Marzyłam o kaloryferze

Bawiła się na złomowisku i była hersztem bandy. Wstydziła się tylko zapraszać kolegów do domu, bo nie miała łazienki...

Beata Tadla
Beata TadlaAndras SzilagyiMWMedia
Beata Tadla od zawsze chciała być dziennikarką
Beata Tadla od zawsze chciała być dziennikarkąAndras SzilagyiMWMedia

Kilkuletnia dziewczynka wdrapuje się na krzesło i staje przed lustrem. Ubrana w strój "pożyczony" z szafy mamy, z poważną miną ogłasza: "Dzień dobry państwu, nazywam się Krystyna Loska. Dziś o 19.30 główne wydanie »Dziennika«". To typowa scenka z dzieciństwa Beaty Tadli, która od najmłodszych lat marzyła o pracy w telewizji lub w radiu.

"Mój tata przywiózł ze Związku Radzieckiego magnetofon reporterski. Często się nagrywałam. A to przeprowadzałam wywiady z koleżankami, a to deklamowałam wiersze, a to śpiewałam. Do dziś zachował się mój monolog, który bardzo mnie wzrusza: »Nazywam się Beata. Mam nową torebkę, mamy też nowe zasłony i narzutę na łóżko. I właściwie chyba wszystko mam. Brakuje mi tylko pomarańczy«", wspomina dziennikarka. "A panią Krystynę poznałam 30 lat później", dodaje ze śmiechem.

Beata wychowała się w Legnicy. Jej dzieciństwo było, jak mówi, czasem szarości PRL i stanu wojennego. "W moim rodzinnym mieście stacjonowały wojska radzieckie. Z domu wyniosłam dużą wrogość wobec systemu, który umożliwił zniszczenie przez Rosjan mojej ukochanej Legnicy", mówi.

Mieszkała z rodzicami w starej poniemieckiej kamienicy. "Nie mieliśmy ciepłej wody ani łazienki, a toaleta była dwa piętra niżej", mówi. Choć warunki życia były bardzo skromne, mama Beaty starała się stworzyć w mieszkanku na poddaszu niesamowity klimat.

"Nasze mieszkanie zawsze było bardzo czyste i estetyczne. Mama, która jest plastyczką, przyozdabiała je makatkami i obrazami, by tchnąć trochę kolorów do naszego domu", wyznaje.

Beata kochała swoją kamienicę. "Były tam strychy i śmierdzące zgnilizną piwnice. Ukrywanie się w nich było prawdziwą frajdą!", wspomina. Jednak nic nie mogło równać się z zabawami na podwórku. "To był mój raj! Najbardziej magiczne miejsce na ziemi. W pobliżu mieliśmy bunkry, przez które można było przejść na drugą stronę ulicy. Był niemal zrujnowany plac zabaw, złomowisko i lasek. A najfajniejsze było jezioro, w którym zatopione były trzy radzieckie czołgi!".

Nie zabrakło także... tajemniczego ogrodu. "Razem z kolegami zakradaliśmy się do ogrodu pewnej Niemki, w którym rosły bajeczne azalie", wspomina dziennikarka. Kiedy z okna kamienicy wychylała się któraś z mam, Beata i jej koledzy wpadali w rozpacz. "Błagalnym wzrokiem wpatrywaliśmy się w okno, modląc się, by nie zawołano nas do domu. Najchętniej nocowalibyśmy na trzepaku. Latem do domów wpadaliśmy tylko na obiady, a resztę dnia spędzaliśmy na podwórku".

Beata, do której wszyscy mówili "Tadla", była hersztem bandy dziewczyn. Swoją rolę lidera traktowała poważnie i dbała o "podopiecznych". "Pamiętam, jak kiedyś z RFN wróciła moja ciocia. Przywiozła mi ubrania i paczkę pełną słodyczy. Moja mama gdzieś ją upchnęła, ale ja oczywiście »wywąchałam« kryjówkę słodkości. Jak tylko mama zniknęła mi z pola widzenia, wytargałam cały karton, wyniosłam go na podwórko i rozdałam słodycze dzieciom. No a potem jadłam wyrób czekoladopodobny, bo nie było szans na takie pyszne i pachnące łakocie", wspomina z rozrzewnieniem.

Beata była bardzo zżyta z kolegami z kamienicy. Może także dlatego, że nie miała rodzeństwa? "Dzieciaki z sąsiedztwa żyły tak jak ja. Ale troszkę się wstydziłam zapraszać do domu kolegów z klasy, którzy mieszkali w tzw. nowym budownictwie. Oni mieli w domach łazienki i kaloryfery. Obawiałam się, że zapytają mnie o toaletę", wspomina.

Kiedy zdała do trzeciej klasy, rodzice dostali przydział na mieszkanie. Tadlowie zamieszkali w wymarzonym nowym bloku. "Pamiętam, że przez pierwsze dni nie wychodziłam z wanny i przytulałam się do kaloryfera, bo wcześniej mieliśmy piec", śmieje się dziennikarka.

Podkreśla, że zawsze miała bardzo dobre relacje z rodzicami, którzy do dziś są jej największym wsparciem. Co nie znaczy, że Beata nie dostarczała im wrażeń. Kiedyś zjadła sześćdziesiąt wykradzionych z apteczki tabletek na ból głowy. Innym razem zakradła się z kuzynką do chłodni, w której stały weselne torty. Dziewczynki wylizały całą dekorację i na stołach wylądowały "łyse" ciasta.

Dziennikarka, mimo że samotna, jest szczęśliwa
Dziennikarka, mimo że samotna, jest szczęśliwaMWMedia

Jeden wybryk skończył się wyjątkowo mocnym klapsem. "To było w podstawówce. Jako że podczas przerwy śniadaniowej miałam mnóstwo ważniejszych spraw, nie jadłam kanapek przygotowanych przez mamę. Przynosiłam je do domu i gromadziłam pod łóżkiem. W końcu mama poczuła dziwny zapach, zajrzała pod łóżko i znalazła »zapasy«. I niestety, tatuś przywołał mnie do porządku", wspomina.

Jako nastolatka starała się dorabiać do kieszonkowego. "Któregoś dnia, gdy akurat roznosiłam gazety, natknęłam się na ciekawe ogłoszenie. W Legnicy powstawało radio i szukali dziennikarzy. Postanowiłam, że pójdę na przesłuchanie", opowiada. Zgłosiła się i... od razu została przyjęta! "Tak zostałam dziennikarką", mówi skromnie. Miała wówczas zaledwie 16 lat!

W radiu zajmowała się kulturą i przygotowywała serwisy informacyjne. Stała się lokalną maskotką. "Zanim wyjechałam do Warszawy, mama zgromadziła dwa albumy wycinków z prasy na mój temat. Budziłam spore zainteresowanie - nastolatka w radiu... Nawet mówili o mnie w telewizji. Wygrałam też plebiscyt na najpopularniejszego mieszkańca województwa. A na studniówkę przyszedł za mną paparazzo. I w gazecie napisano, z kim to Tadla się bawiła", śmieje się Beata. Jednak szybko dodaje: "To było miłe, ale nie najważniejsze. Ja po prostu chciałam się rozwijać".

Praca i przygotowania do matury pochłonęły ją bez reszty. Nie miała czasu na imprezy z rówieśnikami. Ale błędów młodości nie uniknęła. W wieku dziewiętnastu lat wyszła za mąż. "Rodzice tłumaczyli mi, że to za wcześnie, ale ja wiedziałam lepiej. Za wszelką cenę chciałam być dorosła", wspomina.

Małżeństwo skończyło się po kilkunastu miesiącach. Wtedy podjęła decyzję o wyjeździe do Warszawy. Początki w stolicy nie były łatwe. "Musiałam zaczynać wszystko od nowa. Zarabiałam 500 złotych i tyle samo wydawałam na czynsz. Rodzina wysyłała mi pieniądze, mama wyprzedawała złoto, bym mogła jakoś przeżyć. Żywiłam się głównie prażonym ryżem. Pracowałam dzień i noc, i jeszcze studiowałam zaocznie. Ale zacisnęłam zęby i dałam radę. Wkrótce poznałam drugiego męża, a we dwoje zawsze łatwiej. W miłości nie mam jednak szczęścia. Znów jestem sama. Ciągle jednak wierzę, że to, co najlepsze, dopiero przede mną".

Dziś jest jedną z najpopularniejszych dziennikarek w Polsce. "Moje dziecięce marzenie o występowaniu w telewizji stało się faktem", uśmiecha się.

Justyna Kasprzak

SHOW 18/2012

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas