Sprawdzian z ojcostwa
Co to znaczy być dobrym tatą na co dzień? Czy na deklaracjach się nie kończy? Beata Sadowska zadała dziennikarzowi kilka trudnych pytań.
Maciej Kurzajewski: - Osiemnaście godzin aktywnego czasu plus sześć godzin snu. Czasami chciałbym jeszcze trochę w niej zmieścić.
Jesteś tatą, biegasz, jeździsz na rowerze, prowadzisz "Kocham Cię, Polsko" i wiadomości sportowe w TVP. Jak ci się to wszystko udaje?
- Staram się. Dobra organizacja to podstawa, bez niej bym zginął. U nas mistrzem logistyki jest moja żona Paulina. Ja próbuję w stu procentach wykorzystać czas, który spędzam z synami. Kiedy idę do pracy na popołudnie, budzę rano chłopców i jemy razem śniadanie.
No to... sprawdzam: co je Franek na śniadanie?
- Repertuar nie jest zbyt rozbudowany: tosty w dużych ilościach, wariacje na temat jajecznicy, płatki na mleku. Staram się oczywiście dokładać owoce, ale to nie jest takie proste. Raczej nie zdarza się, że przygotuję coś Frankowi, a on mówi: "Tato, przecież tego nie lubię". Wiem, co lubi. Zresztą on sam świetnie gotuje i piecze ciasta. Skończył kurs gotowania i - niestety (śmiech) - kurs barmański. Kiedy wstaje przed nami, szykuje nam śniadanie.
A wspólne poranki z młodszym 6-letnim Julkiem?
- Nie wiem, jak to się dzieje, ale w tygodniu Julka trudno dobudzić, za to w weekendy pierwszy jest na nogach. Do tej pory nie rozpracowałem tego mechanizmu. Ja wstaję o szóstej, bo ostatnio przybyło mi obowiązków.
Z powodu domowego zoo? Planowaliście zakup rasowego psa...
- Przeglądaliśmy internet, wybieraliśmy rasę, czytaliśmy, dyskutowaliśmy. I... któregoś dnia nasz starszy syn Franek przysłał mi zrobione telefonem zdjęcie małej kulki z informacją: "Jedziemy do domu". Jakiś pijak miał na ulicy szczeniaka i powiedział, że albo mój syn kupi go za 10 złotych, albo pies szybko dokończy żywota. Tak trafił do nas Bongo, który miał być pinczerem, choć na początku przypominał mieszankę z jamnikiem. Mniej więcej w tym samym czasie nasze szeregi zasilił kot znajda. Nazywa się Stella. Naprawdę nie planowałem dwóch nowych maluchów w tym samym czasie. Psem miał się zajmować Franek, skończyło się na mnie...
Euro 2012 dla dziennikarza sportowego to święto?
- Coś wyjątkowego. Nie mieliśmy takiej imprezy i pewnie długo - obym się mylił - mieć nie będziemy. TVP to jedyny właściciel praw do pokazywania meczów na terenie Polski. Oczywiście, będę pracował przy tych mistrzostwach.
Czego mogą się spodziewać obcokrajowcy, którzy nas odwiedzą?
- Legendarnej polskiej gościnności. Na potrzeby Euro uruchomimy całe jej pokłady. Sprzyjają nam: pora, bo to będzie piękny, gorący czerwiec, wspaniałe zabytki, przyroda. Czego chcieć więcej?
Sportowego wyniku naszych?
- Wszystko może się wydarzyć, co pokazali Grecy w 2004 roku, wygrywając piłkarskie mistrzostwa Europy. Teraz my jesteśmy gospodarzami i na nasze mecze bilety sprzedały się w stu procentach. Na Ukrainie mają z tym problem i w maju chcą zorganizować sprzedaż last minute. Dla Polaków Euro to będzie narodowe szaleństwo. Wierzę, że wyjdziemy z grupy, a jeśli tak się stanie, wszystko jest możliwe, z finałem włącznie. Już widzę te wyludnione ulice, jak podczas mundialu ‘82, kiedy graliśmy o trzecie miejsce i cała Polska zasiadała przed telewizorami.
Podczas mistrzostw świata w piłce nożnej w RPA nie było cię w domu półtora miesiąca. Paulina musi mieć do ciebie cierpliwość...
- Kocham moją pracę, ale taka rozłąka dłuży się w nieskończoność. Po powrocie zawsze mamy zaplanowane porządne wakacje. Razem.
Po co biegasz?
- Biegam dla siebie. To egoistyczne z mojej strony, ale takiego właśnie egoizmu wszystkim życzę. Bieganie poprawia jakość życia. Spędzam o poranku godzinę z samym sobą: rozbudzam się, układam plan dnia. Najlepsze pomysły i rozwiązania problemów zawsze przychodziły mi do głowy podczas biegania. Odcinasz się od świata, jesteś tylko z własnymi myślami. Taka medytacja w ruchu.
Co czułeś na maratonie w Nowym Jorku, kiedy przebiegłeś 42 km w mniej niż cztery godziny?
- Przeogromną satysfakcję. W Nowym Jorku biegłem drugi raz. Na ostatnich pięciuset metrach, które ciągną się przez Central Park, zagęszcza się tłum kibiców. Łapiesz wzruszenie, które ściska ci gardło. Trudno oddychać ze szczęścia.
Wystartujesz w triatlonie?
- Chciałbym, jeśli nie w tym roku, to może w przyszłym, na czterdzieste urodziny. Postaram zmierzyć się z pływaniem, rowerem i bieganiem. Chciałbym się dobrze przygotować, żeby po drodze nie umrzeć (śmiech).
Czterdziestka to ważna data dla mężczyzny?
- Kiedy słyszymy "czterdziestolatek", od razu przed oczami staje nam inżynier Karwowski. Sporo przeżył, jest mu ciężko, a to, co przed nim, wcale nie będzie łatwiejsze. Ale ja myślę, że po czterdziestce może być i łatwiej, i przyjemnie, o ile nie przegapimy najpiękniejszych momentów.
Bywasz nierozsądny albo głupi?
- Byłem wielokrotnie, choć staram się tak o tym nie myśleć. Wolę wyciągać wnioski z lekcji, które daje mi życie. Mieliśmy w rodzinie trudne sytuacje, z którymi niełatwo było sobie poradzić. One też czegoś uczą, choćby pokory. Z Pauliną powtarzamy synom, żeby nigdy nie myśleli o sobie, że są... głupi. Wszyscy mamy prawo popełniać błędy.
Czego chciałbyś nauczyć synów?
- Żeby czerpali przyjemność z życia, nie krzywdząc przy tym innych.
Jesteś szczęśliwy?
- Bardzo. Najpiękniejsze, co mi się w życiu przydarza, to szczęście związane z rodziną. I jak się tak zastanowię, czy chciałbym coś zmienić, to dochodzę do wniosku, że gdyby zostało tak, jak jest, to rewelacja.
Co to jest szczęście?
- Odczuwanie miłości tych, którzy są obok ciebie. Świadomość, ze możesz na nich liczyć, że masz dla kogo żyć. Rano otwierasz oczy i jesteś zadowolony, że zaczął się kolejny dzień. Wiesz, że to szczęście w 99 proc. będzie ci towarzyszyło przez 24 h!
Beata Sadowska