Mów mi Delfin
Takie imię nadano Marcinowi podczas... chrztu równikowego. Choć na zdjęciach z dzieciństwa przyszły fotograf ma smutne oczy, jego dzieciństwo było pełne przygód. Jak z powieści.
Jak Marcin stał się Delfinem
Jego najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa to podróż statkiem do Egiptu. Podobno dlatego pierwsze słowo, jakie powiedział, to nie "mama" czy "tata", tylko "mumia". Siódme urodziny spędził na równiku w drodze do Wenezueli i Paragwaju. "To był niezapomniany dzień: żadnego tortu, świeczek, tylko tradycyjny chrzest równikowy, czyli zanurzenie w oceanie i smarowanie pastą do zębów. Wtedy nadano mi morskie imię Delfin" - wspomina Marcin.
Na zdjęciach ma często smutne, podkrążone oczy, choć sam nie wie, dlaczego. "Moje dzieciństwo to pasmo wspaniałych zdarzeń. Trudno mi znaleźć jakieś ciemniejsze punkty. A jeśli już, to raczej śmieszne niż straszne. Pamiętam na przykład, że w przedszkolu pokłóciłem się z kolegą o to, który z nas będzie ojcem podczas zabawy w dom. On niezadowolony, że nie ustępuję, ugryzł mnie w tyłek!".
Poza incydentem w przedszkolu był bardzo grzecznym i sumiennym uczniem. Mimo licznych podróży zawsze miał czerwony pasek na świadectwie szkolnym.
Ale tak naprawdę jego życie toczyło się gdzie indziej. Czas pochłaniały mu dwie pasje: na początku taniec, później również telewizja.
Drzwi do kariery
"Uprawiałem przez siedem lat taniec towarzyski w klubie Rytm. Znowu zjechałem pół świata, bo
występowaliśmy nawet na Syberii". Mimo że nie tańczy od lat, umiejętności pozostały i przydają się w jego obecnej pracy. Marcin wie, czego chce od modelek, i umie im dokładnie pokazać każdy ruch. "Nawet top modelki są szczęśliwe, bo zwyczajnie nie tracimy czasu".
Trenując taniec towarzyski, nauczył się też dyscypliny, wytrwałości i sztuki organizowania sobie czasu. "Wstawaliśmy o szóstej rano. Najpierw gimnastyka, biegi, ćwiczenia. Byłem najchudszy w klasie, ale nikt nigdy mi nie podskakiwał, bo wszyscy wiedzieli, że ze mną nie wygrają. Byłem zadziwiająco silny". Nic dziwnego, że Marcin wygrał mistrzostwo Warszawy w rzucie piłką lekarską!
Taniec stał się dla Tyszki przepustką do kolejnego światka. "Kiedyś wraz z zespołem wystąpiliśmy gościnnie w Teleranku. Uczyliśmy dzieci tańczyć. Telewizja tak bardzo mi się spodobała, że zapragnąłem zostać tam na stałe. Napisałem więc list, jaki to ja jestem wspaniały, wprost stworzony do pracy z kamerą. Po tygodniu mama odebrała telefon z zaproszeniem na rozmowę. Trafiłem na Woronicza i - o zgrozo! - w ramach testu musiałem poprowadzić cały program. Tak bardzo się spodobałem, że zaproponowano mi od razu stałą współpracę z popularnym programem dla dzieci i młodzieży «5-10-15»".
Pierwsze pieniądze wydał na...
Pieniądze z występów w telewizji oraz te, które zarabiał, grając w pierwszych polskich reklamach (pamiętacie klipy walkmana Sony, "Filipinki" i Chio Chips?), wydawał na naukę hiszpańskiego. "Z rodzicami jeździliśmy co roku na ten sam kemping pod Barceloną. Pamiętam, jak kiedyś koleżanka z wielkiej, wypasionej przyczepy zaprosiła mnie na urodziny... psa. Każdy miał przynieść jakiś smakołyk dla jubilata, więc mama wręczyła mi najlepszą konserwę z pasztetem. Dałem ją jubilatowi,
a on jej nawet nie tknął!".
Pierwsze kontakty międzynarodowe, jak widać, nie były łatwe, ale to w Hiszpanii kilka lat później Marcin będzie robić swoje pierwsze zagraniczne sesje zdjęciowe!
Przygoda z zawodową fotografią zaczęła się przypadkiem. Marcin robił dla przyjemności zdjęcia mamie, znajomym i koleżankom z programu "5-10-15". Wszystkie klisze wywoływał w punkcie w Warszawie na ulicy Dzikiej. Pewnego dnia właściciel zakładu bez jego wiedzy wysłał zdjęcia na konkurs do Francji. Marcin został jego najmłodszym laureatem. Kilka miesięcy później zrobił już pierwsze zdjęcie na okładkę polskiego magazynu. Jak zawsze, wykorzystał.
Wojciech Grzybała
Nowy większy SHOW - elegancki magazyn o gwiazdach! Jeszcze więcej stron, więcej gwiazd i tematów! Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu, w sprzedaży od 10 października!