Mania z miasta
"Pieprzoty" to takie pieszczoty inaczej. Wszyscy używamy wulgaryzmów. To część języka i rzeczywistości, która nas otacza - mówi Maria Peszek, aktorka, która wydała niedawno debiutancką płytę "Miasto Mania".
Maria Peszek: Nie, nie mam żadnego konkretnego miejsca na myśli. Ciekawe, bo gdziekolwiek bym nie była, wszyscy pytają, czy to o ich miasto chodzi.
Ale też specjalnie nie ukrywasz tego, że za Krakowem nie przepadasz...
Kiedyś musiałam dokonać wyboru, czy wiążę się z Krakowem, czy z Warszawą. Kraków wydawał mi się wtedy miejscem zbyt bezpiecznym. Tutaj chodziłam do szkoły, wszyscy mnie znali od dzieciństwa, wszyscy byli moimi "wujkami". Poza tym mamy z Krakowem odmienne charaktery. Na początku drogi zawodowej aktor musi dużo pracować, próbować różnych rzeczy. Nawet kosztem popełniania pewnych błędów i poobtłukiwania się. W jakimś sensie Warszawa daje więcej takich szans.
Właśnie ukazała się twoja płyta "Miasto Mania". To rozwód z teatrem i aktorstwem?
Musiałam zawiesić na jakiś czas działalność aktorską. Kosztowało mnie to siedem ról, których nie zagrałam. Nie da się jednak pogodzić dwóch żywiołów, jakimi są aktorstwo i muzyka. Są zbyt energochłonne i strasznie zazdrosne.
Co jest ci bliższe - aktorstwo czy śpiewanie?
Muzyka jest bliższa abstrakcji w sztuce. A to jest coś, co mnie najbardziej kręci. Nie znaczy to, że zrywam z aktorstwem. Zresztą, płyta jest połową projektu "Miasto Mania". Ukazała się w październiku, jednocześnie odbyła się premiera czegoś, co określane jest jako live act, happening, koncert, spektakl. Ja na to mówię teledysk na żywo. Chciałam stworzyć organiczne przedłużenie płyty. I tak powstał spektakl "Miasto Mania", gdzie śpiewam i gram.
Trudno chyba zupełnie wziąć rozwód z aktorstwem, mając ojca - znakomitego aktora - i brata uprawiającego ten zawód. To pomaga czy przeszkadza w karierze?
To problem każdego młodego aktora wywodzącego się z aktorskiej rodziny. Na początku wszyscy czekają i chcą sprawdzić, czy rzeczywiście coś jest w tej dziewczynie, w tym chłopaku. Czy ma talent, czy tylko znane nazwisko. To mój dziewiąty sezon na scenie. Mam nadzieję, że udało mi się zachęcić widzów do mojego świata. Nie mam potrzeby udowadniać, że jestem lepsza czy gorsza od taty, nie ścigam się z ojcem.
Jan Peszek jest autonomicznym, fantastycznym zjawiskiem. Ty zaś jesteś ciekawym, nieźle zapowiadającym się zjawiskiem obsadzanym w rolach postaci z dziecięcego świata (Kubuś Puchatek) lub takich trochę dziwacznych kobiet jak Gelsomina w "La Stradzie", czy Iola w "Wiedźminie". Czujesz się dziwaczną, dziecinną kobietą?
Nie (śmiech). Chodzi chyba o pewien rodzaj wrażliwości, specyficzne poczucie humoru. Na swój temat też. Żeby zagrać Kubusia Puchatka, trzeba znaleźć w sobie sporo cech zarówno niedźwiedzia, jak i dziecka. A co do poczucia kobiecości: moje polega trochę na czymś innym niż ogólnie przyjęte... Poza tym myślę, że mój Kubuś był sexy w ogrodniczkach, gumowcach i berecie.
Wróćmy do płyty. Do nagrania "Miasta Mani" udało ci się namówić całą rodzinę Waglewskich.
Mamy podobne poczucie humoru, wrażliwość estetyczną. Z Wojtkiem Waglewskim pracowałam już przy "Kubusiu Puchatku", do którego pisał muzykę. Potem pracowaliśmy nad spektaklem "Muzyka ze słowami", do którego teksty pisali krakowscy uczniowie z gimnazjum specjalnego, Voo Voo tworzyło muzykę, a ja z tatą występowaliśmy. Zależało mi także, żeby na płycie wystąpił Fisz (Bartek Waglewski), bo to jeden z moich ulubionych artystów ostatnich lat. Emade (Piotr Waglewski) zaś wyprodukował "Miasto Manię", bo nie chciałam, żeby płyta była jednoznacznie kojarzona z klimatami Voo Voo. Założenie było takie, że Wojtek pisze muzykę, ale produkuje ją ktoś bliższy mojemu pokoleniu i bardziej "miejski".
Ludzie poszukują nowego sposobu odczytania miasta: powstają prace naukowe na ten temat, rozwija się nurt antropologii miejskiej. Czym dla ciebie jest miasto?
Punktem wyjścia projektu "Miasto Mania" było odczytanie miasta jako żywej istoty. Mam takie podejrzenie, że miasto żyje, jest to istota. Nie wiem dlaczego, ale jestem absolutnie przekonana, że jest rodzaju męskiego. Nie TO miasto, TA miasto, tylko TEN miasto. Na własny użytek i na użytek tego projektu stworzyłam taki rodzaj mitologii miejskiej. Bohaterka całego zamieszania, czyli Mania, mieszka na dachu wieżowca w nowoczesnej metropolii. Śledzi je i snuje marzenia, tęskni, wysyła wiadomości, ma sny... Prowadzi rodzaj sekretnej gry z "tym miasto". On również z nią rozmawia. Zostawia wskazówki w postaci np. billboardów, znaków na ulicy, świateł. Jeśli się im przypatrzymy w umiejętny sposób, to się okaże, że jest to rodzaj gry, dialogu. To taka trochę współczesna Alicja w krainie czarów... Tylko moja Alicja, czyli Mania, jest zdziczałą krewną Alicji. Jej miejskim wariantem. Miejska kraina czarów jest też bardziej niebezpieczna. Klucz do odczytania obu historii jest ten sam. Pewien rodzaj abstrakcyjno-surrealistycznej wyobraźni, która wymaga lekkiego zmrużenia oczu i spojrzenia trochę pod innym kątem na to, co nas otacza.
"Wulgaryzm magiczny" to język, którym się posługują w miejskiej krainie czarów?
Wymyśliłam ten termin, a polega on, z grubsza mówiąc, na tym, że wyrazy uważane za wulgarne łączymy, mieszamy z innymi w sposób słowotwórczy. Zdejmujemy z nich trochę wulgarności i dodajemy szczyptę czaru i magii.
Na przykład "pieprzoty", "pochuje", które się pojawiają w "Mieście Mani"?
Jest ich jeszcze parę. "Pochuje" zrodziły się z braku rymu do fragmentu "...dobrze się tu czuję". A "pieprzoty" to takie pieszczoty inaczej. Wszyscy używamy wulgaryzmów na co dzień. To jest część języka, rzeczywistości, która nas otacza. Chciałam pokazać, że może to być rodzajem magii. Że dużo prościej przyznać się, że to istnieje i pokazać, że może mieć również swój czar. Jakkolwiek nie zamierzam teraz na siłę odczarowywać wszystkich brzydkich wyrazów. Nie jest to moja filozofia życiowa, po prostu tak wyszło.
Mogłaś wydać płytę w wielkiej wytwórni płytowej, wybrałaś małe wydawnictwo Kayax należące do Kayah.
Dwie duże wytwórnie po przesłuchaniu materiału były zainteresowane wydaniem "Miasta Mani". Demo usłyszała także Kayah. Poszłam tam na spotkanie i od razu wiedziałam, że to jest to miejsce. Że są tu ludzie, którzy rozumieją mój świat, mają podobny rodzaj emocjonalności, energii i bardzo chcą wydać tę płytę. Wszyscy marzą, żeby być w dużej wytwórni, bo później, wiadomo, są z tego zupełnie inne przyjemności, a ja wybrałam najmniejszą z możliwych wytwórni. I nie żałuję.
Rozmawiał ADAM LISS
Maria Peszek
Kto? Aktorka teatralna i filmowa, wokalistka. Twórczyni i piewczyni kierunku nazywanego wulgaryzmem magicznym. Córka Jana Peszka.
Co robi? Ukończyła krakowską PWST. Debiutowała w czasie studiów w scenicznej adaptacji "Sanatorium pod klepsydrą". W 1996 r. zaprosił ją do roli Małgośki w "Don Juanie" Moliera Jerzy Grzegorzewski i od tego czasu jest aktorką Teatru Studio w Warszawie. Grała w "Nocy listopadowej" według Stanisława Wyspiańskiego, "Ślubie" Witolda Gombrowicza. Zagrała tytułową rolę w "Iwonie, księżniczce Burgunda" Witolda Gombrowicza oraz w "Antygonie". Wystąpiła m.in. w filmach: "Ubu król", "Wiedźmin", "Boża podszewka II". Wcieliła się w postać z dziecięcej bajki, grając Puchatka w przedstawieniu "Kubuś P.". W październiku ukazała się jej debiutancka płyta "Miasto Mania".
Co lubi? Pisać i otrzymywać SMS-y, Alaskę oraz miejskie klimaty.
Fisz (Bartek Waglewski):
Manię Peszek poznałem, kiedy grała Kubusia Puchatka, później rozpoczęła współpracę z zespołem Elektrolot. Okazało się, że jest osobą, która zgrabnie łączy aktorstwo ze śpiewaniem, a przy tym nie jest to piosenka aktorska, za którą nie przepadam. Mania jest konkretną i świadomą artystką, która wie, o co jej chodzi od początku do końca. Tak było przy realizacji "Miasta Mani". W sposób naturalny nawiązaliśmy dialog muzyczny, mówiliśmy tym samym językiem i wyszło fajnie.
Tekst pochodzi z gazety