Paulina Smaszcz-Kurzajewska: Nie zrobiłabym sobie "glonowatych" ust

Paulina Smaszcz-Kurzajewska przyznaje, że korzysta z usług lekarzy medycyny estetycznej, ale "glonowatych" ust by sobie nie zrobiła. Dziennikarka w trosce o urodę stosuje też zdrową dietę. - Unikam białego cukru, białej mąki i soli - mówi prezenterka.

Paulina Smaszcz-Kurzajewska
Paulina Smaszcz-KurzajewskaMWMediaMWMedia

Spotykamy się w jednej z warszawskich klinik medycyny estetycznej, więc muszę zapytać wprost - korzysta pani z usług lekarzy medycyny estetycznej?

Paulina Smaszcz-Kurzajewska: - Owszem i to od dawna. Uważam, że dbanie o kondycję swojego ciała, skóry, twarzy jest bardzo ważne. Niektórym medycyna estetyczna kojarzy się pejoratywnie, że coś zmieniamy. Nie, po prostu utrzymujemy poziom wody i kolagenu - których z wiekiem zaczyna nam brakować - na takim poziomie, żeby dobrze wyglądać. Tak, jak dbamy o wszystkie inne zdrowotne aspekty naszego ciała, tak musimy dbać o to, żeby też ta twarz i to ciało po prostu dobrze wyglądało i było w dobrej kondycji. Oczywiście, nie wystarczy tylko medycyna estetyczna - równie potrzebna jest dieta i aktywność fizyczna. Staram się to wszystko łączyć na tyle, na ile mogę. Wszystko z umiarem.

- A propos tego umiaru. Gdzie jest granica? Czego by pani sobie nie zrobiła?

- Glonowatych ust czy innych, diametralnych zmian. Czasami kobiety przesadzają z chirurgią plastyczną, stają się właściwie nie do poznania, ich twarze są podobne, bez wyrazu i bez emocji. W tym kierunku nie należy iść. Trzeba tylko uzupełniać to, czego nam brakuje. Lubię czasem zrobić sobie taki zabieg, że później wszystkie koleżanki myślą, że byłam na urlopie. Chodzi o pewnego rodzaju świeżość, o kondycję, o gęstość skóry. Czas jest nieubłagany i wraz z jego upływem brakuje nam tego. Jednak nie zapominajmy, że w tym wszystkim ważna jest też godność. Więc takie napompowane usta czy zmieniona twarz nikomu się nie podoba. Co więcej, z badań wynika, że mężczyznom też się to nie podoba. Zadajmy sobie pytanie, dla kogo my to robimy. Jeżeli mężczyznom się to nie podoba, koleżanki mówią, że w ogóle jesteś do siebie nie podobna to czy my oczekujemy takiego efektu w lustrze? Chyba nie. Chodzi o delikatność, kobiecość, świeżość, pewnego rodzaju lśnienie.

Jakim zabiegom z przyjemnością się pani poddaje?

- W kwestii kosmetologii są to maseczki czy masaże. Natomiast, jeżeli chodzi o medycynę estetyczną to jestem ogromną fanką mezoterapii z kwasem hialuronowym, czyli tym, który powoduje gęstość i nawilżenie skóry. Temu poddaję się regularnie i widzę efekty. Kiedyś miałam duże problemy - jestem alergikiem, mam skórę atopową, więc bardziej wrażliwą. Z wiekiem jeszcze większe. Zwłaszcza, że przebywając w klimatyzowanych pomieszczeniach, grzejąc w domu, ogrzewając samochód, w którym przebywamy bardzo dużo, ta skóra stawała się bardzo wrażliwa. A te zabiegi powodują, że na prawdę bardzo dobrze się czuję.

Wspomniała pani też o diecie. Jakie są pani podstawowe zasady odżywiania?

- Trzech rzeczy absolutnie unikam: białego cukru, białej mąki i soli.

A pilnuje pani regularności posiłków?

- Przy mojej pracy skłamałabym, gdybym powiedziała, że jadam regularnie. Natomiast w torebce zawsze mam zdrową przekąskę - nigdy nie dopuszczam się do takiego stanu głodu, żeby wpaść do sklepu i kupić byle co. Przeważnie mam ze sobą coś malutkiego; albo surowe marchewki albo jakiś owoc albo np. suszone owoce czy trochę orzechów. Moja dieta nie jest jakaś taka radykalna. Wszędzie musi być zachowany balans - tak jak w życiu musi być balans między umysłem a ciałem, tak samo musi być balans między tym, co jemy. Musimy wybierać dobrze.

Ale chyba ma pani jakąś słabość?

- Moją słabością są mężczyźni (śmiech). Oczywiście, że mam - choć z moją koleżanką Agnieszką na ciacho umawiamy się od trzech miesięcy, to nadal go nie zjadłyśmy, kiedy się widzimy pijemy herbatkę albo jemy sałatkę. Obchodzimy się bez cukru. Oczywiście, że czasami, kiedy moja mam upiecze jakieś ciasto to nawet dla przyjemności tego, żebym powiedziała: "mamo, upiekłaś najsmaczniejsze ciasto na świecie" to tak, ale zjem kawałek, a nie pół blachy. Nie jadam czekolady - jeśli już to jeden kawałek, a nie całą tabliczkę. Jeżeli czekoladki to jedna marcepanowa, moja ulubiona, a nie cała bombonierka. Mój organizm po prostu się tego nauczył, przyzwyczaił do tego, że żąda. Oczywiście to jest walka - walczyłam kilka miesięcy z tym, żeby nauczyć organizm, żeby nie potrzebował cukru, co wcale nie było takie proste.

Czyli kiedyś nie przykładała pani do tego aż takiej wagi?

- No pewnie, ważyłam z 10 kg więcej!

Zatem co panią zainspirowało do takiej zmiany?

- Spojrzałam na siebie w lustrze i doszłam do wniosku, że jestem już po 40-stce i niestety nie spalam już tak, jak kiedyś - kiedyś łatwiej było mi schudnąć 3 kg, teraz łatwiej mi przytyć te 3 kg. Po nieprzespanej nocy wyglądam jak zombie - kiedyś mogłam pozwolić sobie na zarwanie nocy i biec dalej. Uznałam, że przyszedł czas, żeby w ogóle zweryfikować sposób życia, żeby znaleźć balans między domem, pracą i tym, że jak jest marchewka to może być kawałek ciasta. Wszystko w o wiele mniejszych ilościach, nie w napadach głodu, tylko przy racjonalnym myśleniu. Przestałam mieć migreny, lepiej śpię. Same korzyści.

Wspomniała pani też o aktywności fizycznej.

- Obowiązkowo trzy razy w tygodniu chodzę na siłownię, oprócz tego jakiś rower czy bieganie. Ale też nie stawiam przed sobą takich wyzwań, że muszę przebiec maraton, bo nie mam na to czasu. Jestem kobietą pracującą, mam rodzinę i dzieci. Chodzi o to, żeby po tych wszystkich ćwiczeniach pomyśleć, że zrobiłam coś dla siebie. Wreszcie, nie dla kogoś, tylko dla siebie. I naprawdę to poprawia humor. Lepiej się śpi, lepiej się je, lepiej się kocha, promienieje się i wszyscy z nami są szczęśliwi.

PAP life
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas