Maria Czubaszek: Śmierci się nie boję
Otwarcie mówi o próbie samobójczej i wyznaje, dlaczego nie ma już ochoty żyć. Mówi też o tajemnicach małżeństwa i o braku instynktu macierzyńskiego.
Właśnie ukazała się pani książka "Dzień dobry, jestem z Kobry". Uderzyło mnie, że tak dużo miejsca poświęca w niej pani tematowi śmierci. To zaskakujące, bo przecież jest pani kojarzona z żartami i poczuciem humoru. Dlaczego to śmierć jest pani konikiem?
- No właśnie dlatego, że mam lekkie podejście do życia, czyli nie trzymam się go kurczowo. Śmierć czeka każdego - nawet kiedy rodzi się dziecko, i tak zmierza ku śmierci. Bardzo podobają mi się więc obchody Halloween i robienie sobie żartów ze śmierci. U nas traktuje się ten temat tak, jakby śmierć miała na nas spaść znienacka, jakby ktoś miał pecha, że umarł. Wydaje mi się, że nie można bać się czegoś naturalnego. Oczywiście, zawsze jest gorzej, gdy umiera młody człowiek, ale jeśli odchodzi ktoś w tak podeszłym wieku jak mój, jest to naturalne. Trzeba po prostu pakować walizeczkę i się zbierać.
Boi się pani śmierci?
- Nie, bo uważam, że po niej nic nie ma. Nie wierzę w żadne życie pozagrobowe. Może jedni powiedzą, że jednak powinnam się bać, bo pewnie według nich pójdę do piekła. Ale nawet pan Cejrowski obiecał, że będzie się za mnie modlił po śmierci, tak że w sumie mogłabym być spokojna (śmiech). Ja uważam jednak, że wraz ze śmiercią wszystko się kończy. Ona jest straszna dla tych, którzy zostają, a dla umierającego już nie. Ale jest jeden warunek - musi to być godna śmierć. Jestem za eutanazją. Jej legalizacji pewnie już się nie doczekam, dlatego też podziwiam samobójców. Nie mam na myśli młodych ludzi, którzy pod wpływem nieudanej miłostki chcą sobie odebrać życie. Natomiast jeżeli dorosły człowiek, w pełni świadomy, ma dosyć życia, to ma prawo umrzeć na własnych warunkach. Moim zdaniem najgorsze to zostać roślinką, ale tu znowu robię zastrzeżenie. Wiem, że są ludzie w takiej sytuacji, którym wiara czy silny instynkt życia na to nie pozwalają. Ale nie wyobrażam sobie, że ja miałabym być niepełnosprawna. Nie chcę nawet myśleć, że mój biedny Karolak miałby mi kiedyś zmieniać pampersy.
Czy rozmawiali państwo o tym, żeby w takiej sytuacji pomóc drugiej osobie dokonać eutanazji?
- Mam trudną sytuację, bo mój mąż w przeciwieństwie do mnie piekielnie boi się śmierci. Ma tak od małego. Na pewno bym go o to nie poprosiła, ale mam nadzieję, że umrę wcześniej od niego. Gdy sama nie będę mogła przynieść sobie przysłowiowej szklanki wody, albo nie będę mogła zarabiać, to wiem, co będę musiała zrobić.
Odbierze pani sobie życie?
- Tak, najchętniej za pomocą środków nasennych. Rozmawiałam już z lekarzem, oczywiście nie mówiąc, o co chodzi, i dowiedziałam się co najlepiej wziąć i w jakich ilościach. Trzeba sobie uciułać proszki, mieć je w pogotowiu i być jeszcze w stanie popić je szklanką wody. To jest dobra metoda, bo samobójstwo musi być estetyczne.
W ten właśnie sposób chciała już pani raz popełnić samobójstwo?
