam zbierać bukiety. Kiedyś przez tę niewinną pasję wpakowałam się nawet w tarapaty.
Co się stało?
- Gdy byłam dziewczynką, wraz z mamą pojechałam do Rabki. Zatrzymałyśmy się u sióstr zakonnych. Pamiętam, że koło miejsca, gdzie mieszkałyśmy, był cały łan pierwiosnków. Nie zastanawiając się specjalnie, zrobiłam z nich bukiecik. Kiedy z zerwanymi kwiatami zobaczyła mnie jedna z zakonnic, natychmiast mnie obsztorcowała. Wytłumaczyła mi, że te kwiaty są pod ochroną. Strasznie to przeżyłam.
Czy jakieś ogrody napotkane w dzieciństwie, szczególnie utkwiły pani w pamięci?
- Wielki sentyment mam do ogrodu moich dziadków. To był pierwszy ogród, którego doświadczałam wszystkim zmysłami - dotykowo, zapachowo i smakowo. Emocje, które mi wtedy towarzyszyły, pamiętam do dziś. Gdy teraz poczuję zapach jaśminowca czy floksów, natychmiast przypomina mi się jedno z miejsc w ogrodzie dziadków. To niesamowite.
W dzieciństwie przez kilka lat mieszkała pani również w Afryce - w Liberii i Ghanie. Jak wspomina pani ogród przy pani afrykańskim domu?
- W naszym ogrodzie było wiele egzotycznych roślin. Obok domu rosły między innymi ananasy, mango i awokado. Mieliśmy też begonie. Ukryte w nich było gniazdo ptaków. Pamiętam również bazylię. Kiedy przebiegałam koło niej, dziwnie pachniała. Nie mogłam wytrzymać jej zapachu. Nie wiedziałam wtedy, co to za roślina. Dopiero po latach, już w Polsce, skojarzyłam, że skądś znam jej zapach.
Zapewne zajadała się pani egzotycznymi owocami.
- Tak. Uwielbiałam jeść owoce z naszego ogrodu. Pomyśleć, że wtedy w Polsce takie owoce były czymś prawie nieosiągalnym. Próbowałam też regionalnych dań, gdy odwiedzałam miejscowe dzieci. Nie podobało się to mojej mamie, która bardzo się o mnie bała, szczególnie, że nie mam rodzeństwa. Tymczasem jedyną chorobą, jaka przytrafiła mi się podczas pobytu w Afryce, była angina...
A propos anginy: niewiele brakowało, a zostałaby pani lekarką.
- Tak. Rodzina chciała, bym poszła na medycynę. Niestety nie udało mi się dostać na ten kierunek. Poszłam więc na zootechnikę, by przygotować się do kolejnego podejściem na medycynę. Zootechnikę studiowałam tylko rok. Zrozumiałam wtedy, że medycyna nie jest dla mnie. Ostatecznie skończyłam architekturę krajobrazu, bo bardzo lubiłam rysować i mogłam obcować z naturą.
Gdybym miał jakoś podziękować pani za tę rozmowę, wolałaby pani otrzymać bukiet kwiatów czy może czekoladki?
- I jedno, i drugie (śmiech). Uwielbiam zarówno czekoladę, jak i kwiaty. Miałabym bardzo poważny dylemat, co wybrać...
Maja Popielarska - prezenterka pogody w stacjach TVN. Absolwentka architektury krajobrazu Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. W TVN Meteo prowadzi swój własny program ogrodniczy pt. "Maja w ogrodzie". 7 kwietnia w tej samej stacji zadebiutował jej nowy talk-show "Szpilki i kalosze". Dziennikarka jest też autorką serii książek o pielęgnacji ogrodów. Wychowuje dwóch synów, 12- letniego Jakuba i 2-letniego Jana. Ma 40 lat.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk