Wiolonczela zamiast piłki
Właśnie wrócił do fryzury... z dzieciństwa. Tylko SHOW opowiada, dlaczego nie uprawiał sporu i palił papierosy.

Dwa wygodne fotele naprzeciwko siebie. Pośrodku niski stolik, a przy ścianie ogromna szafa, w której stoi trzy i pół tysiąca winylowych płyt z muzyką klasyczną. Mały Piotr skupiony, siedzi w milczeniu naprzeciwko dziadka Jerzego.
"Choć z zawodu był prawnikiem, to właśnie on zaraził mnie miłością do muzyki. Był melomanem, grał amatorsko na skrzypcach i pianinie" - uśmiecha się do swoich wspomnień Piotr. "Dziś już nie mam czasu ani siły na takie słuchanie muzyki dla przyjemności. Szkoda! Po całym dniu pracy staram się odpoczywać od dźwięków" - tłumaczy.

Swój pierwszy utwór (zapisany nutami) skomponował dla babci Mery na jej 55. urodziny. Była wzruszona, bo wnuk miał tylko 6 lat. Jego rodzice szybko zorientowali się, że chłopiec ma talent. Może Piotr odziedziczył go po dziadku ze strony ojca, który przed wojną był dyrygentem w Petersburgu, a może po babci, która lubiła śpiewać? Bo innych muzycznych talentów w rodzinie brak. Mama Żaneta pracowała jako dziennikarka, a ojciec Julian był pilotem wojskowym.
"Tata bardzo mi imponował. Czasem zabierał mnie na lotnisko wojskowe na Bemowie, gdzie mogłem wchodzić do kokpitów rosyjskich dwupłatowych kukuruźników An-2". Niestety, ma niewiele wspomnień związanych z ojcem, jego rodzice rozstali się gdy miał 12 lat. Dobry kontakt nawiązał z ojczymem.

"Choć byłem w trudnym wieku nastolatka, znowu pomocna okazała się muzyka" - wspomina. Ojczym Rubika był dziennikarzem radiowym i grał na altówce, więc mieli wiele wspólnych tematów. Rodzina zawsze wspierała Piotra. Przyjaźnie z czasów podstawówki i liceum nie przetrwały, ale Piotr cały czas ma bliski kontakt z dziećmi ojczyma Maćkiem i Agnieszką. Artysta twierdzi, że dzięki dobrym rodzinnym relacjom miał na tyle silną konstrukcję psychiczną, że był w stanie pokonać tremę na scenie.
W jego wspomnieniach często powraca taki obraz: stoi przed publicznością. Ma wtedy siedem, może osiem lat. Gra na wiolonczeli. Ręka drży, smyczek drży. Trzeba opanować strach. "W szkole muzycznej dziecko od samego początku narażone jest na rywalizację, zupełnie jak w świecie dorosłych. Dlatego w tym zawodzie przetrwają tylko nieliczni" - mówi z perspektywy czasu. "Trzeba mieć predyspozycje nie tylko muzyczne, ale także psychiczne".

Wbrew stereotypom, nauka gry na pianinie i wiolonczeli nigdy nie była dla niego mordęgą. Chętnie ćwiczył gamy i wprawki. Żył w świecie nut i nie nudził się nim. "Żałuję tylko, że nie uprawiałem żadnego sportu. Ale w tamtych czasach mówiło się dzieciom ze szkoły muzycznej, że trzeba uważać na palce. Głupota! Przecież jest wiele sportów, które są bezpieczne dla wiolonczelistów" - mówi.
Był pulchnym dzieckiem, ale nie bardzo się tym przejmował. "W szkole muzycznej, nawet jak się było grubym, na szacunek kolegów można było zasłużyć poprzez sukcesy na scenie" - opowiada.

Szybko się usamodzielnił: mama i ojczym przeprowadzili się, zostawiając mu mieszkanie, kiedy miał 18 lat. "W wieku dwudziestu lat utrzymywałem się już z muzyki. W 1987 roku miałem pierwsze nagranie dla radia, w latach 90. akompaniowałem artystom podczas recitarecitali" - opowiada.
Czy były to czasy młodzieńczych szaleństw i imprez do białego rana? "Nieeee. Może nudziarz ze mnie, ale nie byłem z tych, co pozwoliłby na demolkę" - mówi. Przede wszystkim szanował swoją kolekcję płyt, instrumentów i sprzęt, bo na komputer Atari czy wzmacniacze zarobił sam.
Nie był jednak chodzącym ideałem - od siedemnastego roku życia popalał papierosy. Szybko zrobiła się z tego paczka dziennie. "Muzycy żyją w stresie, a do tego są ludźmi wrażliwymi i podatnymi na używki. Dziś wiem, że to był rodzaj emocjonalnej luki, którą zapełnia papieros" - mówi. Inne szaleństwa? Piotr uśmiecha się: "Często kierowałem się impulsem. Myślę, że to nawet dobrze. Kiedy zakochałem się w Agacie, wykonałem taką liczbę kursów między Wrocławiem i Warszawą, że nie sposób tego policzyć" - opowiada.
Na pytanie, za co najbardziej jest wdzięczny swojej rodzinie, mówi: "Za muzykę, reszta była normalna". Pierwsze wakacje w demoludach? Ciuchy kupione na giełdzie na Skrze? Cukierki z Pewexu? Domowe obiady? Piotr uśmiecha się i mówi: "Domowe obiady cenię. Ale dla mnie nie to wszystko jest najważniejsze. Dziś mogę z żoną i córeczką iść na pizzę. Dla mnie najcenniejsza w rodzinie jest miłość".
Iwona Zgliczyńska
Nowy większy SHOW - elegancki magazyn o gwiazdach! Jeszcze więcej stron, więcej gwiazd i tematów!