- Wydawało mi się, że właśnie fajnie jest wziąć takie środki nasenne, w miarę estetycznie się ubrać, położyć się i zasnąć. I rzeczywiście nałykałam się ich sporo, popijając campari. I kiedy już zaczynałam zasypiać, zaszczekała moja suczka. Wtedy do mnie dotarło, że przecież zostawię ją samą. Zdołałam jeszcze zadzwonić do zaprzyjaźnionego weterynarza i zapytać go, czy gdyby coś mi się stało, wziąłby Igę. On zaczął się dopytywać, o co chodzi, a ja musiałam coś wygadać, bo momentalnie przyjechał i zawiózł mnie na pogotowie. Zrobiono mi płukanie żołądka. Ta forma samobójstwa jest najlepsza, bo jeszcze raz podkreślam, że musi to być estetyczne. Mieszkałam wtedy na 15. piętrze, więc w sumie mogłam skoczyć, ale to już wydaje mi się dla ludzi okropne, zwłaszcza że pod moim domem była kolejka, bo tam był Hortex. Nie należy wtedy robić innym przykrości, a przecież są ludzie wrażliwi, tacy jak ja, którym taki widok mógłby nie odpowiadać. Gdy studiowałam, Wydział Dziennikarski znajdował się w Pałacu Kultury na VII piętrze. Byliśmy na zajęciach, gdy nagle ktoś skoczył z ostatniego piętra. To było bardzo nieprzyjemne. Nie sądziłam, że to jest taki huk. Nie jest dobrym pomysłem rzucanie się też pod samochód. Po pierwsze, nie ma gwarancji czy się uda, a po drugie, robimy kłopot kierowcy, bo zaczną sprawdzać, czy był trzeźwy, czy to była jego wina. Nie chciałabym też się wieszać, tak jak pan reżyser Wrona, który zrobił to spektakularnie i popsuł zakończenie festiwalu w Gdyni.
Ale dlaczego chciała pani odebrać sobie życie?
- W sumie to już nie pamiętam, dlaczego. Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat. To było po rozwodzie z pierwszym mężem, Czubaszkiem. Od razu zaznaczam, że nie miało to z tym nic wspólnego. Rozwód z nim był najszczęśliwszym dniem w moim życiu. A tamtego dnia po prostu raptem stwierdziłam, że nie chce mi się dalej żyć. To życie przestało mnie bawić. W ogóle mam wrażenie, że życie nie sprawia pani przyjemności. Kiedyś chciałam żyć, a teraz już mi nie zależy. Uważam, że się tyle nażyłam, że już nic fantastycznego mnie nie spotka.
A jest coś, co jednak sprawia pani przyjemność?
- Palenie papierosów. Palę trzy paczki dziennie od wielu lat. Lubię też pić kawę - około 10 dziennie. Wiem, że teraz jest moda na picie wody, ale ja nie mogę tego robić. To jest słuszne, ale nie jestem z tego pokolenia, żeby chodzić z buteleczką wody i sobie popijać przez cały dzień. Owszem, jak już mi się strasznie chce się pić, to czasem się jej napiję, ale nalewam sobie z kranu - nie boję się. Nawet zdarzało mi się korzystać z wody, tam gdzie było napisane: "Ta woda nie jest do picia".
Lekarze nie mówią, żeby zaczęła pani dbać o zdrowie?
- Pewnie, że tak! Nie mogę już tego słuchać. Chociaż jeden z zaprzyjaźnionych lekarzy powiedział mi, że dobrze, że nigdy nie rzuciłam palenia, bo ma pacjentów, którzy rzucili i bardzo źle się czują, ale nie wiadomo, jak ich leczyć. Po prostu organizm przyzwyczaił się do nikotyny. Oczywiście papierosy nie są niczym dobrym, ale są organizmy, którym to szkodzi, a są też takie, które przyzwyczajają się do nikotyny i nie jest ona dla nich zabójcza. Ja oczywiście nigdy nie rzucę palenia. Nawet po śmierci każę się spalić i jeszcze na koniec dymek ze mnie pójdzie.
Bierze pani pod uwagę, że mąż mógłby odejść wcześniej niż pani? Nie boi się pani życia bez niego?
- Niech pani nie żartuje! Ja zawsze chciałam być samotna. Pierwszy raz wyszłam za mąż za Czubaszka, tylko dlatego, że matka wyrzuciła mnie z domu. Za Karolaka wyszłam, bo szalenie go lubiłam, może nawet kochałam. Prawdę mówiąc, chciałam z nim być, ale bez ślubu.
To jak to się stało, że w końcu się pobraliście?
- On bardzo chciał i namawiali nas znajomi. Karolak był wtedy alkoholikiem. Znajomi twierdzili, że ślub go uratuje. I faktycznie obiecał mi, że jeśli wyjdę za niego, przestanie pić. I ja durna baba w to uwierzyłam.
Ale nie przestał?
- Oczywiście, że nie. To trwało kilka lat. W końcu doszłam do wniosku, że tylko jeśli go zostawię, to coś do niego dotrze, bo on przecież nie poradzi sobie beze mnie. Któregoś dnia wkurzyłam się i odeszłam z domu - poszłam do państwa Fedorowiczów. Ale on nie wiedział, gdzie jestem. To był przełomowy moment. Dodatkowo wystraszył się, że może umrzeć przez picie, a on za bardzo kocha żyć. Później zdarzały się telefony od kobiet, które też były związane z alkoholikami i pytały mnie o radę. Zawsze im mówiłam: "Po prostu odejdź". One nie były do tego przekonane, bo bały się, że coś może się stać partnerowi. Przekonywałam je, że lepiej, żeby jemu coś się stało, niż żeby doszło do morderstwa, bo ja na przykład miałam momenty, że bym Karolaka zadźgała.
Udało się jednak tego uniknąć i wciąż jesteście razem.
- Jesteśmy z Karolakiem pewnie ponad 30 lat. Mówię pewnie, bo zaginął nam gdzieś akt małżeństwa, a nie pamiętamy daty ślubu. Nie mamy już nawet obrączek. Oczywiście na początku je mieliśmy. Karolak kupił je w Związku Radzieckim, gdzie pojechał grać z zespołem. Jakieś dwa tygodnie po ślubie, w tajemnicy przed Karolakiem, sprzedałam swoją, bo byłam bez pieniędzy. Dopiero kilka dni temu przyznałam mu się, że to zrobiłam.
Nigdy nie myśleliście o dzieciach?
- Świadomie nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nie mam instynktu macierzyńskiego. Nie mam żadnych cech, które chciałabym przekazać dalej, to wcale nie jest kokieteria z mojej strony. Zresztą ja nie potrafię wychowywać. Miałam w swoim życiu kilka psów i żaden nie był ułożony. Swojego pierwszego męża też nie potrafiłam wychować, dlatego wolałam się rozwieść. Karolak także ma dużo wad. Zresztą ja nie bardzo wiem, co to znaczy kochać.
Dlaczego nie utrzymuje pani kontaktu z siostrą i siostrzeńcem?
- Bo jej nie lubię! Na szczęście od ponad dwudziestu lat jest w Australii. Od samego początku jej nie chciałam. Kiedy była mała, chciałam ją udusić. Między nami jest 12 lat różnicy. Okazało się, że jesteśmy kompletnie różne, nie miałyśmy o czym ze sobą rozmawiać, nie miałyśmy wspólnych zainteresowań. Ona też mnie nie lubiła. Na szczęście nie mam z nią kontaktu. Zdarza się, że jej synek do mnie dzwoni, bo z mamą nie może się dogadać. Wtedy mu mówię: "Tomek, masz matkę, ja nigdy nie chciałam mieć dzieci, nie dzwoń do mnie". A on pisze listy, kartki mi wysyła, ale ja na to nie reaguję. Mnie nigdy do rodziny nie ciągnęło. Zawsze będę to powtarzać, że na przykład Artur Andrus, z którym świetnie się rozumiemy, jest mi bliższy niż moja rodzona siostra. Dla mnie fakt, że mamy tych samych rodziców, nic nie znaczy.
Nie drażni pani to, że teraz jest moda na macierzyństwo? Gwiazdy zachwalają posiadanie dzieci, a nawet na tym zarabiają.
- Ależ tak. Jest na przykład pani Kożuchowska, która podobno sobie wymodliła dziecko, wiem, że jest bardzo wierząca. Pomijając, czy w to wierzę, czy nie, ale po co opowiadać o tym, zdjęcia pokazywać. Jak słyszę, że te gwiazdy pięknieją w czasie ciąży i po urodzeniu dziecka, to przypomina mi się prawdziwa historia Marty Lipińskiej, która miała dosyć późno dziecko. Opowiadała, jak pojechała rodzić. Nawrzeszczała się, napłakała i później wieźli ją przez korytarz, gdzie były pacjentki i słyszała ich słowa, że ona tak pięknie po porodzie wygląda, że macierzyństwo upiększa. Od razu dorwała lusterko, żeby zobaczyć, jaka jest śliczna. I spojrzała... Okazało się, że z tego wysiłku popękały je wszystkie naczynka, po prostu te panie jej nie rozpoznały, mimo że była wtedy popularna. Wyglądała jak indycze jajo.
A teraz można urodzić nawet w wieku 60 lat.
- To dla mnie jest bardzo nieodpowiedzialne. Jak ta pani chce się zajmować tymi dziećmi, kiedy będzie miała 70 lat? A ona nie widzi w tym problemu. Człowiek nie ma już tych sił, cierpliwości, przecież my nie żyjemy wiecznie. Na przykład Krzysiu Kowalewski zdawał sobie sprawę z późnego ojcostwa. Teraz jego córka ma już chyba 14 lat. Ale pamiętam nasze spotkanie, gdy dowiedział się, że dziecko mu się urodzi. Mówi wtedy: "Teraz to muszę o siebie zadbać, żeby dożyć jak ona maturę zda". Dziś pewnie czeka, aż córka wyjdzie za mąż. On rzeczywiście oszalał na jej punkcie. Jaki był dumny, kiedy na spacerze w parku ludzie mówili, że ma śliczną wnuczkę, a on wyjaśniał z dumą, że nie wnuczkę, a córeczkę.
W jego przypadku dochodzi też duża różnica wieku między nim a żoną.
- To mi zupełnie nie przeszkadza. Jego małżeństwo jest bardzo udane. Tak samo było z Andrzejem Łapickim, który ostatnie chwile spędził, będąc szczęśliwym. Myślę, że zanim Kamila za niego wyszła, już się zorientowała, że on nie jest z tych, którzy mają wielkie pieniądze. Wiem, że tam majątku nie było, ona nie poleciała na pieniądze. Podobno troskliwie się nim opiekowała do samego końca.
Ostatnio Marek Kondrat zadziwił wszystkich, biorąc ślub z Antoniną Turnau.
- Wiem o tym, ale bardzo fajnie, że to zrobili. Chociaż podobno Grzesiek Turnau na początku nie był szczęśliwy z tego tytułu, nawet przekonywał córkę i Marka, żeby tego nie robili. I tutaj akurat trochę go rozumiem, bo córka wychodzi za jego kolegę i to w dodatku starszego.
A kto panią wkurza w polskim show-biznesie?
Bardzo mnie denerwuje Katarzyna Cichopek, która uważa się za wielką aktorkę, a jest zawodową amatorką. Ona radzi kobietom, jak być sexy mamą, napisała nawet książkę, tak jakby ona pierwsza urodziła. Kobietom to się zdarzyło przed nią i jakoś sobie radzą.
Ogląda pani programy rozrywkowe?
- Jestem uzależniona od telewizji, ale oglądam TVN24 i programy publicystyczne. Polityka wciąga mnie jak odkurzacz. Bardziej mnie obchodzi niż jakieś ploteczki z show-biznesu.